Chyba nikt nie wyobraża sobie wigilijnej wieczerzy bez tradycyjnego karpia. Tymczasem może się okazać, że już niedługo tak niegdyś popularny karp, hodowany na Podbeskidziu od ponad 700 lat, stanie się w Polsce wielkim rarytasem. A jego cena? Może nie sięgnie tej, jaką trzeba zapłacić za oceanicznego tuńczyka czy miecznika - lecz i na karpia nie każdy będzie mógł sobie pozwolić. A jeżeli już, to raczej dla podtrzymania tradycji na jego niewielką porcję, a nie tak jak dawniej na „słodkie” karpiowe obżarstwo. A i tak będzie to najprawdopodobniej karp sprowadzany z Ukrainy, a nie z rodzimej hodowli. Ta bowiem w Polsce staje się z roku na rok coraz bardziej nieopłacalna!

Fakty mówią same za siebie. Ten rok był dla hodowców karpia na Podbeskidziu najgorszy od niepamiętnych czasów. Przyjmuje się, iż ryb było mniej o blisko dwie trzecie od tego, co produkowali oni w latach największej prosperity. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Oto jak na sprawę zapatrują się sami zainteresowani, czyli hodowcy tej królewskiej ryby.  Lech Szarowski, szef dużego gospodarstwa hodowlanego w Grojcu Adolwinie przyznaje, iż jedną z przyczyn coraz mniejszej opłacalności hodowli karpia są galopujące ceny zbóż. Wzrosły one w ostatnim czasie o ponad 100 procent. Za tonę zboża trzeba teraz zapłacić 800 złotych, a nie 350 jak jeszcze całkiem niedawno. Tymczasem karpie hodowlane, aby smakowały jak należy, karmić trzeba prawie wyłącznie zbożem. Mniej więcej 95 procent ich pokarmu  stanowi czyste ziarno. Przyjmuje się, iż na 1 kilogram przyrostu karpia potrzeba aż 5 kilogramów zboża. Łatwo sobie więc wyliczyć ile ziarna potrzeba, aby wyhodować 2 - 2,5 kilogramową rybę.

Należy przy tym pamiętać, że karp produkowany jest najczęściej w cyklu trzyletnim. Podczas zimy traci on na wadze. Dlatego też na wiosnę, zanim ponownie zacznie się go „tuczyć”, trzeba go najpierw podkarmić dodatkowymi kilogramami paszy. - W czasie, gdy zboże podrożało o ponad 100 procent, cena ryb wzrosła jedynie o 10 - 15 procent - mówi Lech Szarowski dodając, iż już tylko z tego prostego porównania widać, że hodowla przestaje się opłacać. Za te same pieniądze co kiedyś można teraz kupić znacznie mniej ziarna niż dawniej. Mniej ziarna oznacza, że w tych samych stawach hoduje się mniej ryb niż jeszcze kilka lat temu.

Wpuszcza się  ich tam mniej również i z innej przyczyny - wyjaśnia Antoni Mejza, dyrektor gospodarstwa hodowlanego w Zatorze. Otóż, hodowcy z przyczyn ekonomicznych starają się odchodzić od trzyletniego cyklu hodowlanego na rzecz cyklu dwuletniego. Produkując jednak karpie tą metodą na tym samym areale stawowym można hodować o jedną trzecią mniej ryb niż w cyklu trzyletnim.

Tak więc z przyczyn czysto ekonomicznych w podbeskidzkich stawach hoduje się obecnie znacznie mniej karpi niż jeszcze 6-7 lat temu. Mniej karpi w stawach oznacza, że mniej trafia ich  na wigilijny stół, a te, które się tam pojawią, są coraz droższe.
Na tym jednak nie kończą się kłopoty hodowców.

 Od kilku lat karpie hodowlane atakuje jakaś tajemnicza, nie do końca jeszcze poznana, przywleczona najprawdopodobniej z Azji choroba wirusowa. Na razie specjalnie nie wiadomo nawet, jak z nią skutecznie walczyć. Jej żniwo jest natomiast przerażające. W niektórych stawach ubytki sięgają nawet 60 procent hodowanych tam ryb. Przebieg choroby jest błyskawiczny. Ryby tracą apetyt, po czym słabną i po kilku dniach zdychają. Tradycyjne metody podawania rybom hodowlanym leku wymieszanego z paszą nie zdają w tym wypadku egzaminu. Chore ryby przestają bowiem żerować.

Jeśli epidemia - swym zasięgiem objęła już całą Europę - będzie nadal tak postępować jak obecnie i nie uda się szybko znaleźć sposobu na opanowanie sytuacji, to niewykluczone - przyznają eksperci - że dalsze prowadzenie hodowli karpia może stanąć pod znakiem zapytania.

To jednak nie wszystko. Hodowcy karpia na Podbeskidziu mają od pewnego czasu ogromne kłopoty z... dzikimi smakoszami ryb. Chodzi o kormorany, czaple, ślepowrony, a nawet wydry,  które upodobały sobie hodowlane stawy. Jeszcze kilka lat temu zjawisko to miało charakter marginalny. Teraz jedna populacja ptaków żywiących się rybami, w tym gatunków uznawanych do niedawna za zagrożone, tak bardzo się rozrosła, że zwierzęta te stanowią dla hodowców nie lada problem. Kilka kormoranów regularnie odwiedzających jakiś staw może skutecznie przetrzebić jego zawartość. Doprowadziło to już do rozpaczy niejednego hodowcę.

Na tym nie kończą się jednak problemy tych, którzy zajmują się  hodowlą karpia. Trudno w to bowiem uwierzyć, lecz hodowcy ryb to jedyna w kraju grupa rolników, która nie dostaje dotacji z unijnej kasy. Jeśli więc hodowca ryb nie posiada pól uprawnych, a jedynie stawy rybne, nie może liczyć na dopłaty do produkcji żywności. Czemu tak się dzieje? Polscy negocjatorzy, w przeciwieństwie do tych z Węgier czy Niemiec, nie wywalczyli dla hodowców ryb takiego przywileju. Co prawda są obecnie prowadzone negocjacje w tej sprawie, lecz nie są one łatwe. Rykoszetem dla hodowców karpia odbiła się bowiem postawa rybaków morskich, którzy - nie bacząc na ograniczenia połowowe - odławiają wbrew unijnym urzędnikom więcej dorszy na Bałtyku niż powinni. Efekt jest taki, iż Unia - przyznaje Antoni Mejza - nie chce na razie rozmawiać z Polską na temat jakichkolwiek zmian w sposobie dofinansowania hodowli ryb.

Hodowla ryb wiąże się jednocześnie z ogromnymi nakładami, jakie właściciele stawów muszą ponosić na utrzymanie wodnej infrastruktury. I nie są to nakłady związane wyłącznie z hodowlą, lecz także z całym środowiskiem naturalnym. Obrazuje to najlepiej fakt, iż stawy hodowlane w dolinie Soły gromadzą tyle wody, ile ogromne zbiorniki zaporowe kaskady Soły. Utrzymanie zapór i zbiorników sporo kosztuje podatników, w stawach woda gromadzona jest ze społecznego punktu widzenia za darmo. Za utrzymanie stawów płacą bowiem  z własnej kieszeni hodowcy. Co będzie, gdy ich zabraknie? Skutki mogą być katastrofalne dla gospodarki wodnej całego regionu. W „dawnych” czasach hodowcy dostawali dotacje z budżetu państwa na remonty i utrzymanie wodnej infrastruktury. Teraz nie dostają na ten cel nawet złotówki.

Tekst i foto: Marcin Płużek - KRONIKA BESKIDZKA