Rozmowa z Marcinem Broszem, trenerem piłkarzy TS Podbeskidzie
 
Podbeskidzie walczy o awans do najwyższej klasy rozgrywek w piłce nożnej. Jak Pan ocenia nasze szanse?
 
- Awans zależy od splotu wielu okoliczności. Zagramy w Ekstraklasie, jeśli skompletujemy dobry skład, jeśli omijać nas będą kontuzje, jeśli będziemy mieli szczęście, itd. Przyszedłem do pracy w Podbeskidziu, aby stworzyć dobry zespół, który będzie umiał zapewnić widzom ciekawe widowisko na boisku. Jeśli uda mi się zrealizować ten cel, awans będzie nagrodą dla całej drużyny.
 
 - Od niedawna trenują z Wami dwaj nowi zawodnicy z Afryki. Czy ten czarnoskóry zaciąg pomoże klubowi w awansie do Ekstraklasy?
 
 - To dopiero się okaże. Jest za wcześnie, aby przesądzać sprawę. Obaj są reprezentantami Zimbabwe. Wiążemy z nimi spore nadzieje. Jeden jest pomocnikiem, drugi zaś obrońcą.
 
Czy właśnie na te pozycje potrzebujemy wzmocnienia, aby realnie myśleć o awansie?
 
 - Jesteśmy dobrej myśli, lecz dopiero liga zweryfikuje zasadność obecnych transferów.
 
Ale awansujemy?
 
- Odkąd pokazaliśmy swoje możliwości w ówczesnej 2. lidze, przestrzegam działaczy, zawodników i kibiców przed hurraoptymizmem. Idźmy do przodu małymi kroczkami, ale systematycznie. Podglądajmy kluby lepsze od nas i uczmy się od nich. Przed rundą wiosenną w tabeli dzielą nas tylko dwa punkty straty do lidera rozrywek, Widzewa Łódź. W perspektywie bardziej prawdopodobny jest więc awans niż degradacja do niższej klasy.
 
Kto odszedł z drużyny przed rundą wiosenną?
 
 - Piotr Koman został wypożyczony na rok do Pogoni Szczecin, Grzegorz Burandt odszedł do legnickiej Miedzi, a Piotr Duda do Koszarawy Żywiec. Ponadto nie przedłużyliśmy kontraktów z Łukaszem Gorszkowem, Marcinem Hirszem i Grzegorzem Paterem. TS Podbeskidzie wiele zawdzięcza tym zawodnikom. Życzymy im powodzenia w kolejnych klubach.
 
Który z Pańskich piłkarzy jest już dziś gotowy do gry w reprezentacji kierowanej przez Leo Beenhakkera?
 
 - Myślę, że wszyscy. Aby jednak któryś z naszych zawodników mógł znaleźć się w kręgu zainteresowania trenera kadry narodowej, klub musi awansować do wyższej klasy rozgrywek. Wówczas trener przyjedzie do Bielska-Białej, żeby obserwować mecze, a piłkarze otrzymają swoją życiową szansę.
 
Kiedy dwa lata temu przyszedł Pan do Podbeskidzia z Koszarawy Żywiec, drużyna miała na koncie sześć ujemnych punktów. Dziś walczy o miejsce premiowane awansem do Ekstraklasy. Czy Pan już odniósł swój życiowy sukces?
 
 - Sukces? To zwyczajna, ciężka praca. Z taką sama intensywnością pracowałem wcześniej w Polonii Bytom. Nie jesteśmy klubem w rodzaju Bayernu Monachium czy londyńskiego Arsenalu, gdzie szkoleniowiec myśli wyłącznie o tym, jak zrealizować wysokie aspiracje pracodawcy. Na niskim szczeblu rozgrywek polski trener też pracuje 24 godziny na dobę, lecz musi zajmować się praktycznie wszystkim, np. przygotowaniem boiska do gry.
 
Kosi Pan trawę na stadionie przy Rychlińskiego?
 
 - Ależ skąd! Miałem na myśli niższe klasy od naszej. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z władzami miasta oraz BBOSiR, który odpowiada za sprawy logistyczne. Bez tej współpracy, bez dużych inwestycji miejskich w infrastrukturę stadionową, nie moglibyśmy dziś marzyć o Ekstraklasie. Klub jest zbudowany na solidnych fundamentach.
 
Odkąd Podbeskidzie pokazuje się w lidze z dobrej strony, stał się Pan obiektem zainteresowania możnych klubów z Ekstraklasy? Kiedy dobiega końca Pański kontrakt z TSP i czy myśli Pan już o przeprowadzce?
 
 - Termin umowy upływa w czerwcu. Co później? Nie wiem. Nie chcę o tym mówić. To są sprawy wewnątrzklubowe, rozmawiamy o nich z prezesem.
 
Czy propozycje od uznanych klubów z wielkimi tradycjami i budżetem odbiera Pan jako nobilitację dla siebie jako trenera?
 
 - Tak, lecz to nie jest nobilitacja Brosza. Propozycje tego rodzaju są wyrazem uznania dla wysiłku zawodników, trenerów, zarządu, administracji. Dla całego klubu! Jeśli człowiek chce osiągnąć sukces w grach zespołowych, to musi pracować kolektywnie. Indywidualista nie ma w tym zawodzie dużych szans.
 
- Kibice, którzy obserwują Pana podczas meczów widzą na twarzy trenera Brosza nieprzeniknioną maskę bez śladu emocji. Kiedy Pan się uśmiecha?
 
 - Jestem człowiekiem szczęśliwym. Uśmiecham się często, nie widzi Pan teraz tego? Ale pomówmy, proszę, o czymś innym.
 
Kilka lat temu, w jednym z wywiadów udzielonych w czasach największej chwały, Dariusz Michalczewski opowiadał o swoich metodach rozładowania emocji po walce, poza ringiem. W jaki sposób relaksuje się Marcin Brosz?
 
 - Inne emocje dotyczą boksera, jeszcze inne trenerów piłkarskich. Nie można żyć na adrenalinie przez całą dobę, lecz nie mam tez specjalnych metod relaksacji. W wolnym czasie lubię po prostu przebywać z rodziną. Uważam, że rodzina jest największą wartością w moim życiu. Ponadto czytam, w telewizji oglądam głównie te programy, które nie wymagają skupienia uwagi. Ostatnio w autokarze podczas podróży na mecz widziałem „Vinci” Juliusza Machulskiego. Film bardzo mi się podobał.
 
Kogo uważa Pan za wzorzec do naśladowania w środowisku trenerskim? Jose Mourinho?
 
- Mourinho jest szkoleniowcem Interu Mediolan. Nasze kluby dzieli przepaść, więc żadne porównania nie są na miejscu. Mówiąc o piłkarskich autorytetach, zapominamy często o krajowych idolach. Dla mnie niedoścignionym wzorem jest Kazimierz Górski. Odnosił znacznie większe sukcesy niż Mourinho. Wielu wspaniałych trenerów pracuje też w niższych klasach rozgrywek. Czekają na swoja szansę, na pomoc. Ja miałem szczęście i taką pomoc otrzymałem.
 
Dziękuję za rozmowę.
 
 
 
                                                                                                                                    Rozmawiał: Robert Kowal