Przymusowa korekta planów modernizacji mostu przez Białą w ciągu ulicy 11 Listopada powinna uświadomić władzom miasta, że zagrożona może być także realizacja mnóstwa innych ważnych inwestycji. Robotnicy zatrudnieni na bielskich - i nie tylko - placach budowy zarabiają więcej niż nauczyciele i lekarze na państwowych posadach. Aby obniżyć rosnące koszta, można sprowadzić do łopaty armię Chińczyków lub zatrudnić więźniów.

Przed paroma dniami dowiedzieliśmy się, że zmodernizowany most przez rzekę Białą będzie znacznie skromniejszy niż zaplanowany. Nowa przeprawa pozbawiona zostanie projektowanych pierwotnie stylowych ozdób, dostosowanych architektonicznie do okolicznej zabudowy. Według planów, modernizacja miała kosztować nieco ponad 3 mln zł, ale na skutek ostatnich podwyżek kosztów stali i robocizny za piękny most miasto musiałoby zapłacić ponad dwa razy więcej niż zakładano. A na to nas nie stać.

W konsekwencji stolica Podbeskidzia będzie miała nowiutką kładkę dla pieszych jak za przaśnych czasów wczesnego Gomułki. W obliczu lawinowego wzrostu cen materiałów budowlanych oraz płac w szeroko pojętym sektorze budowlanym trzeba się liczyć z koniecznością skorygowania czteroletniego planu inwestycyjnego ratusza. Zaś perspektywy rozwoju infrastruktury miasta i powiatu zakładane do osiągnięcia do 2010 roku są imponujące.

Realizacja ogromnej części planów nie będzie możliwa bez zatrudnienia armii prostej siły roboczej, w tym – do łopaty. Pracownicy fizyczni i niewykwalifikowani zarobią miliony przy przebudowie dróg krajowych nr 52 i 69 oraz ulic Sobieskiego, Stojałowskiego, Partyzantów, Lipnickiej, Nad Potokiem. Będą oni ponadto zatrudnieni przy budowie chodników w podstawowych ciągach komunikacyjnych, wiaduktów kolejowych, dwupoziomowego parkingu podziemnego w rejonie pl. Wojska Polskiego, hali sportowo - wystawienniczej, parków rekreacyjno – wypoczynkowych, bulwaru nad Białą, czy parkingów wokół rewitalizowanej bielskiej starówki.

Tymczasem robotnicy fizyczni mogą dziś grymasić przy podejmowaniu zatrudnienia, gdyż na skutek masowych wyjazdów zarobkowych do krajów UE rynek pracy w tym sektorze przypomina ser szwajcarski. Najsłabiej wykształceni zastępują specjalistów, którzy wyemigrowali do Francji bądź na Wyspy. Stąd bielskie portale internetowe prześcigają się w ofertach dla najniższego personelu technicznego. Fachowiec po podstawówce, który układa asfalt na autostradzie w okolicach Katowic może zarobić 12 złotych za godzinę. Braki kadrowe są przy tym ogromne i cały czas trwa nabór kandydatów.

Problem ma charakter ogólnokrajowy, czego wyrazem są wątpliwości Polaków związane ze stanem przygotowań do EURO 2012. Gdy w debacie publicznej pojawił się niedawno pomysł sprowadzenia do prostych prac siły roboczej z Chin, koncepcję natychmiast oprotestowali działacze związkowi jako niezgodną z interesem polskich pracowników najemnych. Problematyczny jest również zamysł importu robotników z Ukrainy oraz Rumunii i Bułgarii. Ukraińcy bowiem borykają się z własnymi kłopotami związanymi z organizacją EURO 2012, a mieszkańcy dwóch pozostałych państw są od niedawna obywatelami UE i  mogą wybierać w ofertach bardziej intratnych niż polskie.

W tej krytycznej sytuacji najbardziej realny wydaje się pomysł zatrudnienia pensjonariuszy naszych zakładów karnych. Brak pracy za murami więziennymi jest dla społeczeństwa co najmniej równie szkodliwy, co bezrobocie na wolności. Jeśli bowiem długotrwała bezczynność demoralizuje jednostki przystosowane do życia wedle uznanych norm społecznych, to ten sam problem może dokonywać prawdziwego spustoszenia w umysłach osób, dla których łamanie prawa jest moralnie dopuszczalne.

Według obliczeń Ministerstwa Sprawiedliwości, w katowickim okręgu służby więziennej bez pracy pozostaje więcej niż co drugi osadzony. Oznacza to, iż bezrobocie wśród więźniów na Śląsku jest o prawie 10 proc. większe niż średnia krajowa. Ale oficjalne statystyki  nie oddają istoty problemu. Tajemnicą poliszynela jest bowiem fakt, że tylko niewielki odsetek osób skazanych znajduje zatrudnienie za murami. Większość pracuje na różnych stanowiskach pomocniczych wewnątrz zakładów karnych, w tym znaczna część – za darmo. Aby zmniejszyć dolegliwość społeczną bezrobocia, dyrekcje jednostek penitencjarnych dzielą każdy etat na kilka cząstek.

Wydawałoby się, iż poligonem doświadczalnym dla koncepcji uspołecznienia osadzonych mogłaby być zima, kiedy nasze ulice toną w zaspach. Nic bardziej błędnego! Dyrekcja Aresztu Śledczego w Bielsku – Białej już parę lat temu zaproponowała władzom pomoc swoich podopiecznych - chronionych przez wzmocnione straże - w usuwaniu skutków nadzwyczajnych opadów atmosferycznych. W ten sposób zatrudnieni na zewnątrz skazani mogliby zarobić na swoje utrzymanie za kratami, a to kosztuje podatnika łącznie blisko 2 tys. zł miesięcznie od osoby.

Praca więźniów opłaca się wszystkim. Dla osadzonych jest obowiązkiem i ważnym elementem resocjalizacji, która pomniejsza ryzyko powrotu za kraty po wykonaniu wyroku. Ogółowi społeczeństwa może zaś złagodzić skutki sytuacji nadzwyczajnych w rodzaju misji zorganizowania mistrzostw Europy w futbolu, remontów i modernizacji bielskiej infrastruktury miejskiej lub obfitych opadów śniegu.

Autor: Robert Kowal