Dom Przyrodnika oraz Muzeum Literatury w Bielsku-Białej, to niesamowite miejsca. Są owocami ogromnej pasji i ciężkiej pracy ich właścicieli. O istnieniu placówek, które  powinny być dumą naszego miasta wie niewielu bielszczan. Funkcjonują w zasadzie wbrew zdrowemu rozsądkowi i urzędowej logice. Dlatego ich właściciele ledwo wiążą koniec z końcem.

Dom Przyrodnika im. Emilii i Stanisława Forysiów przy ul. Bogusławskiego w Bielsku-Białej jest prywatnym muzeum przyrodniczym. Z zewnątrz budynek nie wygląda imponująco, lecz jego wnętrze kryje jedną z największych kolekcji entomologicznych w Polsce. Składa się na nią ponad 20 tys. egzemplarzy krajowych oraz zagranicznych motyli i chrząszczy, które należą do ok. 1200 gatunków. Oprócz tego w tym niepozornym domu zgromadzono około 450 wypreparowanych ssaków i ptaków!

Ale to nie wszystko. Pani Emilia, wdowa po założycielu muzeum Stanisławie Forysiu oraz jej obecny mąż, Mieczysław Młynarski trzymają w domu całkiem pokaźną ilość żywych stworzeń: fretki, szynszyle, papugi i inne ptaki. Często zdarza się, że ktoś przynosi im potrącone przez samochód, okaleczone lub po prostu schorowane zwierzę, które w Domu Przyrodnika znajduje schronienie. Właściciele kolekcji mówią już jednak - dość! Utrzymują się tylko z tego, co pan Mieczysław uzbiera i zawiezie na złom. Budynek się sypie, zbiory niszczeją, kilka razy włamywano im się do domu. Forysiowa i Młynarski uważają, że są szykanowani przez władze.

 - Gdybym mogła wrócić czas, to nie zmarnowałabym go na to wszystko – mówi roztrzęsionym głosem wdowa po Forysiu. – Czasem mąż musi mnie trzymać, bo najchętniej spaliłabym wszystko. I tak któregoś dnia to zrobię...

                                                                  Zabili wszystkie zwierzęta!

Rozżalonej żonie wtóruje Młynarski. - Mieliśmy tu sarenki, króliki. Wszystkie zabito! Rzucali w nie kamieniami. Zabili nawet 13-tygodniowego koziołka, który Emilię traktował, jak swoją mamę. Gdy miasto przycinało obok drzewa, to prosiłem, żeby dali mi gałęzie dla zwierząt. Powiedzieli, że nie mogą. Trzy lata staraliśmy się o wizytę u prezydenta. Ratusz nijak nie chce nam pomóc!

Wstęp do Domu Przyrodnika jest bezpłatny. Mimo to mało kto widział tę skarbnicę okazów przyrodniczych. W pewnym sensie nie ma się co dziwić. Potencjalnych zwiedzających odstrasza zewnętrzny wygląd budynku. Do odwiedzin nie zachęca też ekscentryczne zachowanie właścicieli zbiorów. Jeśli dzieci, które stoją pod bramką, zachowują się niegrzecznie, to – w obawie o bezpieczeństwo kolekcji -  po prostu nie zostają wpuszczane.

Skutki braku funduszy na remont i ochronę eksponatów widać gołym okiem. Niektórym motylom odpadają czółki, na wypchanych zwierzętach pojawia się pleśń. Na naszych oczach niszczeją zbiory warte ogromne pieniądze i mające ogromną wartość przyrodniczą oraz edukacyjną. Dlaczego władze Bielska-Białej zezwalają na ów upadek? Czy miasto oraz bielskie sądy i policja - jak sugerują nasi rozmówcy -  rzeczywiście utrudniają im życie? Co stoi na przeszkodzie, żeby z bogactwa, które mamy pod nosem nie zrobić kolejnej atrakcji naszego miasta?

 - Znam tę sprawę od lat – mówi naczelnik wydziału ochrony środowiska UM Tadeusz Januchta. - Pomagałem przy interwencjach po zabiciu tych zwierzątek, dowoziłem suchy chleb. Proponowaliśmy panu Młynarskiemu pomoc finansową na bieżące wydatki, ale on odmówił. Mimo naszych sugestii, pani Foryś nie złożyła żadnych wniosków o dotacje.

Podobną sytuację spotykamy przy ul. Pankiewicza, gdzie działa prywatne Muzeum Literatury im. Władysława Reymonta. Jego właściciel, Tadeusz Modrzejewski jest artystą w pełnym tego słowa znaczeniu. Od 40 lat własnoręcznie przepisuje dzieła największych polskich pisarzy, w tym Mickiewicza i Sienkiewicza. Jego życiowym mentorem jest Władysław Reymont. Pan Tadeusz twierdzi, że pisarz objawił mu się kiedyś we śnie i wziął go za rękę. Potem pojawiał się w jego snach jeszcze wielokrotnie i często przepowiadał mu przyszłość.

                                                                      Na garnuszku sąsiadów

Oprócz przepisanych ręcznie „Chłopów” oraz  „Pana Tadeusza” w obskurnej kamienicy opodal Rynku znajduje się wiele obrazów oraz innych pięknych przedmiotów. Muzeum odwiedzają goście z całego świata: z Chin, Australii, Singapuru. Był w nim także Daniel Olbrychski oraz prawnukowie Władysława Reymonta. Od kanadyjskiej Fundacji Reymontowskiej Modrzejewski otrzymał nawet tytuł honorowego członka. Ale takie święta zdarzają się rzadko. Na co dzień właściciel muzeum zmaga się z zaległościami w opłatach za czynsz, prąd i gaz. Czyżby obcokrajowcy doceniali bielskiego artystę bardziej niż władze jego rodzinnego miasta?
 
 - Sam musiałem wyremontować pomieszczenie, w którym teraz jest muzeum. Wcześniej to była istna rudera. Szczury, flaszki i góra gruzu - podkreśla Modrzejewski. – Żyję dzięki uprzejmości sąsiadów, którzy zawsze poczęstują mnie czymś do jedzenia. Gdy do Ratusza zwróciłem się z wnioskiem o dofinansowanie, to chcieli mnie zatrudnić jako parkingowego. A kto wtedy prowadziłby muzeum? Musiałbym je zamknąć i nie miałbym czasu, żeby przepisywać i malować.

Artysta nie kryje rozczarowania postawą bielskich władz. - Na Dodę mają kasę, ale na prawdziwą sztukę już nie. Gdybym miał wybierać jeszcze raz to, co chcę robić w życiu, to wybrałbym to samo. Trzeba podążać raz obraną drogą, bo nawet w beznadziei jest nadzieja.

Zarzuty rozgoryczonego muzealnika odpiera naczelnik wydziału kultury i sztuki bielskiego magistratu Jerzy Pieszka. - Urząd wielokrotnie wyciągał rękę do pana Modrzejewskiego.  Proponowaliśmy mu założenie stowarzyszenia albo fundacji. Obecnie po prostu nie możemy wspierać go finansowo, ponieważ formalnie obiekt ten nie jest muzeum. Nie możemy dawać pieniędzy prywatnej osobie.

 - Proponowaliśmy mu także pracę parkingowego – dodaje urzędnik. - Mógłby pracować trzy dni, żeby przez kolejne udostępniać muzeum dla zwiedzających. Pan Modrzejewski stwierdził jednak, że go nogi bolą. W przeszłości wstawiliśmy mu drzwi do mieszkania, przywoziliśmy węgiel. Ale wie pani co dzisiaj zrobiłyby ze mną gazety, gdyby dowiedziały się, że naczelnik wydziału sztuki zawiózł komuś węgiel?

Pieszka podkreśla, że mimo iż Reymont nie jest postacią szczególnie ważną dla naszego regionu, to swego czasu nawet promował Muzeum Literatury w szkołach. Naczelnik uważa, że wina leży po stronie Modrzejewskiego, który odrzuca wszelką pomoc i wykorzystuje media do promowania się i opowieści o swoich problemach.

                                                                        Magdalena Dydo