O horrorze w sąsiedztwie bielskiego prosektorium pisaliśmy na naszym portalu w środę („Robią co chcą?!”). Od tamtej chwili przez plac tajemniczej budowy u zbiegu ulic Piastowskiej i Emilii Plater przeszły kontrole z ważnych urzędów miejskich oraz powiatowych. Na ich widok inwestor na chybcika zwinął sprzęt i wziął nogi za pas. Ruszyła ospała machina egzekwowania prawa.

Ruch na placu w tym jednym z najbardziej zurbanizowanych rejonów miasta rozpoczął się mniej więcej przed tygodniem. Na dziedziniec Zakładu Medycyny Sądowej wjechał wtedy ciężki sprzęt budowlany. Wyposażeni w piłę elektryczną robotnicy ścinali drzewa, spychacz wyrywał zarośla, a koparka zajęła się ściąganiem zewnętrznej warstwy ziemi, którą poza plac wywoziła wywrotka. Wbrew prawu budowlanemu, inwestycja nie została jednak oznaczona tablicą informującą o przeznaczeniu planowanego budynku, kierownictwie budowy, inwestorze i innych tego typu sprawach.

Mieszkańcy okolicznych domów oraz przechodnie przyjęli ten ożywiony ruch ze zdumieniem. Na placu wycinano zieleń, której w okolicy nie ma zbyt dużo. Obserwatorów poruszały sceny jakby żywcem przeniesione z tanich horrorów telewizyjnych. Ciężki sprzęt budowlany pracował w bezpośrednim sąsiedztwie karawanów i aut z rodzinami zmarłych, które przyjechały do ZMS po zwłoki. Brak tablicy informacyjnej pogłębiał chaos. Czy inwestor zmierza do rozbudowy prosektorium czy przeciwnie – w majestacie śmierci buduje np. dom mieszkalny na wynajem?

Zajęliśmy się tą sprawą i powiadomiliśmy o zdarzeniu właściwe urzędy. W godzinę po telefonie do służby ochrony środowiska w ratuszu, na placu zjawił się patrol Straży Miejskiej. Funkcjonariusze rozejrzeli się wokół, po czym wylegitymowali osobnika sprawiającego wrażenie najważniejszego prezesa na budowie. I odjechali.

- Strażnicy stwierdzili, że wycinano wyłącznie drzewa owocowe. A prawo nie zabrania wyrąbywania takiego drzewostanu. - poinformowała nasz portal Joanna Paluch z Wydziału Ochrony Środowiska UM.

Pani Paluch obiecała nam jednak, że najszybciej jak potrafi stawi się osobiście na placu budowy. Wśród funkcjonariuszy bielskiej straży nie ma przecież przesadnie wielu biologów. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że skołowany funkcjonariusz pomyli gruszę z wierzbą lub jeszcze inną, bardziej pożyteczną roślinnością. Aby więc wykluczyć błąd – urzędniczka samodzielnie oceni szkody powstałe na skutek wycinki oraz wykarczowania zarośli przez budowlańców.
   
W czwartek o poranku natomiast na plac przybyli inspektorzy powiatowego nadzoru budowlanego. Na miejscu nie zastali już jednak ani personelu, ani sprzętu do prac ziemnych. Porobili zdjęcia, po czym wrócili do biura, aby w zaciszu gabinetu kontynuować dochodzenie. Efekty tego śledztwa zreferował nam pokrótce powiatowy inspektor, Józef Paluch.
- Sprawa wygląda na samowolę budowlaną – autorytatywnie oznajmił urzędnik.
 
Pan Paluch odkurzył papiery, z których wynika, że o zgodę na budowę obok prosektorium ubiegały się w przeszłości trzy podmioty. Ostatni z nich zamierzał postawić w tym miejscu wielorodzinny budynek mieszkalny, lecz ze względów formalnych Wydział Urbanistyki i Architektury UM zawiesił postępowanie w tej sprawie. Tymczasem zgodnie z przepisami, roboty na placu mogą się rozpocząć wyłącznie na podstawie ostatecznej decyzji o pozwoleniu na budowę. Sprawa jest jasna – prawo zostało złamane!

Inspektorzy zajęli się identyfikacją osoby, która bez zezwolenia rozpoczęła prace budowlane. W ustaleniu sprawcy pomocni być mogą strażnicy miejscy. To oni poprzedniego dnia spisali jegomościa na placu budowy. Dowiedzieliśmy się, że sprawa trafi ponownie do wydziału ochrony środowiska, gdyż w trakcie prac ziemnych zerwano bez zezwolenia żyzną warstwę gleby i wywieziono ją w nieznanym kierunku.

Sprawdziliśmy w ustawie o ochronie przyrody! Gdyby sąd grodzki przyjął, iż usunięcie roślin nastąpiło z przyczyn nieracjonalnych, sprawcy grozić może kara grzywny lub nawet aresztu. Do tego dochodzi jeszcze sankcja finansowa za ewentualną bezprawną wycinkę drzew nieowocowych oraz krzewów starszych niż pięcioletnie.

Nielegalna inwestycja obok miejskiego prosektorium miałaby w tej sytuacji głównie podtekst ekologiczno – etyczny, gdyby nie nieoczekiwany wątek kryminalny. Dzisiaj w południe bowiem sprzęt powrócił na teren budowy. Prace ziemne są kontynuowane. Sprawa wygląda więc nie tylko na samowolę, lecz szczególną premedytację w łamaniu prawa.

Jeśli inspektorzy budowlani potwierdzą osobiście fakt prowadzenia robót pod fundamenty, dochodzenie przejmie prokurator. Budowanie bez zezwolenia jest bowiem przestępstwem zagrożonym karą grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności na okres do dwóch lat.

Od dłuższego czasu na Podbeskidziu trwa boom budowlany. W naszym regionie wznosi się znacznie więcej nowych obiektów niż u sąsiadów. Tymczasem w powiatowym nadzorze budowlanym zatrudnionych jest zaledwie czworo inspektorów. Pan Józef Paluch podkreśla, że powinno ich być trzy razy więcej, aby nie tylko sprawnie wykrywać bezprawie, ale także prowadzić pracę profilaktyczną. Mamy nadzieję, że w powyższym przypadku inspektorom uda się przynajmniej zatrzymać sprawców na gorącym uczynku.

Autor: Robert Kowal