Nie chce się wierzyć, żeby w bielskim magistracie pracowali wyłącznie głusi, niedowidzący, a nawet ślepi urzędnicy. A jednak trudno się oprzeć takiej refleksji, gdy spojrzymy na nasze przejścia dla pieszych, skrzyżowania ulic i schody w urzędach. Nie w pełni sprawni są nie tyle niepełnosprawni na wózkach, ile osoby odpowiedzialne za kulawy rozwój miasta.

Niedawno kilka stacji telewizyjnych emitowało spot, w którym zachęcano przedsiębiorców do zatrudniania niepełnosprawnych. Idea filmu była piękna. Skandal wybuchł jednak z chwilą, gdy ujawniono, że kreujący główną w nim rolę aktor na wózku jest zupełnie zdrowym facetem. Nawet w tak spektakularnych okolicznościach okazało się, że w trosce o ludzi pokrzywdzonych z tytułu swojej fizycznej niepełnosprawności nie potrafimy być autentyczni.

Nie zdziwiłbym się, gdyby ów nieszczęsny spot kręcony był w...Bielsku-Białej. Od szeregu lat bowiem osoby na wózkach inwalidzkich są u nas obywatelami drugiej kategorii. Władza wytrwale obiecuje to zmienić i równie konsekwentnie unika realizacji zobowiązań, głównie przedwyborczych. A miastu niezbędna jest rewolucja mentalna. Stosunek do słabszych i potrzebujących jest bowiem miernikiem postępu cywilizacyjnego danego narodu.

Problem nie dotyczy wyłącznie inwalidów, ale również chorych poruszających się przy pomocy tzw. balkoników, kul i lasek, młodych matek z wózkami dla niemowląt, kobiet w ciąży, starców czy osób przenoszących ciężkie zakupy. Dla nich wszystkich szczególnym utrapieniem są takie bariery architektoniczne, jak m.in. zbyt wąskie drzwi, wejścia i korytarze, za małe powierzchnie pomieszczeń, w tym np. toalet publicznych, wysokie schody i stopnie, niedostosowane windy, źle usytuowane klamki lub uchwyty, niedostateczna informacja dźwiękowa i wizualna albo nierówne i śliskie nawierzchnie.

W rzucaniu haseł jesteśmy mistrzami. Np. w strategii rozwoju Bielska-Białej do roku 2020 odnajdujemy zapisy o misjach („kreowanie wysokiego standardu usług publicznych i obsługi komunalnej”), priorytetach („przyjazność miejsca zamieszkania i wysoka jakość przestrzeni publicznych”) lub celach strategicznych („miasto rozwiniętych usług publicznych dla osób wymagających opieki z tytułu niepełnosprawności, wieku, marginalizacji i wykluczenia”). Trele morele! W rzeczywistości nowo budowane obiekty użyteczności publicznej bywają wrogie nawet dla osób zdrowych. Ba, brak kasy albo odpowiednich warunków technicznych nie sprzyja także modernizacji.

Konia z rzędem temu, kto wózkiem wybierze się na niedzielny spacer świeżo zmodernizowaną ulicą 11 Listopada. Ile jest w mieście sanitariatów dostosowanych dla inwalidów? Ile wind w urzędach? Ile skrzyżowań z sygnalizacją dźwiękową? W wałbrzyskim ratuszu, mieście zbliżonym pod względem wielkości do naszego, oddano ostatnio do użytku specjalną windę osobową, która kosztowała 700 tys. zł. W Wałbrzychu istnieje nawet stanowisko pełnomocnika prezydenta ds. osób niepełnosprawnych.

Ten rozdźwięk miedzy hasłami a życiem pozostaje w oczywistej sprzeczności z przepisami krajowymi oraz unijnymi, które zobowiązują nas do likwidowania barier architektonicznych. Np. rozporządzenie Ministra Infrastruktury sprzed pięciu lat stanowi, iż w wielorodzinnym budynku mieszkalnym, który nie jest wyposażony w dźwigi trzeba zapewnić niepełnosprawnym dostęp do lokali na parterze poprzez wykonanie odpowiedniej pochylni lub innego urządzenia technicznego.

Kolejny przepis wskazuje, że toalety w instytucjach publicznych muszą posiadać przestrzeń manewrową o wielkości 1,5x1,5 m, drzwi na trasie dojazdowej nie mogą mieć progów, a urządzenia sanitarne powinny być zamontowane na ściśle wyznaczonej wysokości nad podłogą. Każdy duży hotel natomiast musi mieć co najmniej jeden pokój dostosowany do potrzeb inwalidów. Inne z kolei obowiązki wyznacza inwestorom prawo budowlane. Instytucjonalny brak respektu dla tych cywilizacyjnych reguł jest sprzeczny z konstytucyjnymi zasadami demokratycznego państwa prawnego oraz równości obywatela wobec prawa.

Minionego lata władze samorządowe Kołobrzegu postanowiły uprzyjemnić niepełnosprawnym turystom odpoczynek na plaży. W tym celu za grosze odkupiły zużyte taśmy przenośnikowe od kopalni odkrywkowej węgla brunatnego. Następnie rozłożono je na nadmorskim piasku, by jeździły po nich wózki. Na razie trudno powiedzieć czy zabieg ów zwiększył wpływy do budżetu miasta, gdyż okres statystyczny jest zbyt krótki. Na pewno jednak była to trafiona inwestycja edukacyjna w przyszłość.

Ten mało kosztowny, ale cenny gest  polecam uwadze ekipie prezydenta Jacka Krywulta. Zdaniem demografów, nasze społeczeństwo starzeje się w szybki tempie, a inwalidów narządów ruchu wciąż przybywa. Trudno zatem ukryć, że to co budujemy dzisiaj - będzie nam służyło na stare lata. Architekt ślepy i nie widzący są wprawdzie obaj inwalidami, ale to dwa różne schorzenia.

Autor: Robert Kowal