Najwięcej kontuzji wśród narciarzy odnotowujemy w weekendy, chociaż w tygodniu, w związku z feriami, także ich nie brakuje - mówi Piotr Stanik, ratownik dyżurny Grupy Beskidzkiej GOPR w Szczyrku.

W siedmiu województwach trwają ferie. Choć śniegu jest jak na lekarstwo, to na działających wyciągach i tak panuje tłok. W najbliższych dniach ma sypać śnieg, co zapewne ucieszy narciarzy. Niestety, już teraz dochodzi do większej liczby wypadków. Statystyki mówią same za siebie.

- Od początku stycznia wydarzyło się prawie 500 wypadków, a więc bardzo dużo - dodaje Stanik.

Oddziały urazowe zaczynają przeżywać oblężenie.

- Gdy zima jest śnieżna, przyjeżdża więcej turystów. Wtedy aż trzy czwarte przyjmowanych pacjentów, to narciarze z różnymi urazami - przekonuje Jolanta Trojanowska, rzeczniczka Szpitala Wojewódzkiego w Belsku-Białej.

Sporo osób jest jednak przyjmowana w przyszpitalnym ambulatorium i zwalniana po zaopatrzeniu. Niektórzy muszą jednak pozostać na leczeniu w placówce. - Spodziewamy się zwiększonego ruchu na urazówce, bo wraca zima. Często jest taki tłok, że pacjenci muszą leżeć nawet na korytarzach - dodaje Trojanowska.

Podobnie jest w Cieszynie. - Trafiają do nas nie tylko narciarze korzystający z wyciągów w Wiśle, Ustroniu czy Brennej, ale również osoby jeżdżące na nartach w Czechach, a nawet na Słowacji - podkreśla Jacek Ochałek, ordynator oddziału chirurgii urazowo-ortopedycznej Szpitala Śląskiego w Cieszynie.

Najczęściej narciarze doznają na stokach złamań kości podudzia i przedramienia. Nie brakuje urazów głowy, nadgarstków czy potłuczeń.

- Przyjmujemy tylko osoby, które wymagają obserwacji lekarskiej lub muszą być poddane operacji - wyjaśnia Marek Ślęczkowski, kierujący urazówką w żywieckim Szpitalu Powiatowym. Dodaje, że ostatnio większość wypadków zdarza się nie na nartach, tylko na desce snowboardowej.

Do szpitala w Żywcu po nieudanym szusowaniu trafił m.in. 10-letni Jasiu Żabnicki ze Zwardonia, który aż sześć tygodni musi spędzić na szpitalnym łóżku, a później czeka go jeszcze rehabilitacja.

- Nie zauważyłem muldy. Wyrzuciło mnie i złamałem udo. O nartach na razie muszę zapomnieć - mówi Jasiu Żabnicki.

Źródło: Dziennik Zachodni