Żadna firma zewnętrzna nie chce się podjąć kontroli biletów w autobusach komunikacji miejskiej w Bielsku-Białej. W tej sytuacji w rolę kontrolerów wcielili się etatowi pracownicy MZK, których twarze są dość powszechnie znane. Będą znane jeszcze lepiej, gdy w naszym mieście otworzy swój oddział witryna internetowa dla gapowiczów.

Jeszcze rok temu bielski MZK korzystał z usług firmy kontrolerskiej. Część pasażerów, których przyłapano na podróżowaniu bez ważnego biletu narzekała wówczas na fatalne maniery kontrolerów. Dyrekcja otrzymywała oficjalne skargi. Ale spółka, której miasto powierzyło egzekwowanie opłat za przejazd chciała być rentowna i dlatego wolała łapać gapowiczów niż zarabiać na miano dżentelmenów wiat przystankowych.

Kontrakt jednak wygasł i mimo ogłoszenia przetargu, żadna firma nie kwapi się do przejęcia roli miejskiego kontrolera. Na dotychczasowych warunkach nikt z zewnątrz nie chce zostać tzw. kanarem. Jak wiadomo, zajęcie owo nie cieszy się przesadnym szacunkiem społecznym. Trzeba to sobie powiedzieć wprost – ze względu na pejoratywne skojarzenia części obywateli, jest ono nawet przedmiotem ulicznych oraz kabaretowych żartów.

W tej sytuacji bielski MZK musi polegać na własnych siłach. W dziale kontroli liniowej są dwa etaty konduktorskie. Obu panów wspiera czworo pracowników odpowiedzialnych za windykację. Dyrektor MZK, Krzysztof Knapik podkreśla, że zażalenia na pracę kontrolerów są teraz sporadyczne. Jednak nawet dla niego nie jest tajemnicą, dlaczego w autobusie w okolicach kasowników gromadzi się zazwyczaj wianuszek pasażerów, a reszta pojazdu świeci pustkami. Po prostu gapowicze znają twarze kontrolerów i ustawiając się w tym strategicznym miejscu, kasują bilet zanim kierowca zablokuje kasownik.

Pomimo sporej popularności twarzy etatowych kanarów, każdego miesiąca nakładają oni do 1,5 tys. mandatów karnych z tytułu braku lub niewłaściwej opłaty za przejazd. Nikt w MZK nie chce wypowiadać się na temat stopnia ściągalności tych należności od gapowiczów. Temat jest delikatny. W odpowiedzi na konkretne pytanie naszego portalu, dyrektor Knapik dyplomatycznie wyjaśnia, że poziom jest...duży. Zapewnia też, iż każdy dłużnik wcześniej lub później będzie musiał zapłacić. Czy to z własnej woli czy za pośrednictwem komornika.

Problem nie jest błahy, gdyż dotyczy wielotysięcznego długu publicznego wobec kasy miasta. MZK jest przecież miejskim zakładem budżetowym i jeśli mniej zarobi na sprzedaży biletów, to tym więcej będą musieli dopłacić do niego wszyscy podatnicy w formie dotacji uchwalanej dorocznie przez Radę Miejską. Tymczasem rentowność przedsiębiorstwa może dodatkowo ucierpieć w rezultacie rosnącej popularności pewnej witryny internetowej, której celem jest upowszechnienie metod działania kontrolerów, aby skutecznie unikać opłat za przejazd.

Twórcy portalu żądają od władz municypalnych obniżenia cen biletów oraz rozpoczęcia szerokiej akcji promującej komunikację zbiorową. Na stronie odnaleźć można m.in. sposoby identyfikowania „kanarów” po wyglądzie zewnętrznym. Przegląd dotyczy komunikacji miejskiej w Warszawie, Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu. Jak dotąd, Bielsko-Biała nie ma własnego odnośnika. Wcześniej jednak niż później do listy tej dołączy także stolica Podbeskidzia.

Odpowiedzią na wzrost społecznej popularności witryny jest w niektórych miastach śląskich kampania informacyjna, która ma przybliżyć pasażerom „ludzką twarz” miejscowych kontrolerów biletów. U nas, na szczęście, taka akcja nie jest potrzebna. Dla przeciętnego bielskiego gapowicza „kanar” jest jak członek rodziny, chociaż każdy wie, że nawet na zdjęciu nie wychodzi się z nim dobrze.

Robert Kowal