W czasie dziewięciomiesięcznego śledztwa prokuraturze nie udało się pokonać zmowy milczenia w środowisku podejrzanych. Teraz sprawę przejął sąd, który odpowie na pytanie, ile racji miał ochroniarz pozostawiając ślad buta na twarzy przygodnego klienta. Społeczeństwo zawsze ponosi porażkę, gdy za kraty trafia człowiek odpowiedzialny za ochronę prawa oraz bezpieczeństwo innych osób.

W skali kraju jest ich znacznie więcej niż funkcjonariuszy policji. Nic dziwnego. Potrzeby są ogromne, a ochroniarzem może zostać każdy, kto udowodni swoją niekaralność oraz wykształcenie na poziomie podstawowym. Musi także ukończyć specjalistyczny kurs i zaliczyć egzamin przed komisją państwową. Po ledwie kilkumiesięcznym przeszkoleniu pracownik ochrony fizycznej pierwszego stopnia otrzymuje podobne uprawnienia i wyposażenie co policjant.
 
W obrębie chronionego obiektu ma prawo legitymowania, wzywania do opuszczenia budynku przez niepożądane osoby, zatrzymywania ludzi podejrzanych oraz pościgu za nimi poza nadzorowany teren celem przekazania ich policji. Aby wymusić posłuszeństwo, przepisy upoważniają ochroniarzy do stosowania tzw. środków przymusu bezpośredniego. Są to chwyty obezwładniające, kajdanki, pałki i psy obronne, paralizatory elektryczne oraz miotacze i broń gazowa. W sytuacjach krytycznych ochroniarz może także strzelać z broni palnej.

Prawo nie pozostawia wątpliwości, choć przyznać trzeba, że osoby po podstawówce mogą błądzić. Stanowi ono bowiem, że wszystkie czynności służbowe ochroniarz powinien wykonywać w sposób możliwie najmniej naruszający dobra osobiste innych ludzi. Płaci mu się właśnie za to, aby potrafił zastosować środki adekwatne do zagrożenia. Jeśli się pomyli w ocenie sytuacji – grożą mu nie tylko standardowe sankcje wynikające z przepisów prawa powszechnego, ale także kary przewidziane w ustawie branżowej.

Sprawa, która w tych dniach trafiła do Sądu Rejonowego w Bielsku – Białej jest rezultatem sporu pomiędzy ochroniarzami i prokuraturą w ocenie zasadności środków represji zastosowanych w trakcie interwencji. Na ławie oskarżonych zasiądzie wkrótce dwóch mężczyzn, którzy pracowali w ochronie na terenie centrum handlowego i w imieniu prawa do utraty przytomności skatowali jednego z klientów klubu nocnego położonego na terenie centrum.

W toku wielomiesięcznego śledztwa prokuratorowi nie udało się przebić muru milczenia zbudowanego przez pracowników ochrony lokalu. Wszyscy szli w zaparte, przekonując o swej niewinności. Jedno nie ulega wszak wątpliwości - ofiarę zdarzenia, Marcina Sz. pobito kilkakrotnie w ciągu jednej nocy. W pierwszym epizodzie trzech ochroniarzy dopadło go na klatce schodowej stanowiącej wyjście ewakuacyjne z klubu, po czym okładało go pięściami i skopało po głowie i klatce piersiowej.

Każda ze stron kierowała się swoimi racjami i obiektywne odtworzenie przebiegu wypadków jest utrudnione Ponadto prokuraturze udało się zidentyfikować tylko jednego domniemanego sprawcę. Andrzej L. jest oskarżony o ciężkie pobicie, w wyniku którego poszkodowany mężczyzna został narażony na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu.

W innej odsłonie tego dramatu do pobicia doszło przy wejściu głównym do centrum handlowego, gdzie swoje obowiązki służbowe wykonywał Piotr P. Wedle aktu oskarżenia, miały one w tym przypadku polegać na biciu Marcina Sz. pałką po głowie i nogach. Efektem tego starcia była poważna rana tłuczona głowy, obrażenia twarzy oraz liczne siniaki na ciele poszkodowanego. Na ławie oskarżonych zasiądzie ponadto cywil - Zdzisław K., który miał pałą pomagać ochroniarzom w pracy.

Pracownikom ochrony grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Zgodnie z przepisami, ich licencja została zawieszona, a w przypadku prawomocnego skazania będzie odebrana. Wyrok w tej sprawie – aczkolwiek ułomny ze względu na krótką ławę oskarżonych - nie będzie wyłącznie aktem sprawiedliwości. Ochroniarzom przypomni o ich obowiązku myślenia w pracy, a społeczeństwo upewni, że interes publiczny jest cenniejszy niż milionowe podatki wpłacane do budżetu państwa przez tysiące firm ochroniarskich.

Tekst i fot.  Robert Kowal              


Administrator Portalu oraz Autor publikacji pt: „W imię bezprawia” emitowanej od dnia 26 września 2007 r. niniejszym oświadczają, że opisane w publikacji działania pracowników firmy ochroniarskiej nie pozostaje w żadnym związku z zamieszczoną w artykule fotografią przedstawiającą  pracowników firmy CZASZA.

Agencję ochrony CZASZA SP. Z O.O. i jej pracowników przepraszamy za bezpodstawne i bezprawne użycie fotografii zawierającej wizerunek pracowników CZASZY oraz logo tej firmy jako ilustracji opisywanej w publikacji „W imię bezprawia”.