Przed wielu laty „Skaldowie” zachęcali słuchaczy do zdejmowania czapek przed budynkami poczty. Dziś po dawnym szacunku pozostały strzępy. Coraz rzadziej cieszy nas nie tylko terminowe dostarczenie przesyłek, ale listu czy paczki w nienaruszonym stanie.

W ubiegłych wiekach cesarska poczta pędziła dyliżansem po szosie żywieckiej niczym dzisiejszy pociąg osobowy, a włościanie zdejmowali czapki przed majestatem c.k. urzędnika, który strzelał z bata na koźle. Nie dość, że przesyłki dochodziły wtedy na czas, to za ich nienaruszalność ręczył głową sam pan tajny radca na dworze Franza Josefa któregośtam. Nawet beskidzcy zbójnicy oddawali poczcie należny szacunek. Napady na furgony były sporadyczne.

Współczesne Bielsko – Biała nie ma chyba takiego szczęścia do swoich poczciarzy. O wpadkach Poczty niekiedy informują  media, wybierając co bardziej spektakularne kąski. Przed rokiem np. na ławie oskarżonych zasiadła kierowniczka jednej z większych placówek pocztowych w mieście, która przyznała się do kradzieży utargu ze sprzedaży znaczków o wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Ucierpiała na tym kasa instytucji oraz kieszeń kasjerów, którzy nie otrzymywali należnych premii. Mimo, że sprawczyni stosowała prymitywne metody ukrywania manka, proceder mógł trwać długie miesiące na skutek nieudolności wewnętrznej kontroli pocztowej.

Ale najczęściej o kryzysie moralnym firmy przekonujemy się osobiście, stojąc przy okienku. Pal sześć, jeśli rzecz dotyczy wielodniowego opóźnienia w dostarczeniu przesyłki do adresata. Boli już jednak, gdy odkrywamy, że nasz list – zanim dotarł na miejsce przeznaczenia – został ograbiony z wartościowych przedmiotów. Bo wbrew doświadczeniu i logice, wiele osób, zazwyczaj starszej daty przesyła pieniądze w kopertach listów zwykłych, oszczędzając w ten sposób na opłacie za przekaz gotówkowy.

Przez prawie rok korzystali z tej bezmyślności dwaj urzędnicy z oddziału Poczty w Bielsku – Białej, którzy wspólnie otwierali listy zwykłe i ogołacali je z pieniędzy. W sumie okradli sto przesyłek o łącznej wartości paru tysięcy złotych. Niektóre z nich zawierały maleńkie kwoty, co każe przypuszczać, że był to tzw. wdowi grosz. Wkrótce obaj nieuczciwi pocztowcy zasiądą na ławie oskarżonych w bielskim sądzie rejonowym. Ich czyn prokurator zakwalifikował jako ordynarną kradzież. Sprawcom grozi nawet do pięciu lat więzienia.

Panowie Tomasze S. i P. nie dorobili się zanadto na swoim postępku, ale sędziowie nie będą mieli chyba większych kłopotów z prawidłowym rozpoznaniem przedmiotu sprawy oraz jej społecznego tła. Trudno im będzie jednak ocenić wielkość uszczerbku, jaki odniósł prestiż Poczty na skutek kradzieży kilku tysięcy złotych z kasy przedsiębiorstwa. Autorytet firmy jest bowiem tym rodzajem majątku, który można utracić w krótkiej chwili mimo, że pracowały nań całe poprzednie pokolenia pocztowców. Z panem na koźle i tajnym radcą włącznie.

Autor: Robert Kowal


                           Fot. Robert Kowal