Bielscy ekolodzy twierdzą, że warszawscy prawnicy przygotowali samorządom oręż do walki z tymi, którzy trują siebie i innych paląc w piecach śmieci. Tyle że szef bielskich służb ochrony środowiska uważa tę broń za zupełnie nieskuteczną. I twierdzi, że do walki z trucicielami najlepsze byłyby niemiecko-austriackie wzory.


DZIECI POMOGĄ ?
Bielska Fundacja Ekologiczna Arka zorganizowała ogólnopolską kampanię pod hasłem „Kochasz dzieci, nie pal śmieci”. Mówiąc w skrócie, chodzi w niej o to, aby za pośrednictwem dzieci wpłynąć na dorosłych, którzy spalają śmieci w domowych piecach. Palenie śmieci w piecach domowych jest procederem niezwykle masowym, pomimo obowiązującego w Polsce zakazu. Za spalanie śmieci grozi grzywna w wysokości do 5000 złotych, jednak egzekwowanie przepisów jest szalenie trudne. Fundacja Ekologiczna Arka, prowadząc ogólnopolską kampanię „Kochasz dzieci, nie pal śmieci”, współpracuje już z ponad 200 gminami, by uświadomić Polakom ten niebezpieczny dla zdrowia i środowiska problem. Podczas spalania emitujemy do atmosfery pyły, które odkładając się w glebie, powodują szkodliwe dla zdrowia człowieka zanieczyszczenie metalami ciężkimi, tlenek węgla, tlenek azotu, dwutlenek siarki, chlorowodór, cyjanowodór, rakotwórcze dioksyny i furany. Raport Komisji Europejskiej informuje, iż co roku na choroby wywołane złym stanem powietrza umiera 28 tysięcy Polaków - czytamy o tej kampanii na stronie internetowej Arki. Można tam także przeczytać wypowiedź lekarza pediatry, że rosnąca ilość palonych śmieci w gospodarstwach domowych powoduje zwiększającą się liczbę pacjentów chorych na astmę oskrzelową, alergiczne zapalenie skóry, alergie pokarmowe, a także na choroby nowotworowe.

Widać więc jasno, iż żartów nie ma. Palenie śmieci w domowym piecu to trucie siebie i innych. A że taki proceder ma miejsce niemal na masową skalę, można się było przekonać na przykład  kilka lat temu, gdy władze podbielskiej gminy Jasienica, chcąc rozwiązać problem podrzucania worków ze śmieciami w polach, lasach i na przystankach PKS-u, zorganizowały akcję nakłaniania mieszkańców do pozbywania się śmieci legalnie, czyli za opłatą. Choć opłata była niewysoka, podczas wiejskiego zebrania w jednym z jasienickich sołectw jeden z przeciwników płacenia za wywóz śmieci oświadczył, że worki ze śmieciami podrzucać muszą „miastowi”, bo wiadomo przecież, że na wsi wszystkie śmieci się pali. Spora część obecnych na wiejskim zebraniu w pełni poparła tę opinię.

KARA NIE ODSTRASZA
Nie trzeba zresztą słownych opinii na ten temat. Wystarczy w zimny dzień zrobić wieczorny spacer w terenie zdominowanym przez zabudowę jednorodzinną. Śmierdzący, a często także gryzący dym wydobywający się z wielu kominów nie pozostawia wątpliwości, że w piecu nie pali się tylko drewno lub węgiel. W tej sytuacji akcja bielskich ekologów byłaby ze wszech miar celowa, gdyby nie istotna wątpliwość. Otóż wydaje się, że wiedza o tym, iż palenie śmieci jest szkodliwe, to  dziś powszechność. Wiele osób doskonale także wie, że robić tego nie wolno pod groźbą kary. A jednak śmieci pali się w domowych piecach coraz więcej. Dlaczego? Bo gaz, prąd, węgiel i kominkowe drewno w ostatnim czasie drastycznie podrożały. Więc zamiast płacić za wywóz plastikowych butelek typu PET czy powleczonych folią lub farbą kartonów, lepiej wrzucić je do pieca. Dla portfela to czysty zysk. A że ucierpią ludzie i środowisko? Trudno. Zaś kary bać się nie ma co, bo jakoś nie słychać, aby ukarano kogoś za spalanie w domowym piecu śmieci. Kar nie ma, bo jak twierdzą przedstawiciele służb ochrony środowiska z Podbeskidzia, prawo umożliwia im kontrolowanie jedynie tego, co spala się w obiektach, w których prowadzona jest działalność gospodarcza. Do prywatnego domu bez zgody właściciela wejść nie mogą. A nikt przy zdrowych zmysłach mając piec pełen PET-ów, nie otworzy drzwi ochronie środowiska.

W tej sytuacji ekologiczna kampania wydaje się więc być wołaniem na puszczy, bo trudno uwierzyć, że ktoś, kto ogrzewa dom paląc kawałkami opon (a taki przypadek opisywaliśmy niedawno w „Kronice”), nagle zacznie kupować węgiel, gdyż dostanie od dziecka ekologiczną ulotkę. Może więc byłoby lepiej, gdyby Arka zamiast apelować do tych, których przekonać słowami trudno, zaczęła walczyć o taką zmianę prawa, która umożliwi wreszcie jego egzekwowanie? Bo przypuszczalnie wystarczyłoby w każdej podbeskidzkiej gminie dać kilka mandatów po 5 tysięcy złotych, aby szkodliwy proceder gwałtownie wyhamował.

ADWOKACKA OPINIA
Pytany o tę kwestię Wojciech Owczarz z Arki oświadczył „Kronice”, że fundacja ma opinię prawną pewnej renomowanej warszawskiej kancelarii adwokackiej, w myśl której samorządy mogą jednak kontrolować czym ludzie palą w piecach. I Arka zamierza samorządy uzbroić w tę wiedzę. Jak stwierdził Wojciech Owczarz, warszawscy prawnicy w swojej opinii powołali się na artykuł 379 prawa ochrony środowiska. Wynika z niego, że samorządowe władze do kontrolowania przestrzegania przepisów o ochronie środowiska mogą wyznaczyć podległych im pracowników, a ci z kolei są uprawnieni do: (...) wstępu wraz z rzeczoznawcami i niezbędnym sprzętem przez całą dobę na teren nieruchomości, obiektu lub ich części, na których prowadzona jest działalność gospodarcza, a w godzinach od 6 do 22 - na pozostały teren.

Czy zapis ten rzeczywiście daje możliwość na przykład miejskim służbom skontrolowania tego, czym w piecu pali właściciel prywatnego domu?

Tadeusz Januchta, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej uważa, że nie. Jego zdaniem skoro w przypadku firm wymieniono teren nieruchomości, obiekt lub jego część, a w pozostałych przypadkach jedynie teren, to znaczy, że kontrola może wejść tylko do tego budynku, w którym prowadzona jest działalność gospodarcza. A w pozostałych przypadkach kontrolować można jedynie teren, czyli na przykład parcelę, na której nielegalnie wycięto drzewa. W dodatku zdaniem naczelnika Januchty, nawet gdyby służby kontrolne mogły wejść do prywatnego domu, to podstawa do kary byłaby jedynie wówczas, gdyby w piecu właśnie paliły się śmieci. Bo nawet stare opony samochodowe leżące obok pieca nie stanowią dowodu, że takim surowcem pali się w tym domu. Opony mogą tam bowiem tylko leżeć, a właściciel oświadczy, że nie zamierza ich wrzucać do pieca.

Większego sensu nie miałoby też zakładanie na komin specjalnych urządzeń umożliwiających badanie tego, co jest spalane w piecu, bo ludzie wiedząc o tych urządzeniach, na czas badania stosowaliby zgodne z prawem paliwo.

PODEJRZANY CZARNY DYM
Czyżby więc na śmieciowych trucicieli nie było mocnych? Tadeusz Januchta uważa, że szansą jest skorzystanie z niemieckich czy austriackich wzorów, gdzie zapach i kolor dymu wydobywającego się z komina wystarczają, aby ocenić, czy wszystko jest zgodnie z prawem. - Jeśli na przykład dym z komina  jest czarny jak smoła, to sprawa jest jasna - w piecu pali się nie tym, czym powinno - mówi naczelnik Januchta, który ma nadzieję, że podobne rozwiązania prawne wkrótce będą obowiązywać także w naszym kraju.

Skoro jednak walka z palaczami śmieci jest bardzo trudna i mało skuteczna, to może zamiast metody kija, zastosować marchewkę i finansowo wspierać tych, którzy używają paliw ekologicznych? Tadeusz Januchta informuje, że gmina Bielsko-Biała już wiele lat temu wystąpiła do rządu i parlamentu z wnioskiem, aby w gminach o szczególnych warunkach przyrodniczych (myślano tu również o Bielsku-Białej), ceny gazu dla tych, którzy ogrzewają tym ekologicznym paliwem, były niższe. Wszystkie odpowiedzi były takie same - takiej możliwości nie ma, bo państwo nie może różnicować odbiorców gazu.

Jak podkreśla jednak szef miejskiego Wydziału Ochrony Środowiska, miasto nie pozostaje na ten problem obojętne, gdyż udziela dotacji tym bielszczanom, którzy instalację grzewczą opartą o piece na paliwo stałe wymieniają na instalację z piecami gazowymi. Takich dotacji - jak informuje Tadeusz Januchta - było już kilka tysięcy.

                                                                                
    Sławomir Horowski