Powietrzne taksówki przestają być elitarnym środkiem transportu. Coraz większa liczba bielszczan posiada własny statek powietrzny, czyli samolot lub śmigłowiec. Korzystają z nich głównie biznesmeni, którzy jednego dnia muszą odwiedzić kilka oddalonych od siebie miejscowości. Koszty utrzymania takiej taksówki są porównywalne z wydatkami na eksploatację dobrego samochodu osobowego.
 
Własny statek powietrzny ma obecnie na Podbeskidziu ponad 50 osób i z każdym rokiem jest ich więcej. Na lotnisku w bielskich Aleksandrowicach garażuje ok. 20 prywatnych samolotów, helikopterów i szybowców. Pozostałe stoją na prywatnych lądowiskach w Zatorze i Goczałkowicach oraz na lotnisku Żar. W Bielsku- Białej jest kilka tańszych awionetek typu Cessna. Są też jednak Piper Saratoga czy Robinson 44 z górnej półki. Dwa samoloty oraz śmigłowiec należą do szczególnie wypasionych. Za nowy egzemplarz z tej półki trzeba zapłacić ok. 800 tys. USD. Na przeciętną kieszeń są szybowce. Niektóre kosztują ledwie po kilka tysięcy złotych, choć bywają cacka w cenie 100 tys. euro.
 
Ale są też samoloty dostępne za niezbyt wygórowaną cenę. Czteroosobowa używana Cessna kosztuje 30-50 tys. USD. Do niedawna, gdy dolar wart był dwa złote, awionetki masowo sprowadzano do Polski z Ameryki. Niezłej klasy maszyna kupiona z tzw. drugiej ręki kosztowała tyle, co średniej klasy samochód osobowy. Z czasów silnej złotówki pochodzi znaczna część polskiej prywatnej floty powietrznej.
 
W naszym mieście jest coraz więcej osób, którym opłaca się załatwianie spraw służbowych przy pomocy samolotu. Godzina lotu czteroosobową Cessną kosztuje ok. 450 zł. W tym czasie maszyna pokonuje dystans 160-200 km. Jeśli zatem biznesmen musi jednego dnia odwiedzić kilka miejscowości w różnych częściach kraju, to podróż taksówką powietrzną jest nie tylko znacznie szybsza, lecz także niewiele droższa niż autem. O komforcie nie wspominając.

 
Licząc ogólne koszta latania, nie należy zapominać o wydatkach związanych z uzyskaniem licencji turystycznej, czyli amatorskiego prawa jazdy na samolot. Osoba, która się o nią ubiega musi najpierw zaliczyć kurs teoretyczny (1500 zł), a następnie wylatać co najmniej 45 godzin. Każda godzina w powietrzu kosztuje 420 zł.
 
Opłata za garażowanie w Aleksandrowicach wynosi – w zależności od wielkości maszyny – do 500 zł miesięcznie. Dużo tańszy jest postój pod chmurką. W sezonie z takiej możliwości korzysta duża część właścicieli samolotów. Za miejsce postojowe płacą co miesiąc ok. 200 zł. Pod budowę własnego hangaru można też wydzierżawić część terenu lotniska. Pieniądze za wynajem zasilają budżet Aeroklubu Bielsko-Bialskiego, który w ten m.in. sposób zbiera środki na swoją działalność statutową. Aeroklub musi zarabiać, aby jego członkowie mogli doskonalić swoje umiejętności w powietrzu. Np. za godzinę lotu szybowcem członek ABB płaci 13 zł, podczas gdy pilot niezrzeszony – 70 zł.
 
Do naszego miasta przylatuje coraz więcej lotników z innych krajów. Część z nich w przeszłości podróżowała po Europie caravaningiem, lecz w związku z obniżką kosztów podróży powietrznych osoby te przesiadły się do prywatnych samolotów. Swobodzie podróżowania sprzyja też przynależność Polski do układu z Schengen. W przeszłości każdy pilot, który leciał do Bielska-Białej, musiał wcześniej wylądować na lotnisku komunikacyjnym – np. w Katowicach lub Krakowie - aby dokonać odprawy celno-paszportowej. Dziś wystarczy, że na dwie godziny przed lotem międzynarodowym zgłosimy plan podróży w Agencji Żeglugi Powietrznej i możemy lecieć dokądkolwiek się nam spodoba.
 
Obecnie w ten sposób przylatuje do nas co roku do tysiąca turystów zagranicznych, głównie z Czech, Słowacji i Austrii. Większość z nich nocuje w bielskich hotelach, kupuje w naszych sklepach, żywi się w lokalnych restauracjach. Jest to dochodowa gałąź biznesu turystycznego na Podbeskidziu. Część pilotów lądujących w Aleksandrowicach zamierza kupić u nas paliwo na dalszą drogę i korzystając z przerwy w podróży – zwiedzić miasto. Niestety, na lotnisku czeka ich rozczarowanie.
 
 - Chcielibyśmy prowadzić działalność usługową w formie dystrybucji paliwa lotniczego - powiedział nam zastępca dyrektora ABB Piotr Starowicz. – Nie jest to jednak możliwe bez dużych inwestycji na lotnisku. W tej sytuacji wielu obcych lotników omija Aleksandrowice i tankuje na górze Żar, gdzie znajduje się najbliższa stacja firmy Petrolot.
 
Ze względu na swoje położenie geograficzne oraz liczne zabytki Bielsko-Biała mogłaby być znacznie popularniejszym ośrodkiem turystyki powietrznej, gdyby nie trawiasty pas startowy. Lotnisko jest zamykane wraz z nadejściem jesiennych opadów deszczu. Na obiekt w Kaniowie, który dysponuje pasem betonowym przenoszą się zimą nawet niektórzy bielscy piloci. Tymczasem utwardzenie pasa nie tylko podniosłoby popularność Aleksandrowic w międzynarodowej branży lotniczej, lecz z dużym stopniu zmniejszyłoby uciążliwy hałas, na który narzekają mieszkańcy osiedli wokół lotniska.
 
Jak przekonuje dyrektor Starowicz, maszyna korzystająca z pasa betonowego lub asfaltowego szybciej osiąga prędkość startową, a przez to pilot może zredukować obroty silnika zanim nadleci nad budynki mieszkalne. Dzięki płycie utwardzonej hałas byłby znacznie mniejszy.
 
                                                                                                                                                              Robert Kowal