Małgorzata Skórska

 

Artystyczne pasje Golców

 

„Naszą piękną Milówkę otaczają góry, na których osiadają biało-czarne chmury.

Oj, dana, pamiętaj słówka, że najpiękniejsza na świecie jest nasza Milówka…

Z jednej strony Barania na wedecie stoi,

Przed wiatrami zasłania, nic się ich nie boi...

Oj, dana, pamiętaj słówka: Najpiękniejsza na świecie jest nasza Milówka!”

(Józef Szczotka Pieśń o Milówce)

 

 

Muzykowanie Łukasza i Pawła Golców zaczęło się, gdy mieli po trzy lata. Stefan Golec kupił wówczas synom cymbałeczki pod choinkę. Już wtedy zaczynali śpiewać na dwa głosy i Irena oraz Stefan Golcowie wyczuli, że chłopcy odziedziczyli talent muzyczny. Mieli dobry słuch. Gdy tylko usłyszeli nową melodię, od razu ją wystukiwali. Trzeba było kupić drugie cymbałki, już z dwoma rzędami, żeby mogli grać i śpiewać równocześnie. – Gdy mąż zagrał im kolędę, od razu Łukasz z Pawłem ją powtarzali. Powoli zaczynała się ich muzyczna przygoda, która wówczas była dla nich tylko zabawą – wspomina Irena Golec.

 

Tradycje rodzinne

 

– Mój ojciec Józef Jasek był znanym "śpiywokiym" w okolicy. Ja z kolei od najmłodszych lat śpiewałam i występowałam w Zespole Regionalnym im. Józefa Szczotki w Milówce, z którym objeździłam całą Polskę i to tam szkoliłam również taniec. Nabyte umiejętności wokalno-taneczne oraz obycie sceniczne wykorzystywałam później w dorosłym życiu – twierdzi Irena Golec.

Gawędziarka wspomina, że w jej domu rodzinnym pojawił się Stanisław Hadyna. Na przełomie lat 40. i 50. był ze swoją żoną w Milówce na wczasach i szukał młodych talentów do zespołu Śląsk. Młoda Irena Jasek wraz z siostrą pasły krowy i śpiewały piosenki, np. Oj, przeleciał ptaszek – na dwa głosy. Potem jeszcze coś śpiewałyśmy regionalnego i to bardzo spodobało się panu Hadynie, który chciał nas zabrać do Koszęcina. Najstarszy brat Franciszek jednak już wtedy pojechał do Szkoły Morskiej w Gdyni, druga siostra starsza też wyjechała z Milówki, a my z siostrą byłyśmy jeszcze zbyt młode. Dlatego rodzice (Helena i Józef Jaskowie) nie pozwolili nam tak daleko wyjeżdżać do szkoły. Stanisław Hadyna wyjechał zasmucony z Milówki. Teraz po latach czasami myślę, że gdybym była w zespole „Śląsk”, zapewne inaczej by się potoczyły moje losy. A tak poznałam Stefana Golca i urodziły się małe Golcątka, które teraz pięknie grają i śpiewają – twierdzi Irena Golec.

 

Rodzeństwo

 

– Mój ojciec miał dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa – Franka i Marysię – wspomina Irena Golec. Z drugiego małżeństwa Heleny i Józefa Jasków byłam najstarszą, potem była Baśka, Hania, która nie żyje, Krysia i jedno dzieciątko, które umarło w wieku dwóch lat. W sumie siedmioro nas było. Mój mąż Stefan pochodził także z wielodzietnej rodziny. Ojciec męża, kowal Jan Golec był dwa razy żonaty. Z pierwszego małżeństwa z Antoniną Golec , która umarła dosyć młodo, miał dziewięcioro dzieci. Po dwóch latach od jej śmierci ojciec Stefana ożenił się ponownie. I nie ma co się dziwić, potrzebował pomocy do dzieci, a było też dużo pracy w kuźni i na roli. Jan Golec ożenił się z mamą męża, Karoliną, która pochodziła z Szarego – opowiada Irena Golec.

Karolina Golec urodziła mu pięcioro dzieci – Zygmunta, Stanisława, Franciszka, Stefana i najmłodszą siostrę Stanisławę, która w 1946 r. została zamordowana przez NKWD w wieku 19 lat, ponieważ należała do słynnego zgrupowania „Bartka” (NSZ).

 

Muzyka

 

– W rodzinie Stefana Golca muzyka zawsze była pasją. Po wojnie była straszna bieda i niewielu rodziców kształciło swoje dzieci. Brat męża Stanisław grał na trąbce i malował obrazy, drugi brat Andrzej Golec był organistą w kościele, grał na bębnie, pięknie też rzeźbił w drewnie różne świątki. Pracował później na stacji kolejowej w Kamieńcu Ząbkowickim. Kiedyś tam urządził kącik całej orkiestry – sam wyrzeźbił figurki muzykantów. Gdy ludzie wysiadali z pociągu, napędzana prądem instalacja orkiestry grała i tańczyła, co było wielką ciekawostką dla pasażerów. Dziwili się, co to za artysta zrobił, a to Andrzej Golec z Milówki. Mój mąż z kolei grał przed wojną na klarnecie. Uczył się grać w orkiestrze dętej w Milówce, ale wybuchła wojna i zaprzestał. Po wojnie grał jeszcze jakiś czas, ale gdy jego rodzice zmarli, przestał, bo życie i obowiązki wzywały – wspomina Irena Golec.

 

Golcowie z Dolnego Śląska

 

– Część rodziny Golców została przesiedlona w czasie II wojny na Lubelszczyznę. Gdy po wojnie wrócili z Lublina, tu w Milówce wszystko było zniszczone i gdzie mieli się podziać? – pyta retorycznie Irena Golec. – Stanisław, Zygmunt, Franek, Andrzej, postanowili opuścić Żywiecczyznę i osiedlić się na Dolnym Śląsku. Tam się pożenili i założyli gniazdka rodzinne. Od 11 lat rodzina Golców co roku organizuje zjazdy Golców. Zjeżdża się cała rodzina z pierwszego i drugiego pokolenia, około 120 Golców. Na zjazdach śpiewają, bawią się i oglądają rodzinne zdjęcia, a także wspominają dawne rodzinne dzieje i historie. To wartościowe spotkania i na pewno tradycja zjazdów rodzinnych zostanie podtrzymana, bo kolejne pokolenie Golców wzrasta już w tej tradycji – z nadzieją mówi Irena Golec.

 

Początki w pociągu

 

– Oboje byliśmy z Milówki. Tak naprawdę to poznaliśmy się w chórze kościelnym. Do dziś wspólne zdjęcie chóralne wisi pod naszym ślubnym zdjęciem. Ja śpiewałam w chórze w sopranach, a Stefan w tenorach. Wcześniej jednak z widzenia znaliśmy się z pociągu, bo jeździliśmy razem do Bielska-Białej do pracy. Chodziłam też na kurs kroju i szycia. Stefan po pracy zostawał trochę dłużej i czekał na mnie, żebyśmy mogli razem wracać pociągiem. Potem chciał się ze mną umawiać, ale raczej takie spotykania w tamtych czasach były niemożliwe, mieliśmy inne obowiązki. Jak wracałam do domu, to była praca w polu, sianokosy, grabienie, kopanie itd. Ale spotykaliśmy się zawsze w niedzielę. Niecały rok „mówiliśmy” ze sobą. Potem zmarła jego mama. Stefan wtedy przyszedł do chóru. Znał się na nutach, bo wcześniej grał w orkiestrze, i miał piękny, donośny głos. Widywaliśmy się już częściej na próbach. Stefan szukał żony, miał już 33 lata. I tak się to zaczęło...

Jak się poznaliśmy, to Stefan pracował w Zakładach Włókienniczych „Merilana” im. Józefa Kluski przy ul. Michałowicza w Bielsku-Białej, ja natomiast w „Bewelanie” jako cerowaczka artystyczna. Gdy urodził się Stasiu, przeszłam na system dwuzmianowy, bo ktoś musiał być w domu popołudniami. Gdy urodził się Rafał, mąż przeniósł się do pracy do Węgierskiej Górki, do huty i tam pracował po przeszkoleniu, bo to była zupełnie inna branża, niż w kontroli technicznej w Bielsku, gdzie wydawał wątek tkaczom – opowiada Irena Golec.

Syn Stanisław urodził się w 1963 r. Rafał w 1967, a Paweł i Łukasz w 1975. Stanisław ukończył historię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, lecz zaraz po studiach założył własną firmę. Dzisiaj pracuje razem z żoną Dorotą w Golec uOrkiestrze, zamuje się obsługą sklepu zespołowego oraz jest odpowiedzialny za wizualizacje podczas koncertów.

 

Stracili ojca w wieku 13 lat

 

– Wielka szkoda, że mój mąż nie doczekał laurów i sukcesów swoich synów. Cieszyłby się ogromnie. On tak zawsze dbał o chłopców i zawsze podkreślał, żeby nigdy w życiu nie byli pyszni, zarozumiali i żeby nie zmarnowali swojego talentu. Trzeba Bogu dziękować za to, że obdarzył chłopców takimi zdolnościami. Gdy chłopcy przyjeżdżali z akademika do domu rodzinnego, zawsze przywozili kolegów na sobotę i niedzielę, a ja piekłam im ciasta ze śliwkami, z serem i różne zawijańce z makiem. Młodzież często mówiła, że u nas panuje taka ciepła atmosfera. Było tak skromnie, nie było przepychu, bo w fabryce się pracowało i zarabiało marne grosiki. A kiedy mąż umarł to już w ogóle było bardzo ciężko. Chłopcy dostali malutką rentę, a tu trzeba było wszystko poopłacać – internat, stołówkę, przejazdy, raty na trąbkę. Myśleliśmy także o kupnie puzonu dla Pawła – opowiada Irena Golec.

 

Starszy brat Rafał

 

– Syn Rafał uczył się w Liceum Plastycznym w Bielsku-Białej. Ja wówczas pracowałam we włókiennictwie w Bewelanie. Rafał często malował piękne portrety i różne pejzaże na płótnie. Wtedy wszystko było bardzo kosztowne, płótna, sztalugi, farby, ale jakoś pomału sobie radziliśmy. Rafał namalował obraz, a ja czasami komuś sprzedałam w fabryce czy wśród znajomych – to na wesele, to na prezent, to gdzieś za granice.

W 1989 roku zmarł mój mąż. Rafał wtedy kończył czwartą klasę w liceum plastycznym i musiał mieć praktykę w Żywcu w „Pilsku”. Dlaczego tam? Mój znajomy, kierownik z „Bewelany” strasznie chciał, żeby Rafał poszedł na wydział tkactwa klasycznego, bo pięknie łączył wzory. Lecz Rafał myślał aby pójść na wydział włókiennictwa, bo w planach miał zostać projektantem właśnie dla „Bewelany”. W Żywcu na praktyce, zaprojektował piękny dywan, który później wykonał jako swoją pracę dyplomową. A tu w domu wszędzie wiszą obrazy olejne namalowane przez Rafała. Syn ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, wydział malarstwa i ściany. Po studiach został już w stolicy i założył rodzinę – wyznaje mama Golców.

To Rafał zapisał braci bliźniaków do Szkoły Muzycznej w Żywcu, i później namówił ich aby szli dalej do Bielska. Kiedy był nabór do bielskiej szkoły muzycznej Rafał mi powiedział: – mamo, byłaś taka zdolna, tak pięknie śpiewałaś, dlatego musiałem namówić chłopców żeby zdawali do bielskiej szkoły – żeby ich talent się nie zmarnował - wspomina Irena Golec.

 

Zderzenie dwóch sił…

 

Irena Golec uważa, że rodzina Golców była zdolna zarówno muzycznie jak i plastycznie. Te siły i dwa arystyczne światy zderzały i przwijały się w genach Golców. Andrzej Golec brat męża rzeźbił, drugi brat męża Stanisław malował obrazy. Zdolności plastyczne niewątpliwie przejął po nich właśnie Rafał, który oprócz plastycznych zdolności także grał w orkiestrze strażackiej na alcie, na akordeonie i na gitarze. Założył także własny zespół rozrywkowy w którym na perkusji grał Paweł. Rafał po śmierci męża był dla bliźniaków autorytetem i można powiedzieć – drugim ojcem. To on pokierował ich karierą muzyczną. Rafał jest również autorem większości tekstów w piosenkach zespołu Golec uOrkiestra. Można powiedzieć, że to takie zderzenie trzech żywiołów – zdolności plastycznych, muzycznych i nawet literackich.Jak wyszłam za mąż, miałam 23 lata, a teraz mam 75 lat. Cieszę się życiem, cieszę się dziećmi, nie mam głębszych zmartwień, co pozytywnie wpływa na psychikę. Kiedy mąż zmarł, to przez trzy lata chłopcy byli tacy jacyś zagubieni. Mówili jak im brakuje ojca. Ojciec był bardzo stanowczy i konkretny. Rafał ma jego charakter – ciepły, ale zdyscyplinowany i pracowity – twierdzi Irena Golec.

 

Wnuki

 

Najstarsza córka Rafała Martynka ma 25 lat, uczyła sie w Stanach Zjednoczonych i w Hiszpanii, obecnie studiuje w Poznaniu. Druga córka Bogna też uczyła się w USA a obecnie studiuje w Warszawie, Angela i Anetka także uczyły sie w Stanach Zjednoczonych a obecnie jedna studiuje w Madrycie a druga w Bielsku Podlaskim. I jeszcze jest trzyletni Kacperek. Stanisław z żoną Dorotką są już dziadkami. Ich dwójka dzieci z dwiema wnuczkami niestety mieszka w Anglii. Natomiast Łukasz z Edytką ma troje pociech – Bartusia, Antosię i Piotrusia. Paweł z Kasią mają 12- letnią Maję i dwuletnią Anię. Cieszę się bardzo z tych wnuków.

Rafał zawsze lubiał malować. Pamiętam, jak się żenił, sprzedawał wtedy dużo obrazów w Warszawie. Jego córka Martynka odziedziczyła po nim talent i też pięknie maluje. Lecz w 1999 roku Rafał musiał zawiesić malowanie obrazów na rzecz prowadzenia Golec uOrkiestry – wspomina Irena Golec.

Mama Golców jest góralką i gawędziarką z krwi i kości. Od 1949 r. śpiewała i tańczyła w Zespole Folklorystycznym „Wierchy”. im. Józefa Szczotki. Łukasz także grał na trąbce w tym zespole przez kilka lat razem ze swoją żoną Edytką. Irena Golec wspomina – Ostatni mój występ odbył się w 1960 r. w Olsztynie na ogólnopolskim zjeździe zespołów folklorystycznych. Pamiętam jak na dużym placu w Grunwaldzie zdobyliśmy wówczas pierwsze miejsce. Potem musiałam zrezygnować z występów. Wyszłam za mąż i zaczęliśmy budować dom, bo tu stała taka stara chałupinka. Nie można było tego pogodzić. Lecz z tego okresu zostało mi w pamięci dużo piosenek. W latach osiemdziesiątych razem z synem Stanisławem jeździliśmy z „Weselem góralskim” w czterech odsłonach autorstwa śp. Józefa Szczotki i w reżyserii Stanisławy Białożyt, polonistki, która uczyła chłopców w szkole. Ja tam kreowałam jedną z głównych ról pierwszej starościny i śpiewałam solo, a syn Stanisław zagrał rolę Pana Młodego z 50 razy. Z tym przedstawieniem jeździliśmy po całej Polsce i dostaliśmy się aż do teatru Olgi Lipińskiej w Warszawie. Zdobyliśmy III miejsce jako „Teatr Wsi Polskiej”. Prawie wszystkie role śpiewające prowadziła starościna, czyli ja. Energii i siły we mnie dużo, śpiewam po góralsku, a także w milowieckim chórze aż do dnia dzisiejszego – opowiada Irena Golec.