Jerzy Stuhr wspomina: "W Bielsku-Białej mieszkaliśmy przy ul. Ratuszowej, która wtedy nie mogła nosić tego miana i nazywała się bodaj Bohaterów Stalingradu. Obok domu płynęła Niwka. W tej chwili tam jest ulica, a pod nią nadal płynie rzeka".

Rozmowa z Jerzym Stuhrem

 

? Jak to się stało, że Pańska rodzina znalazła się w Bielsku-Białej?

? Moje korzenie są galicyjskie i w Bielsku-Białej znaleźliśmy się zupełnie ?niechcący?. Po wojnie obowiązywał przepis, wedle którego członkowie jednej rodziny nie mogli uprawiać zawodu adwokata i prokuratora w jednym województwie. Ponieważ mój dziadek był adwokatem w Krakowie, a ojcu zachciało się być prokuratorem, bo tuż po wojnie zrobił aplikację, to musiał udać się gdzieś indziej. Przeniósł się zatem do Katowic, a później do Cieszyna. Tam dostał posadę prokuratora. Urodziłem się chyba gdzieś na przełomie Katowic i Cieszyna. Pamiętam jeszcze zdjęcia z hotelu ?Pod Jeleniem?, w którym ojciec mieszkał z nami. Po epizodzie cieszyńskim ojciec przeniósł się do Bielska-Białej i został z rodziną na dłużej. Gdy dostał pracę w Prokuraturze Wojewódzkiej w Krakowie i  rodzice wrócili do Krakowa, byłem już na studiach. W Bielsku-Białej mieszkaliśmy przy ul. Ratuszowej, która wtedy nie mogła nosić tego miana i nazywała się bodaj Bohaterów Stalingradu. Obok domu płynęła Niwka. W tej chwili tam jest ulica, a pod nią nadal płynie rzeka. Nieco dalej jest parafia w Białej. Przez całe lata byłem ministrantem. Moim biskupem był Karol Wojtyła. Parafia w Bielsku należała bowiem do diecezji katowickiej, a parafia w Białej była parafią krakowską. Tak rzeka Białka dzieliła Bielsko i Białą. Z drugiej strony u wylotu Ratuszowej znajduje się duży plac Wojska Polskiego. Dosłownie 100 m od mojego domu było kino Wanda, które zburzono. A potem tylko krok przez rzekę jest już liceum Żeromskiego. Całe moje dzieciństwo toczyło się właśnie obok Ratusza.

? Czy okres bielski odcisnął piętno na Pańskiej późniejszej działalności artystycznej?

? Oczywiście. Dzieciństwo i młodość to przecież najbardziej płodny czas w życiu człowieka. Jeśli wtedy się czymś zaszczepisz, to już zostaje na całe życie. Ten okres wspominam bardzo dobrze. Miałem bowiem dobrą szkołę podstawową. To była Szkoła Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym przy ul. Komorowickiej. Szkoła była dobra, bo nie miała klas a, b i c, tylko po jednej dla każdego rocznika. Nauczyciele z lat 50. zostali  wykształceni jeszcze przed wojną! To było widać i czuć po sposobie odnoszenia się do nas. Pamiętam, że śpiewałem w chórze. Stąd też wzięła się moja miłość do muzyki. Później poszedłem do liceum Żeromskiego, które istnieje do dzisiaj. Szkoła też była dobra, mimo że straszna, najbardziej komunistyczna, gdyż dyrektor sprawdzał, kto był na lekcji religii, kiedy i gdzie chodził? Gdy jednak teraz spotykamy się po latach, bo wciąż utrzymujemy ze sobą kontakty, to nagle okazuje się, że z naszej klasy w tej komunistycznej szkole wyszło czterech profesorów zwyczajnych, jak wspaniały lekarz, profesor Paweł Lampe i doradca Tadeusza Mazowieckiego Roman Wieruszewski. Halina Gabryś, z którą siedziałam w jednej ławce, jest profesorem zwyczajnym na Uniwersytecie Jagiellońskim, wybitnym fizykiem, chemikiem. To wszystko moja klasa!  

? Jakie były Pańskie pierwsze młodzieńcze fascynacje?

? Bielsko-Biała to miłość do teatru, pierwsze kroki na scenie Teatru Polskiego. Gdy obchodziliśmy jubileusz 10-lecia liceum Żeromskiego, byłem wtedy bodaj w pierwszej klasie. Nauczyciele wiedzieli już, że potrafię recytować, więc mówiłem fragment ?Syzyfowych prac? Żeromskiego oczywiście, ?Lekcję polskiego?. Pamiętam doskonale, bo był to mój pierwszy występ w Teatrze Polskim w Bielsku- Białej... To był Cygański Las i korty BKS-u, gdzie uczyłem się grać w tenisa i gram do dzisiaj, bo tenis zdrowie mi uratował i nadal ratuje. To była miłość do gór i moje pierwsze narty i Magurka, Klimczok, Szyndzielnia. Te wycieczki w góry, rajdy nasze! Miłość do gór mi została. W górach kupiłem dom ? wczoraj wróciłem z Rabki. To było kolarstwo. W owych czasach kolarze z Bielska-Białej byli bardzo popularni, zwłaszcza Stanisław Gazda i jego brat Kazimierz. Wszyscy chcieli być Staszkiem Gazdą i jeździć w Wyścigu Pokoju. Pamiętam nasze wyścigi po Żywieckiej, po Cygańskim Lesie. Bielsko-Biała to było także kino ? Rialto, Apollo, pierwsze filmy. Obok magistratu w Białej stało kino Wanda. Tam oglądałem pierwszy raz film ?Ewa chce spać?. Kochałem się w Barbarze Kwiatkowskiej-Lass. Potem siedem razy chodziłem do Rialto na ?Szatana z siódmej klasy?,  bo się kochałem w Poli Raksie; to też była moja miłość. Bielsko-Biała to był Dom Kultury Włókniarzy i moje pierwsze kółka recytatorskie. Tam się uczyłem recytować wiersze, tam brałem udział w pierwszych spektaklach poetyckich. Pamiętam, że byłem w grupie z Alicją Jachiewicz, która później została aktorką. Notabene LO im. S. Żeromskiego ukończyła też Aleksandra Zawieruszanka. Młodość bielska to była wreszcie moja pierwsza wielka życiowa miłość. Moja żona jest rodowitą bielszczanką. Piękne czasy!

? Pojawiał się Pan na zjazdach z okazji kolejnych jubileuszy LO im. S. Żeromskiego?

? Gdy w Polsce byłem, to zawsze bywałem. Mamy też zjazdy klasowe. Bardzo sympatycznie je wspominam. Ostatni był chyba dwa lata temu i był bardzo miły...

? Czy przetrwały przyjaźnie z czasów szkolnych?

? Tak. Stale utrzymujemy kontakty. Piszemy do siebie. Ja to najbardziej ?zawalam?, no bo bywam bardzo zajęty, ale koledzy są wyrozumiali i zawsze się do mnie przyznają i do mnie piszą. Spotkania te są bardzo dobre zwłaszcza dla mnie, bo przez  to, co się ze mną stało, przez tę popularność, przez tak zwaną karierę, mam ograniczony dostęp do innych. Ludzie tak się na mnie nie otwierają, bo mają na ogół do mnie dystans. Jednak z moimi koleżankami i kolegami z klasy wciąż ze sobą rozmawiamy tak, jakbyśmy nadal byli w szkole. Mówimy sobie :? Nie opowiadaj głupot, kretynie...

? Magia sprzed lat?

? Tak i to jest niesamowite i fantastyczne. Bardzo lubię z nimi przebywać. To tak jakbyśmy wciąż siedzieli w szkolnych ławkach.

? Widuje Pan jeszcze swoje grono pedagogiczne?

? Tak, żyją jeszcze niektórzy nauczyciele i na tym zjeździe, dwa lata temu spotkałem się np. z dyrektorem Zbigniewem Mykietynem, który uczył mnie fizyki. Rozmawiałem z profesorem Józefem Chudałą, który pierwszy mi pokazał, co to jest kamera filmowa, bo był filmowcem amatorem i filmował wszystkie uroczystości szkolne. Miał chyba film z jakiegoś jubileuszu, z czasów gdy byliśmy uczniami; on pierwszy to filmował takimi rosyjskimi aparacikami na sprężynkę. Uczył mnie bodajże biologii.

? A poloniści?

? Było kilku polonistów. Przede wszystkim profesor Kazimierz Gołębiowski, mój wychowawca, fantastyczny człowiek, który po dwóch latach poszedł uczyć do filii polonistyki w Cieszynie. Rozkochał mnie w przedmiotach humanistycznych. Później była profesor Maria Nawrocka i to już do matury. Zdawałem na polonistykę, bo nauczyciele, pomimo że liceum miało profil matematyczno-fizyczny, bardzo dobrze przygotowywali nas nie tylko na politechnikę. Mimo to musiałem się gdzieś douczyć. Brałem udział w konkursach recytatorskich i dochodziłem do wojewódzkich etapów w Katowicach. To naprawdę był wspaniały okres. Jednak jak zdałem maturę i wyjechałem do Krakowa, to już później do Bielska-Białej nie wróciłem. 

? Czy zetknął się Pan w tym czasie z zespołem Teatru Polskiego?

? Teatr Polski to były połączone sceny w Bielsku i Cieszynie. Aktorzy jeździli tu i tam. To były czasy takich dyrektorów jak Andrzej Uramowicz i Mieczysław Górkiewicz. Tego drugiego widziałem w ?Szkole żon?. Grał bardzo dobrze. Pamiętam ?Dziady?, w których statystowałem jako mały chłopczyk w chórze aniołków i diabełków... Główną rolę grał nieżyjący już Wojciech Alaborski. Żyje jeszcze Paweł Nowisz, który grał Księdza Piotra. Grał później u mnie w ?Pogodzie na jutro?. Z Bielska-Białej pamiętam jeszcze Stefana Szramela, teraz aktora Starego Teatru, już na emeryturze.

? Zetknął się Pan również z Banialuką.

? W Banialuce pracowała moja mama, o której dobrze byłoby powiedzieć w tym momencie coś więcej. Początkowo ? za ciężkich czasów gomułkowskich ? mama pracowała w MHD. To była dobra praca, bo pod MHD podlegały delikatesy. Delikatesy teraz i wówczas ? to nie ma porównania. W sklepach nic nie było, a w delikatesach czasami coś było nawet z zagranicy. Ponieważ moja mama była księgową, to na święta dostawcy dostarczali coś też do biura. Pamiętam, że gdy mama otwierała w biurze sklepik, były tam skrzynki bananów, cytryn, pomarańczy, fig... O rany boskie, czego tam nie było! A do tego czekolada! Wszystko stało w skrzynkach i moja mama sprzedawała to pracownikom MHD. Godzinami przesiadywałem wtedy u mamy w biurze, wąchając te zapachy. Gdy dzisiaj jestem we Włoszech, to chodzę przez targ, bo bardzo lubię targi. Oprócz śmierdzących ryb i dziwolągów, których nie widziałeś w życiu, i nie możesz się napatrzyć, widzisz warzywa i owoce... Wtedy przypomina mi się biuro mamy przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy? Boże... To było przy ulicy? Barlickiego. Potem jednak mama przeniosła się do teatru Banialuka, w którym dyrektorem był znany twórca Jerzy Zitzman. W Banialuce znalazłem też moją pierwszą pracę! Mama mnie tam wkręciła jako biletera na umowę ? zlecenie, żebym sobie zarobił na wakacje.

? Mama również miała duszę humanisty?

? Była ofiarą wojny... Należała do pokolenia skażonego przez wojnę. Otrzymała gruntowne wykształcenie, gdyż chodziła do liceum urszulanek w Krakowie. To było najlepsze liceum. Tam też o klasę wyżej chodziła Wisława Szymborska. W ostatniej mojej książce pozwoliłem sobie zamieścić fotografię ? zdjęcia mojej mamy i pani Szymborskiej. Były podobnie ubrane w mundurki liceum urszulanek. W czasie wojny trzeba było jednak zdobyć jakiś zawód i mama szybko skończyła jakieś handlowe technikum, żeby zacząć zarabiać. Tak urwała jej wojna miłość do nauki. Zawsze jednak pokładała nadzieje we mnie i namawiała, żebym się uczył. Mama była bardzo wrażliwą, ale dość surową osobą. Nie rozpieszczała. Wierzyła we mnie. Córka oficera, który zginął w Katyniu? Notabene w budynku liceum urszulanek mieściła się później szkoła teatralna, w której studiowałem.

? Skoro jesteśmy przy studiach, wróćmy jeszcze do Bielska-Białej. Czy Pańskie pierwsze kroki na deskach Teatru Polskiego nie zdecydowały o wyborze przyszłego zawodu?

? Kroki to za dużo powiedziane? Teatr bielski wydawał mi się za młodu piękny i... wielki. Gdy jednak przyjechałem tam po latach, pamiętam, z ?Kontrabasistą?, wszedłem na scenę i powiedziałem: ? Co tu tak ciasno? Gdy byłem mały, to mi się wydawało: ? Jaki wielki, piękny teatr! Lubię ten teatr bardzo. Świetnie się tam gra. I właśnie tam narodziła się myśl o przyszłej drodze. Pamiętam pana Mieczysława Dembowskiego, aktora teatru bielskiego, animatora ruchu artystycznego, znaną postać w tamtych czasach. Gdy pani sięgnie do annałów teatru, na pewno się pani z nim zetknie. On i inny aktor, Lech Zarzycki, który na pewien czas osiadł w Bielsku-Białej, zaszczepili we mnie bakcyla teatru! Pan Mieczysław Dembowski to był naprawdę człowiek oddany kulturze Podbeskidzia ? bardzo szanowany, z dużą kulturą osobistą. Jego żona, Iwona Matuszewska, również grała w teatrze bielskim. Był dobrym aktorem, taki dyskretnym, trochę przypominał Andrzeja Łapickiego. Bardzo lubiłem pana Dembowskiego, którego jeszcze spotykałem wówczas, gdy byłem rektorem, bo co roku przyjeżdżał do krakowskiej szkoły oglądać przedstawienia dyplomowe, czy by nie zaangażować kogoś do teatru w Bielsku-Białej.

? Mówił Pan o mamie, a jakim człowiekiem był Pański ojciec?

? Był dość specyficzny. Dużo ideałów, czasem niedościgłych dla mnie, wziąłem właśnie od niego. Miał ciężko, bo był prokuratorem w latach 50., 60. i to w Bielsku-Białej, mieście dosyć aferogennym, słynącym z wielkich afer włókienniczych, straszliwych przekrętów, którymi musiała się zajmować bielska prokuratura... Ojciec miał jeszcze dodatkowo o tyle trudno, że był bezpartyjny, nie należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, czyli partii komunistycznej, a takie instytucje jak prokuratura były indoktrynowane prawie że w sposób 100-procentowy. Oficjalnie nigdzie nie było napisane, że musiał należeć do partii. Mógł nie należeć, ale nie mógł awansować. W związku z tym ? najwyższym stanowiskiem, jakie mógł osiągnąć bezpartyjny prokurator, był zastępca prokuratora powiatowego. Wiedział, że płaci dużą cenę, ale znosił to z godnością. Gdy szperałem w papierach po jego śmierci, okazało się, że strasznie chciał być naukowcem, ale nie udało mu się obronić pracy doktorskiej. Splot wydarzeń sprawił, że musiał wyjechać z Krakowa i oderwać od środowiska akademickiego, a to był jego żywioł. Tymczasem musiał się o drugiej w nocy jechać, aby zobaczyć zastrzelonego bandziora, patrzeć na czaszkę i mózg rozpłatany na ścianie. Ojciec nie miał jednak do świata pretensji. Był człowiekiem, który to wszystko potrafił w sobie przetrawić. Był też wolny od materialnych pokus, nie chciał nic mieć, tylko książki. Fantastyczna cecha. Moja rodzina była bardzo zamożna przed wojną, straciła duży majątek w wielkim kryzysie w latach 30., a potem po latach komuniści znowu wzięli wszystko i nagle wylądowała na bruku. Ojciec w ciężkich czasach gomułkowskich napisał na konkurs w Szwajcarii pracę sprzeciwiającą się karze śmierci. Praca była największym jego sukcesem. Musiał jednak ją wysłać pod pseudonimem, bo nie można było sobie wysłać, ot tak, pracy na konkurs. Był przeciwnikiem kary śmierci, a tutaj przymuszano go, żeby w Bielsku-Białej orzec karę śmierci za włókiennicze przekręty, za to że włóczkę ukradli, bo wcześniej Gomułka dał karę śmierci w aferze mięsnej? W końcu ojca od tej afery jednak odsunęli, bo był bezpartyjny. A ojciec jakoś tę pracę wysłał i dostał za nią w Szwajcarii nagrodę, która mu specjalnie nie przyniosła w Polsce splendoru...

? Wspomniał Pan, że żona jest rodowitą bielszczanką...

? Moja żona jako dziecko mieszkała blisko mnie, przy ulicy, która wtedy nosiła nazwę Dzierżyńskiego. Chodziliśmy razem do przedszkola w Białej. Nawet w mojej pierwszej książce, w ?Sercowej chorobie? jest nasze wspólne zdjęcie z przedszkola. Potem się nasze losy rozeszły, bo ona poszła do bielskiej szkoły muzycznej. Jej rodzice się przeprowadzili vis a vis liceum Kopernika i chodziła do muzycznej szkoły podstawowej, a później do liceum muzycznego. Spotykaliśmy się tylko na lekcjach religii, której nie było w szkole. Notabene w latach 50. przez krótki czas religia była w szkole. Wtedy właśnie byłem ministrantem i służyłem temu księdzu, który mnie również uczył w szkole. Ksiądz był przedwojennym arystokratą, nazywał się Gozdawa Giżycki. On mnie też nauczył manier? ? Synku, to się je takim nożem, a to takim widelcem, babki się nie je łyżką. Służyłem mu rano do mszy św. w Białej u sióstr. Potem zawsze siostrzyczki dawały księdzu śniadanie i ministrant też przy okazji się pożywił. On uczył mnie manier przy śniadaniu właśnie. Niesamowite czasy. Ile człowiek chłonął od ludzi, którzy jeszcze znali inną Polskę! Żona była muzyczką. Jej koleżanki to były artystki. Pamiętam, jak na religię chodziliśmy, a dziewczyny ze szkoły muzycznej nami gardziły. To działo się gdzieś w Bielsku w punkcie katechetycznym, już nie pamiętam gdzie. Później nasz dyrektor pytał: ? Kto wczoraj był w punkcie katechetycznym na religii? I zapisywał wszystko! Potem z przyszłą żoną spotkaliśmy się przez przypadek na studiach...

? Dzieciństwo to obrazek szczęśliwej Arkadii, który został w pamięci na całe życie?

? Wie pani, jak na tamte czasy, mnie się wydawało szczęśliwe. Miałem bardzo małą rodzinę. Ojciec był jedynakiem i mama jedynaczką, nie mieliśmy wujków, tylko jedną babcię, bo jeden z dziadków zginął w Katyniu. Rodzina była bardzo mała, więc trzymaliśmy ze sobą. Ojciec jakoś wiedział, co się dzieje w Brukseli, jak działa giełda w Paryżu ? Cały komunizm się kończył za drzwiami. W domu zaczynała się Europa. Ja zawsze byłem w ideałach? w Europie.

 

Rozmawiała Małgorzata Skórska