Nieświeży oddech PRL
W Bielsku-Białej straszy duch Gomułki. Spotkać go często można w sklepach i obiektach gastronomicznych, gdzie czas stanął w miejscu. Dokładnie: w placówkach użyteczności publicznej, w których czas pracy ustalono z myślą o potrzebach personelu, nie zaś o wygodzie klientów. Właśnie tam neony krzyczą światowym blaskiem, a z sieni zalatuje prowincją.
W ścisłym centrum miasta jest kilka knajpek, które w nazwie odwołują się do naszej historii najnowszej, stopnia zużycia mebli lub położenia geograficznego. W większości jest to zabieg socjotechniczny obliczony na usprawiedliwienie braku pomysłu na wystrój lokalu. Na pierwszy rzut oka widać, że ich właściciele oszczędzają na inwestycjach. Jeśli chcesz jeść na porcelanie - zdają się nam tłumaczyć - idź do „Luwru”. Tyle, że nawet „Belwederu” w Bielsku brak.
Tymczasem w knajpce, która odwołuje się do skojarzeń z PRL meble nie muszą pochodzić ze śmietnika. W barze na warszawskiej Woli, gdzie przed paru laty powstał ów sentymentalny styl gastronomiczny, stoły wyłożone są starymi gazetami. Klient popija czystą z tzw. literatki lub szklanki, zakąszając ogórkiem małosolnym. Lokal urządzono jednak z wyszukaną niedbałością. Gdzie estetyka fotela w stylu wczesnego Gierka jednych prowokuje do wspomnień, młodszych zaś uczy pokory wobec doświadczeń ojców. W podobnym stylu utrzymany jest klub muzyczny na osiedlu akademickim w Katowicach. Dominuje mało dyskretny urok socjalizmu, ale jest schludnie. Gustów się nie ocenia.
Problemem Bielska jest nie tyle gust restauratorów, ale czas ich pracy. Wygląda na to, że do europejskich standardów przystosowały się jedynie nasze piwiarnie, kawiarnie lub kluby muzyczne, które zamykają podwoje często wraz z wyjściem ostatniego klienta. Schody zaczynają się z chwilą, gdy w sobotni wieczór chcemy zjeść późną kolację z przyjaciółmi. Wtedy jesteśmy zmuszeni albo zadowolić się fasolką z mikrofalówki w pubie, albo zaprosić gości na frytki do McDonald’s.
Dzieje się tak dlatego, że podobnie jak w PRL większość restauracji w naszym mieście zamykanych jest tuż przed lub zaraz po telewizyjnej dobranocce. Nawet lokale specjalizujące się w kuchni światowej( m.in. hinduskiej, meksykańskiej, japońskiej, wietnamskiej, tajskiej) pracują do godz.22. Ale są też restauracje czynne do godz.17 (w pobliżu ratusza!) bądź do 18 (np. na Złotych Łanach).
Podczas weekendu późniejszej kolacji nie zjemy także w reprezentacyjnej części miasta – na Rynku. Animatorom rewitalizacji zabrakło wyobraźni, aby zażądać od przedsiębiorców zobowiązania do roboty po zmroku. W rezultacie jedna z dwóch tamtejszych restauracji w soboty zamykana jest o północy, druga zaś wstydzi się informować na witrynie o godzinach pracy. Do najbliższego, czynnego do ostatniego klienta ciepłego lokalu z kominkiem, ogródkiem i wystawą prac malarskich trzeba pojechać aż na Bulwary Straceńskie.
Jeszcze większy prowincjonalizm opanował bielski handel. Poza największymi placówkami oraz centrami handlowymi, w dni powszednie sklepy przemysłowe pracują od wczesnego rana do godz.17 lub 18. Dotyczy to także obiektów położonych w głównych ciągach spacerowo – komunikacyjnych miasta. Do nielicznych wyjątków należy pewien sklep z odzieżą przy ul.11 Listopada, w którym w środy i piątki można zrobić zakupy do 21.
Wygląda więc na to, że organizatorzy handlu w naszym mieście nie odeszli całkowicie od pryncypiów swoich ojców i dziadków, pozostawiając bez zmian czas pracy sklepów odziedziczony po PRL. Wedle tej filozofii, powinien on być dostosowany do potrzeb zatrudnionej w sklepach klasy robotniczej. Rolą klienta zaś jest - po staremu - taki sposób wykonywania obowiązków służbowych, aby zdążyć z zakupami przed zamknięciem placówek. W praktyce oznacza to często przerwy w urzędowaniu w czasie najwygodniejszym dla petentów albo „urywanie” się z biura pod nieuwagę przełożonych.
Podobnie prowincjonalne godziny pracy sklepów i gastronomii obowiązują w tych miasteczkach Podbeskidzia, o których z wyższością wypowiada się znaczna część bielszczan. Ba, przykładu nie możemy także czerpać z robotniczych Katowic, gdzie centrum miasta wymiera po zmroku. W weekend po północy talerz ciepłej zupy zjeść można najpewniej na katowickim dworcu kolejowym.
Jeśli chcemy, aby nasze miasto przyciągało rzesze gości i turystów oraz sprzyjało mieszkańcom, musi ono tętnić życiem również wieczorami i nocą. Dlatego wzorem dla nas powinien być handel w Warszawie, gdzie obowiązuje zasada pracy sklepów do godz.19 oraz gastronomia krakowska. W knajpkach w okolicach Rynku czy na Kazimierzu zjeść pysznie można przez okrągłą dobę.
Niestety, rajcowie grodzcy, którzy powinni stać się prekursorami nowoczesnego myślenia o interesie społecznym wydają się tęsknić za PRL-em. W dniach, gdy obraduje rada, Straż Miejska wyłącza z publicznego użytkowania miejsca do parkowania wokół ratusza i rezerwuje je dla radnych. Tymczasem tego rodzaju bonusów nie przewiduje żaden dokument opisujący przywileje bielskich rajców. Jak mawiał pewien klasyk, z prowincji można wyjechać, ale prowincja z niektórych z nas nigdy nie wyjedzie.
W ścisłym centrum miasta jest kilka knajpek, które w nazwie odwołują się do naszej historii najnowszej, stopnia zużycia mebli lub położenia geograficznego. W większości jest to zabieg socjotechniczny obliczony na usprawiedliwienie braku pomysłu na wystrój lokalu. Na pierwszy rzut oka widać, że ich właściciele oszczędzają na inwestycjach. Jeśli chcesz jeść na porcelanie - zdają się nam tłumaczyć - idź do „Luwru”. Tyle, że nawet „Belwederu” w Bielsku brak.
Tymczasem w knajpce, która odwołuje się do skojarzeń z PRL meble nie muszą pochodzić ze śmietnika. W barze na warszawskiej Woli, gdzie przed paru laty powstał ów sentymentalny styl gastronomiczny, stoły wyłożone są starymi gazetami. Klient popija czystą z tzw. literatki lub szklanki, zakąszając ogórkiem małosolnym. Lokal urządzono jednak z wyszukaną niedbałością. Gdzie estetyka fotela w stylu wczesnego Gierka jednych prowokuje do wspomnień, młodszych zaś uczy pokory wobec doświadczeń ojców. W podobnym stylu utrzymany jest klub muzyczny na osiedlu akademickim w Katowicach. Dominuje mało dyskretny urok socjalizmu, ale jest schludnie. Gustów się nie ocenia.
Problemem Bielska jest nie tyle gust restauratorów, ale czas ich pracy. Wygląda na to, że do europejskich standardów przystosowały się jedynie nasze piwiarnie, kawiarnie lub kluby muzyczne, które zamykają podwoje często wraz z wyjściem ostatniego klienta. Schody zaczynają się z chwilą, gdy w sobotni wieczór chcemy zjeść późną kolację z przyjaciółmi. Wtedy jesteśmy zmuszeni albo zadowolić się fasolką z mikrofalówki w pubie, albo zaprosić gości na frytki do McDonald’s.
Dzieje się tak dlatego, że podobnie jak w PRL większość restauracji w naszym mieście zamykanych jest tuż przed lub zaraz po telewizyjnej dobranocce. Nawet lokale specjalizujące się w kuchni światowej( m.in. hinduskiej, meksykańskiej, japońskiej, wietnamskiej, tajskiej) pracują do godz.22. Ale są też restauracje czynne do godz.17 (w pobliżu ratusza!) bądź do 18 (np. na Złotych Łanach).
Podczas weekendu późniejszej kolacji nie zjemy także w reprezentacyjnej części miasta – na Rynku. Animatorom rewitalizacji zabrakło wyobraźni, aby zażądać od przedsiębiorców zobowiązania do roboty po zmroku. W rezultacie jedna z dwóch tamtejszych restauracji w soboty zamykana jest o północy, druga zaś wstydzi się informować na witrynie o godzinach pracy. Do najbliższego, czynnego do ostatniego klienta ciepłego lokalu z kominkiem, ogródkiem i wystawą prac malarskich trzeba pojechać aż na Bulwary Straceńskie.
Jeszcze większy prowincjonalizm opanował bielski handel. Poza największymi placówkami oraz centrami handlowymi, w dni powszednie sklepy przemysłowe pracują od wczesnego rana do godz.17 lub 18. Dotyczy to także obiektów położonych w głównych ciągach spacerowo – komunikacyjnych miasta. Do nielicznych wyjątków należy pewien sklep z odzieżą przy ul.11 Listopada, w którym w środy i piątki można zrobić zakupy do 21.
Wygląda więc na to, że organizatorzy handlu w naszym mieście nie odeszli całkowicie od pryncypiów swoich ojców i dziadków, pozostawiając bez zmian czas pracy sklepów odziedziczony po PRL. Wedle tej filozofii, powinien on być dostosowany do potrzeb zatrudnionej w sklepach klasy robotniczej. Rolą klienta zaś jest - po staremu - taki sposób wykonywania obowiązków służbowych, aby zdążyć z zakupami przed zamknięciem placówek. W praktyce oznacza to często przerwy w urzędowaniu w czasie najwygodniejszym dla petentów albo „urywanie” się z biura pod nieuwagę przełożonych.
Podobnie prowincjonalne godziny pracy sklepów i gastronomii obowiązują w tych miasteczkach Podbeskidzia, o których z wyższością wypowiada się znaczna część bielszczan. Ba, przykładu nie możemy także czerpać z robotniczych Katowic, gdzie centrum miasta wymiera po zmroku. W weekend po północy talerz ciepłej zupy zjeść można najpewniej na katowickim dworcu kolejowym.
Jeśli chcemy, aby nasze miasto przyciągało rzesze gości i turystów oraz sprzyjało mieszkańcom, musi ono tętnić życiem również wieczorami i nocą. Dlatego wzorem dla nas powinien być handel w Warszawie, gdzie obowiązuje zasada pracy sklepów do godz.19 oraz gastronomia krakowska. W knajpkach w okolicach Rynku czy na Kazimierzu zjeść pysznie można przez okrągłą dobę.
Niestety, rajcowie grodzcy, którzy powinni stać się prekursorami nowoczesnego myślenia o interesie społecznym wydają się tęsknić za PRL-em. W dniach, gdy obraduje rada, Straż Miejska wyłącza z publicznego użytkowania miejsca do parkowania wokół ratusza i rezerwuje je dla radnych. Tymczasem tego rodzaju bonusów nie przewiduje żaden dokument opisujący przywileje bielskich rajców. Jak mawiał pewien klasyk, z prowincji można wyjechać, ale prowincja z niektórych z nas nigdy nie wyjedzie.
Autor: Robert Kowal
Artykuł wyświetlono 2684 razy.
REKLAMA
REKLAMA
Zobacz również
Komentarze 11
jołki-połki
zgadzam sie z Panem Panie Bielszczanin!
kwass21
Bielsko, to mimo wszystko nie Warszawa, ani Krakow, ale jednak pewne zasady obowiazuja i w wielkich i tych srednich miastach, a nawet w mniejszych typu Żywiec. sklepy powinny byc otwarte do 19 przede wszystkim w soboty, bo wtedy ludzie maja ochote na zakupy. szczegolnie tacy, co wstaja kolo 11, bo weekend, zjedza sniadanie to 13 juz na zegarze i w tym momencie zaczynaja im zamykac juz sklepy, a do 15 jest juz jak na dzikim zachodzie, tylko kurz na ulicach. dlatego przedluzenie pracy sklepow byloby na reke tym osobom. a restauracje powinny po prostu pracowac do ostatniego klienta ale wystarczy, ze nigdy krocej niz do polnocy. bo jednak obojetnie gdzie, w Polsce rzadko trafia sie "eleganckie towarzystwo" ok.3 w nocy...
bielszczanka
sranie w banie! moi rodzice prowadza sklep od 9 do 17 w scislym centrum i nikt ich nie zmusi do otwierania od 23 do 4 rano! kto kupuje jedzenie w tych porach, kto da na to pieniadze, co wy myslicie ze jedna osoba moze pracowac 24 na dobe a nie stac nas na pracownika. czy wy rozumu nie macie? jesli ktos bedzie chcial isc do hipermarketu to tez pojdzie! a jak dzialaja urzedy! od 9 do 12.30!!!!!!! moze tym byscie sie zajeli!!!!
Ukryty
Komentarz został ukryty, ponieważ naruszał regulamin portalu.
2007-10-26, 22:02
marsowa
Postawa jak z PRL. Już parę osób przede mną zachęciło autora to zapełnienia tej luki w rynku. Ktoś mi wytłumaczy o co chodzi z tym wątkiem o wystroju wnętrz? Bo jakoś nie widzę, żeby był kontynuowany w kontekście Bielska.
Bielszczanin
Panie koneser - w takim razie na co Pan czeka ? :) Banki chętnie udzielają pożyczki - proszę taką wziąć, założyć biznes i na własnej skórze przekonać się czy koszty prowadzenia do późna restauracji zwrócą się chociaż z zysku z tych "eleganckich osób" nocną porą. Pisze nocną porą bo do godz. 20 spokojnie można w bielsku zjeść posiłek w czymś innym niż bar szybkiej obsługi.
niezarejestrowany -
W bielsku rynek nie działa w nocy bo wszystko jest zamknięte.
koneser
Panie Bielszczaninie,tato!Bielskie knajpy zamykają o tej samej porze co w Żywcu,tj.z kurami.Nie wierzę,że w naszym mieście i okolicach nie ma ludzi,którzy nie chcą jadać późnych kolacji.Sam widziałem eleganckie osoby,które wieczorny spacer musiały skończyć na fiszmaku,bo wokól wszystko było zamknięte.Popyt jest i może być większy.Ludzie muszą jednak wiedzieć,że coś będzie otwarte,gdy wyjdą po nocy na ulicę.
Bielszczanin
NIE POPIERAM - co za bzdura, niech autor sam otworzy np. restaurację czynną od 9 rano do 4 nad ranem, ciekawe czy mu się to będzie OPŁACAĆ.Prawda jest taka, że o tak późnych godzinach jest MAŁO CHĘTNYCH na spożywanie wykwintnych posiłków.
To chyba autor artykułu jest z socjalizmu i PRLu gdzie rachunek ekonomiczny się nie liczył!
Gdyby tak długi czas otwarcia restauracji/barów się opłacał to zapewniam Was, że restauracje byłyby długo otwarte - tak działa RYNEK, moje dzieci.
niunia
Sama widziałam.W Warszawie to nawet sklepy w odległych dzielnicach czynne są od 11 do 19.Pałacu Kultury nie mamy no ale kase to każdy chciałby.
Wodarek
Popieram. sklepy w Centrum powinny być otwarte min do 19, inaczej klienci uciekną do hipermarketów.
Klauzula informacyjna ›