GAPOWICZE I KANARY

Gapowicze, czyli amatorzy jazdy bez biletu, zawsze byli i z pewnością będą pojawiać się w publicznej komunikacji. Nie ma też wątpliwości, że zawsze ścigać ich będą rewizorzy, zwani popularnie kanarami, bo żadna przewożąca pasażerów firma nie pozwoli sobie, aby ktoś wyłudzał jej usługi. Jedni i drudzy mają swoje metody działania. Gapowicze, aby unikać kanarów, kanary, aby ich łapać.


Nie ma najmniejszych wątpliwości, że po stronie rewizorów stoi prawo, które z oczywistych względów nie może sprzyjać gapowiczom. Mimo tego pasażerów bez ważnego biletu za jazdę nie brakuje. Powodów jest wiele.

KTO NIE PŁACI ?

Niektórzy próbują szczęścia, aby zaoszczędzić nawet stosunkowo niewielką kwotę albo przeznaczyć ją na inny cel. Zazwyczaj czynią to sporadycznie, ale nie brakuje też „zawodowców”, którzy regularnie nie kupują biletów, gdyż uważają że nawet, gdy wpadną i będą zmuszeni zapłacić karę, to i tak ich bilans finansowy wyjdzie - dzięki wcześniej „zaoszczędzonym” przejazdom - na zero. Wreszcie są i tacy, którzy na każdym kroku łamią cywilizacyjne zasady, więc czynią to również w autobusach czy pociągach. Liczba amatorów bezpłatnych przejazdów powiększa się, gdy rośnie przeświadczenie o bezkarności tego procederu. Z kolei nieuchronność kary za brak biletu wymusza, przynajmniej na niektórych, ich kupowanie.

Przewozowe firmy nie chcą ujawniać ilu zatrudniają kontrolerów. - Takie dane stanowią cenną wskazówkę dla jeżdżących bez biletu, podobnie jak i wiedza o częstotliwości przeprowadzanych kontroli. Mogę tylko powiedzieć, że liczba kontrolerów w bielskich autobusach jest odpowiednia do potrzeb i umożliwia ujawnianie przeciętnie 15 - 20 osób dziennie, które nie przestrzegają komunikacyjnych reguł. Wśród gapowiczów są i tacy, którzy zapomnieli zabrać ze sobą bilet miesięczny lub dokument uprawniający do ulgi. Takie osoby tylko się spisuje i czeka. Zgodnie z miejską uchwałą mogą się w ciągu siedmiu dni do nas zgłosić i okazać zapomniany dokument, a wówczas sprawa zostaje umorzona. Należy też pamiętać, że nasze działania mają przede wszystkim prewencyjny charakter. Ze statystyk wynika, że coraz więcej osób kasuje bilety - mówi Andrzej Waliczek, kierownik działu kontroli liniowej w Miejskim Zakładzie Komunikacji w Bielsku-Białej.

Bielski przewoźnik zrezygnował z powierzania kontroli biletów firmom zewnętrznym. W przeszłości korzystano z ich usług, ale okazało się to nieopłacalne. Rewizorami są obecnie etatowi pracownicy zakładu, którzy z praktyki znają obowiązujące w autobusach reguły. Podczas szkoleń uczula się ich dodatkowo, aby kontrole przeprowadzali w stanowczy, lecz grzeczny sposób.

REWIZOR W AKCJI

- Reakcje przyłapanych bez biletu pasażerów są różne. Część przyjmuje ten fakt z pokorą, niektórzy próbują brać kontrolera na litość, albo udają chorych. Nie brakuje i takich, którzy w momencie wpadki stają się aroganccy. Nie można wówczas dać się sprowokować i trzeba dyplomatycznie radzić sobie z agresją innych. To jednak nie zawsze pomaga i w drastycznych przypadkach nie pozostaje nic innego jak poprosić o pomoc funkcjonariuszy policji lub straży miejskiej - mówi jeden z bielskich kontrolerów.

W tej profesji trzeba mieć silne nerwy, gdyż od gapowiczów można usłyszeć sporo przykrych, nierzadko wulgarnych słów. W dodatku współpasażerowie stają zwykle po stronie osoby bez biletu. - Niech pan go zostawi, to przecież młody człowiek i na pewno się poprawi - to jedna z grzeczniejszych form perswazji. Zazwyczaj jednak z tłumu padają pod adresem rewizora niczym nie uzasadnione epitety.

Tymczasem kontroler ma określone zawodowe obowiązki i na oczywiste nieprawidłowości - podobnie jak to jest przy innych inspekcjach - oka nie może przymykać. Kto sobie z tym nie radzi, musi po prostu zmienić zawód. - Wbrew obiegowym opiniom, wlepienie komuś mandatu nie jest jedynym naszym celem, do którego dąży się za wszelką cenę. W wielu przypadkach potrafimy wycofać się z mandatowego postępowania. Ma to zwykle miejsce w sytuacjach mogących wzbudzać wątpliwość ze względu na okoliczności towarzyszące zatrzymaniu osoby bez biletu. Kontrolerzy biorą na przykład pod uwagę fakt, czy na danym przystanku był kiosk z biletami, czy pasażer starał się go kupić od kierowcy. W sprawach spornych, gdy pasażer odwołuje się od decyzji kontrolera, dany przypadek analizuje specjalna komisja zakładowa. Chcemy być obiektywni, więc bierze się pod uwagę zarówno tłumaczenia klienta, jak i relację kontrolera. Czasem, za radą prawnika umarzamy sprawę, gdyż pomimo wewnętrznego przekonania o popełnieniu wykroczenia, ktoś okazuje się od kontrolera sprytniejszy. Był niedawno taki przypadek, że pasażer nie chciał kontrolerowi okazać w autobusie biletu i uczynił to dopiero, gdy został dowieziony na policję. Choć kontroler nie miał wątpliwości, że ktoś musiał gapowiczowi ten bilet, w sposób dla niego niezauważony podać, dowodów na to nie było. W efekcie odstąpiliśmy od ukarania - mówi Andrzej Waliczek. Relacja zatrzymanego wówczas pasażera była diametralnie odmienna. Jego zdaniem rewizor nie domagał się okazania biletu, lecz od razu zażądał dokumentu tożsamości. Gdy go nie otrzymał, zadecydował, że autobus ma podjechać pod komisariat policji. Dowieziony mężczyzna pokazał tam posiadany bilet, a cały incydent uznał za bezprawne pozbawienie go wolności. Po jego doniesieniu w tej sprawie policja wszczęła dochodzenie, które zakończyło się umorzeniem, gdyż nie dopatrzono się bezprawności czynu.

TEMIDA OSĄDZI

Sprawy sądowe z powodu konfliktu pomiędzy kontrolerami a pasażerami lub będące konsekwencją jazdy bez biletu zdarzają się niezwykle rzadko. Jedna z nich rozpatrywana była przez żywiecki sąd. Poszło o to, że pewna mieszkanka Żywca otrzymała wezwanie z miejscowego przedsiębiorstwa komunikacyjnego nakazujące jej zapłacenie kary za dwukrotną jazdę bez wykupionego biletu. Kobieta nie miała wątpliwości, że zaszła jakaś pomyłka, albo ktoś się pod nią podszył.

W śledztwie ustalono jak do tego doszło. W ubiegłym roku rewizor zatrzymał w miejskim autobusie jadącą bez biletu młodą kobietę. Gapowiczka nie miała przy sobie ani pieniędzy, żeby zapłacić karę, ani dokumentów tożsamości. W tej sytuacji kontroler zapisał w protokole podane przez nią dane osobowe, które potwierdził towarzyszący dziewczynie znajomy. Podobna sytaucja, z udziałem tej samej pary, miała miejsce tydzień później. Jak się okazało, podróżująca bez biletu kobieta za każdym razem podawała imię, nazwisko i adres swojej sąsiadki. Wpadła, bo ustalono kim był jej znajomy, który fałszywie poświadczał jej tożsamość. Skończyło się nie tylko na zapłaceniu karnego mandatu. Kobieta kierując przeciwko swojej znajomej podejrzenie o popełnienie wykroczenia, dopuściła się przestępstwa przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, za co grozi kara nawet do dwóch lat pozbawienia wolności.

Zdecydowanie częściej postępowania karne dotyczą osób wyłudzających zniżki na przejazdy pasażerskie przez posługiwanie się przerabianymi dokumentami. Takim dokumentem - o czym zapominają niektórzy młodzi ludzie - jest również legitymacja szkolna. Wpadka następuje zazwyczaj w trakcie podróży pociągiem. Właśnie taką spreparowaną legitymację szkolną miał pewien dwudziestolatek z Bielska-Białej, który został przyłapany przez rewizora kolejowego w pociągu do Zwardonia. Młodzieniec - jak się okazało - do bielskiego liceum ogólnokształcącego nie uczęszczał już od roku, a mimo tego ze szkolną legitymacją nie mógł się rozstać. Aby nadać jej pozory ważności ostatnią cyfrę w dacie 2006 roku przerobił na „ósemkę”, a przy sporządzeniu odcisku pieczęci z wizerunkiem orła posłużył się monetą dziesięciogroszową. Ta mistyfikacja nie uszła uwadze rewizora, na wniosek którego wszczęto postępowanie karne w tej sprawie.

WINA I KARA

- Nie zdawałem sobie sprawy, że łamię prawo - tak tłumaczył się inny młody człowiek przyłapany w pociągu do Cieszyna na posługiwaniu się legitymacją szkolną z przerabianą datą. Ten z kolei jeszcze się uczył, ale po prostu zapomniał przedłużyć w szkole ważność legitymacji. Zrobił to sam, przed niespodziewaną podróżą pociągiem. W świetle prawa nie było to niczym innym jak przerobieniem dokumentu, za co trafił przed oblicze sądu. Choć za fałszowanie dokumentów można nawet na pięć lat stracić wolność, to jednak kara jest zawsze proporcjonalna do winy. Z praktyki wiadomo, że za pojedyncze przypadki preparowania szkolnych legitymacji sądy najczęściej karzą winnych grzywną. Tacy pasażerowie płacą też mandaty za jazdę bez biletu.

Egzekwowanie kar to osobny problem. Kontrolerzy niechętnie o tym mówią, bo powszechnie wiadomo, że pieniężnych kar za jazdę na gapę nie udaje się od wszystkich ściągnąć. Z tego powodu firmy komunikacyjne ponoszą spore straty, powiększone o koszty egzekucji. Wielu zatrzymanych nie posiada przy sobie żadnych dokumentów (albo po prostu tak twierdzi), a kontrolerom podaje fałszywe personalia. Trudno jest każdego delikwenta dowozić na policję i tam sprawdzać, czy mówi prawdę. Część gapowiczów nie płaci kar, bo po prostu nie ma pieniędzy. Bywa, że egzekucja ich poborów lub majątku jest niemożliwa, bo nie pracują. Bezkarnie takich spraw się jednak nie zostawia. Gapowicze są nękani przez firmy windykacyjne, coraz częściej ich nazwiska trafiają do Krajowego Rejestru Długów. Tak to już jest, że kiedy odwoływanie się do obywatelskiej uczciwości nic nie daje, trzeba sięgać po sankcje.
 
Dariusz Bandoła - KRONIKA BESKIDZKA