O możliwości zatrudnienia we Włoszech kobiety dowiedziały się pocztą pantoflową - od koleżanek, które albo już tam były, albo znały kogoś, kto był, zarobił i wrócił zadowolony. Chętnych nie brakowało, bo od kobiet nikt nie wymagał znajomości języka włoskiego, oferowano nawet transport do docelowej wioski na południu Włoch. Większość miała opiekować się osobami starszymi, a część - sprzątać domy Włochów.

- Nie miałam pracy, zebrałam więc trzysta złotych na autokar i pojechałam - mówi Agnieszka* z Bielska-Białej. Dziś, podobnie, jak wiele innych kobiet, chce jak najszybciej zapomnieć o saksach.

Na miejscu kobiety trafiły do pośredniczek - trzech Polek, u których, do czasu znalezienia pracy, mogły się zatrzymać. - Od razu po przyjeździe „moja” pośredniczka zażądała ode mnie 400 euro za znalezienie pracy. Nie miałam pieniędzy, więc zgodziła się poczekać miesiąc, aż dostanę wypłatę, ale podniosła stawkę do 450 euro - mówi Agnieszka.

13 – 14  godzin  dziennie

Pośredniczka znalazła jej zajęcie na tydzień. Kobieta pracowała po 13-14 godzin dziennie. - Ludzie, do których trafiłam, nie byli najgorsi. Pani domu sprawdzała po kilka razy, czy wszystko dobrze posprzątałam i pomyłam, po kilka razy też żądała poprawek w sprzątaniu, ale była dość miła - mówi bielszczanka. Po tygodniu ciężkiej pracy otrzymała od gospodyni 120 euro, z których 50 od razu zabrała pośredniczka za przenocowanie Agnieszki po przyjeździe do Włoch. Kobieta postanowiła wracać do Polski - nie miała gwarancji, że pośredniczki znajdą jej kolejną pracę, poza tym niecałe 500 euro miesięcznie za całodniową ciężką pracę nie było kwotą wartą rozłąki z małym dzieckiem. - We Włoszech planowałam pracować trzy miesiące. Po potrąceniu prowizji dla pośredniczek i odliczając koszty dojazdu zostałoby mi 800 euro... - mówi Agnieszka.

Mariola z Bielska-Białej we Włoszech wytrzymała dwa dni. Na saksach straciła ponad 1500 złotych.

- Robotę załatwiła mi koleżanka, która pracuje we Włoszech. Miałam opiekować się starszą panią. W ostatniej chwili dostałam telefon o zmianie terminu rozpoczęcia pracy. Bilet miałam już kupiony, aby nie przepadł postanowiłam pojechać wcześniej - mówi kobieta, która - nie mając obiecanej pracy - trafiła do tych samych pośredniczek co Agnieszka. - Załatwiły mi sprzątanie. Jedna zawiozła mnie gdzieś na wieś, gdzie była tylko jedna droga i kilka chałup. Wystawiła mi walizkę przed bramkę takiej chałupy i odjechała... - mówi Mariola. W chałupie starszego małżeństwa zastała robactwo i brud, jakiego nigdy wcześniej nie widziała. Przyjechała sprzątać, ale stara Włoszka nie pozwalała jej niczego dotykać, krzyczała, a nawet trzepnęła Mariolę kilka razy po dłoniach. - Nie wiedziałam o co jej chodzi. Mimo że przed wyjazdem poduczyłam się trochę języka włoskiego, w ogóle tych ludzi nie rozumiałam, ponieważ posługiwali się gwarą - mówi Mariola.

Kotary,  nocnik  i  zamknięte  drzwi

W pewnym momencie Włoszka zaprowadziła ją do pokoju, zasłoniła kotary w oknach, przyniosła nocnik, a drzwi zamknęła na klucz. - Siedziałam tam zamknięta około czterech godzin. Byłam przerażona, płakałam. Wszędzie łaziło robactwo, nie wiedziałam co ze mną będzie. Telefon miałam zablokowany, więc mimo że miałam włoską kartę, nie mogłam do nikogo zadzwonić. Włoszka nie użyczyła mi swojego aparatu, gdy poprosiłam ją o telefon, schowała swoją komórkę.

Nad rozpaczającą Mariolą ulitował się stary Włoch. Cichaczem, by żona nie widziała, podał jej coś do zjedzenia. Pod nieobecność żony pożyczył jej też telefon. Mariola zadzwoniła do koleżanki, błagając o pomoc.

- Koleżanka skontaktowała się z pośredniczkami, by po mnie przyjechały. Na odchodne Włoch dał mi 20 euro, które od razu zabrała mi pośredniczka. Kazała mu zapłacić więcej. Zapłacił, wzięła wszystko. Mariola wiedziała jedno: za wszelką cenę musi wrócić do Polski, do domu.

Zbiórka  na  bilet  powrotny.

- Gdy ją zobaczyłam po raz pierwszy, zanosiła się od płaczu. A pośredniczki mówiły, że cuduje i wydziwia, że przecież nic takiego się nie stało, żeby szła do innej pracy, że one jej załatwią - mówi Agnieszka. - Mariola jednak tylko płakała, trzęsła się, chciała wrócić do Polski. Dziewczyny składały się jej na bilet, bo nie miała tyle pieniędzy. Wróciłyśmy do Bielska razem.

Kobiety dopiero po powrocie do kraju, gdy zdążyły ochłonąć, zaczęły się zastanawiać nad legalnością prowadzonej przez pośredniczki działalności. We Włoszech myślały tylko o tym, by wrócić do Polski. Nie szukały nigdzie pomocy, nie wiedziałyby nawet, gdzie się po nią udać.

Wojciech Popiak, pierwszy sekretarz w Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w Rzymie, rozwiewa wątpliwości: we Włoszech, podobnie jak w Polsce, nie wolno pobierać od pracowników opłat za pośrednictwo pracy. - Legalny pośrednik musi posiadać licencję włoskiego ministra pracy na pośrednictwo pracy. Jeśli są jakieś opłaty związane z pośrednictwem, to ponosi je pracodawca, nie pracownik - mówi „Kronice” Wojciech Popiak. Dodaje, że do ambasady zgłaszały się osoby pokrzywdzone przez nieuczciwych pośredników. Niestety, dysponowały jedynie nazwiskiem i numerem telefonu komórkowego takiej osoby...

- Ludzie chcą wierzyć, że będzie dobrze, dlatego płacą komuś z góry za obietnicę załatwienia pracy. Na miejscu wiele razy okazuje się, że pracy nie ma - mówi Zygmunt Koprowski, prezes Building Business Bridges z Żywca, firmy zajmującej się rekrutacją i zatrudnianiem pracowników na terenie Wielkiej Brytanii. - Jeśli ktoś żąda pieniędzy za znalezienie pracy, nie oferuje umowy o pracę, nie informuje o miejscu zatrudnienia, nie posiada odpowiednich zezwoleń - nie działa legalnie. Radzę omijać takie oferty, nie umawiać się, że z lotniska odbierze nas jakiś pan Tadek czy pan Janusz - mówi Zygmunt Koprowski.

Na miejscu osobiście sprawdza każdą ofertę pracy, którą później oferuje w biurze. Zapoznaje się ze stanowiskami, warunkami pracy, bezpieczeństwem, robi zdjęcia fabryk i miejsc pracy. Z żywiecką firmą do pracy w Wielkiej Brytanii wyjechało dotąd około 600 osób.

Tysiące  ofert  legalnej  pracy

Tysiące ofert legalnej pracy za granicą można znaleźć w wojewódzkich i powiatowych urzędach pracy. Tu jednak - jak przyznają pracownicy urzędów - ogromną barierą dla wielu osób jest nieznajomość języka obcego. Stąd szukanie ofert przez różnych pośredników, gdzie znajomość języka nie jest wymagana.

Aleksandra Skalec, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach radzi, by jeszcze przed wyjazdem bardzo uważnie czytać ogłoszenia, sprawdzać warunki zatrudnienia, zaznajomić się z umową i - co najważniejsze - sprawdzić, czy agencja pracy posiada wpis do rejestru działalności gospodarczej, potwierdzony certyfikatem marszałka województwa właściwego dla jej siedziby. - Spis legalnie działających agencji pośredniczących można znaleźć na stronie internetowej www.kraz.praca.gov.pl oraz w każdym wojewódzkim lub powiatowym urzędzie pracy. Warto dowiedzieć się, czy pośrednik ma umowę z pracodawcą zagranicznym i czy wysyłał już ludzi do pracy za granicę. Jeśli tak - poprosić o numery telefonów pracodawców zagranicznych oraz do osób, które skorzystały już z jego usług i mogą to potwierdzić. Lepiej sprawdzić taką firmę na miejscu w kraju, niż potem przeżywać rozczarowania i mieć problemy za granicą - mówi Aleksandra Skalec.

Dodaje, że polski pośrednik nie ma prawa do pobierania jakichkolwiek kaucji, przedpłat czy opłat z tytułu znalezienia pracy i wskazania pracodawcy zagranicznego. Jedyne opłaty, które mogą być pobrane, to te z tytułu dojazdu i powrotu osoby skierowanej do pracy, wydania wizy, badań lekarskich lub tłumaczenia dokumentów.

Agencja ma obowiązek zawarcia z osobą kierowaną do pracy umowy, w której będą podane warunki pracy, płacy oraz należne świadczenia, zagraniczny pracodawca, warunki ubezpieczenia społecznego itp. Setki tysięcy ofert legalnej pracy za  granicą można znaleźć na stronie europejskiego portalu Eures (http://europa.eu.int/eures).

Tekst i foto: Ewa Faber - Kronika Beskidzka
* Imiona kobiet, na ich prośbę, zmienione