Dyrekcje polskich i czeskich kolei planują wydłużenie tras niektórych pociągów z Podbeskidzia,  dojeżdżających teraz tylko do pierwszych stacji po stronie czeskiej, do Ostrawy. Tymczasem czescy maszyniści nie chcą, aby po torach w Czechach jeździły polskie pociągi, tzw. jednostki elektryczne. Twierdzą, że miejsce tych składów jest w... muzeum!


Z Podbeskidzia do Czech jeżdżą obecnie codziennie cztery elektryczne składy. Dwa - przez Cieszyn do Czeskiego Cieszyna z Katowic (przyspieszony „Olza”) i z Bielska-Białej oraz dwa przez Zebrzydowice do Piotrowic koło Karwiny z Czechowic-Dziedzic.

Obie czeskie stacje są pierwszymi po stronie Czech i pociągi prowadzą do nich polscy maszyniści. Kolejowi decydenci chcą, aby te pociągi jeździły nieco dalej w głąb Czech, aż do Ostrawy. W takim przypadku na tamtym odcinku za sterami  musieliby zasiąść czescy maszyniści.

Tymczasem Federacja Czeskich Maszynistów ostro się sprzeciwia planom wydłużenia kursów. Większość tych jednostek elektrycznych pochodzi jeszcze z lat siedemdziesiątych, a nawet sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Instalacja elektryczna tych pociągów jest muzealna, a jazda nimi to prawdziwy horror - napisali w swoim oświadczeniu czescy maszyniści.

Wymyślili już nawet przezwisko dla polskich jednostek. Zwą je „Drzewolino”, co ma być ironią w porównaniu do kursujących w Czechach składów superekspresu Pendolino. Domagają się, aby dyrekcja Czeskich Kolei (České Drahy), która już wstępnie zgodziła się na wydłużenie polskich kursów, zmieniła swoją decyzję.

I pomyśleć, że pasażerowie z Podbeskidzia muszą prawie na co dzień jeździć takimi muzealnymi „Drzewolinami”!

/ps/ Kronika Beskidzka