Szymon Broda

 

Źródło duchowej energii

 

Zawsze pociągała mnie historia, gdyż uważam, że naprawdę dobre owoce z przeszłości –  zweryfikowane przez przebieg czasu – trwają wiecznie, jako coś w pewien sposób lepszego, niż ulotne chwile współczesności. Z tego względu zawsze chciałem pracować w muzeum, ale nigdy mnie nie dopuścili.

Niestety do przeszłości przechodzi także Cieszyn lat młodości z jego ludźmi i atmosferą, czyli to, co było specyficznego i wartościowego w tym mieście, w którym się urodziłem, ale nigdy nie dane mi było mieszkać. Często wydaje się, że w obecnych czasach najlepszą jakość osiągamy w trakcie powrotów do przeszłości.

Do historii przeszła też postać Anny Więzik, osoby skupiającej walory tradycyjnego etosu cieszyniaka. Była osobą bardzo wierzącą i niezwykle uduchowioną, dlatego nie należy w kontekście jej śmierci pogrążać się w rozpaczy, choć jest to fakt dostarczający wzruszeń.

Prawdziwa duchowość dostrzega w śmierci fenomen szerszego wymiaru istnienia, ale nie należy tego faktu także przeceniać kosztem innych zjawisk życia. Odejście pewnych nadzwyczajnych ludzi dodaje im jakby swoistego majestatu.

 

– Pozwólcie ludziom odejść –

 

mówiła zawsze do rozpaczających.

Anna Więzik zmarła 2 czerwca 2011 r. w wieku niespełna 81 lat. Była symbolem cieszyńskiej tradycji powiązania rozległych horyzontów umysłu, niezależności ze skromnością, swojskością i zakorzenieniem w rodzimej ziemi.

Działaczka PCK, poetka, miłośniczka gwary cieszyńskiej i regionu, łącząca duchowość i twardy realizm – była dla mnie przede wszystkim nosicielką i wcieleniem duchowej mądrości Indii. Były jej tak bliskie, że wysiadając po raz pierwszy z samolotu w New Delhi, stwierdziła z przekonaniem – Wróciłam!. 

Od r. 1980 sprawowała funkcję przewodniczącej cieszyńskiego Koła Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej przy Domu Narodowym, którego była założycielką. Hindusi docenili jej wkład w promocję ich kultury, odznaczając ją Medalem Mahatmy Gandhiego. Moja mama, patrząc na jej specyficzną twarz, nazywała ją

 

cieszyńską Indirą Gandhi.

 

Fascynacja Anny Więzik mądrością Wschodu wpisuje się w przedwojenne cieszyńskie tradycje „Hejnału” i „Lotosu”. Głębokie przywiązanie do wiary chrześcijańskiej, protestancka tradycja znajomości Pisma Świętego i krytyczny racjonalizm nie pozwalają jednak na utożsamianie jej dorobku z modnymi, powierzchownymi nurtami New Age.

Uosabiała prawdziwą mistykę, czyli związek codzienności z Absolutem, prawdę uniwersalną, która sprzeciwia się doktrynerstwu i poszukującej sensacji ezoteryce. Łączyła harmonijnie personalistyczne i transpersonalne treści filozoficzne w paradoksach tajemnicy ostatecznej otwartości.

Mój kontakt z panią Anią rozpoczął się właśnie od Indii, od przybliżanej w Cieszynie krainy, która pobudzała wyobraźnię. Zaczęło się od ilustracji na konkursach dziecięcych. Później, gdy inni zakuwali na sprawdziany i egzaminy, wychodzili na randki i dyskoteki, ja bywałem często na spotkaniach TPPI, także z kolejnymi ambasadorami Indii i na herbacie u pani Ani.

Nie wiem, czy kiedyś dane mi będzie znaleźć się w kraju nad Gangesem? Przeraża mnie tamtejszy klimat i warunki sanitarne. Na pewno nie zabiegam o zwykłe turystyczne atrakcje. Spełnieniem dla mnie byłaby dobrze zorganizowana podróż do Indii z wybranką serca, jednak duchowość nie idzie w parze z koniecznym dziś pieniądzem, a marzenia wydają się odległe. W każdym razie czar filozofii indyjskiej towarzyszył mi na pewno w młodości i to pozostaje na zawsze. 

Niezapomniany

 

powiew atmosfery Cieszyna

 

lat młodości kojarzy mi się z wiosennym spacerem kwitnącą ulicą Rajską do mieszkania państwa Więzików na Osiedlu Tysiąclecia. Świeże wiosenne powietrze i widoki miasta wolnego jeszcze od hałaśliwego ruchu samochodów i jaskrawych reklam mieszały się z nadzieją spotkań pełnych inspiracji.

Pojawiły się dźwięcznie brzmiące dzieła, Śrimad Bhagavatam i Bhagavadgita, teksty filozofów, ale przede wszystkim rozwijały się nasze rozmowy.

Z czasem oboje stawaliśmy się również świadomi trudności sytuacji, w której rozwój młodego człowieka zdominowany został przez szeroką nadbudowę intelektualną, ale poprzez taki „słodki ciężar” przejawiała się autentyczna palingeneza ducha.

Nasze niezwykle wciągające i serdeczne rozmowy, mimo sporej różnicy wieku, rozszerzały się z biegiem lat. Rozmawialiśmy o sztuce, literaturze, religii, nauce, społeczeństwie, o Cieszynie, a w końcu o seksie i polityce oraz o życiu codziennym. Nie zabrakło nawet uwag o demonach i wspomnień z podróży po Europie i po republikach byłego ZSRR. Przejmowała się losem młodych, brakiem pracy i perspektyw dla nich. Dzieliliśmy fascynacje i problemy.

Jednym ze sloganów współczesności jest mówienie o kreatywności w myśleniu, która podobno jest dziś szczególnie powszechna i ceniona, tymczasem naprawdę rzadko kto mógłby dorównać kreatywności i rzutkości umysłu tej starszej kobiety. Cechom tym towarzyszyło niezwykłe poczucie humoru, pełnego ciepła i życiowego realizmu.

– Szymku, przyjaciel to ktoś,

 

kto jest przy jaźni

 

– mówiła pani Ania, dając wyraz swoim słowom.

Swoim rozmówcom tłumaczyła, że w kontaktach międzyludzkich istnieją kategorie dawców i biorców energii, także o charakterze duchowym. Bycie dawcą w pełnym wymiarze egzystencji sprawiało jej wielką radość. Spotkanie z nią gwarantowało autentyczny dialog, gdyż oparte było na głębokim zrozumieniu drugiej osoby, czyli na skierowaniu się do jej wnętrza, a to potrafi tylko ktoś, kto sam spogląda we własne bogate wnętrze.

Jej oddanie dla ludzi to nie tylko spotkania, rozmowy i cenne rady. Swój czas poświęcała przede wszystkim rodzinie i bliskim. Opiekowała się ludźmi i zwierzętami (osierociła ukochane koty). W naszej ostatniej rozmowie telefonicznej stwierdziła, że czas wreszcie znaleźć chwilę dla siebie, mając na myśli zmaganie z cierpieniem i chorobą .

Jej poezja mogła wydawać się mało poetycka; nie poruszała raczej lirycznych strun, ale celne słowa ujmowały aforystycznymi ujęciami. Za oszczędną formą kryło się ciepło życzliwości i głębokie przeżywanie. To dobrze wpisywało się w nurty poezji współczesnej i znajdywało uznanie krytyki. Chciała jeszcze opowiedzieć mojej mamie o niespodziewanym spotkaniu z Wisławą Szymborską na ulicy Głębokiej w Cieszynie. Nie zdążyła.

Przestrzenią spotkań z Anną Więzik były dla mnie też kontakty w cieszyńskim Klubie Literackim „Nadolzie” i wydarzenia kulturalne skupiające lokalną elitę i licznych gości z szerokiego świata.

Faktycznie

 

nazwisko Więzik oznaczało więź,

 

gdyż była także w bliskich relacjach z moją rodziną, zwłaszcza z mamą, z dziadkiem Janem Brodą i z babcią Ewą. Przede wszystkim jednak tworzyła metafizyczną wieź ze swoim mężem Antonim, który odszedł parę lat wcześniej. Żywiła nadzieję na spotkanie z nim po śmierci.

– On daje mi siłę – mówiła ta drobna, wątłego zdrowia osoba, patrząc na fotografię niepozornego również Mahatmy Gandhiego. Dziś ten portret zdobi czasem ściany mojego pokoju, niosąc duchową energię tamtego przytulnego mieszkania.

Postać Anny Wiezik została uwieczniona dzięki wielu tomikom poezji – indywidualnym i zbiorowym wpisom w kronikach TPPI, pracy magisterskiej Ilony Pieczary – studentki animacji społeczno-kulturalnej w cieszyńskiej filii UŚ oraz dzięki reportażowi TV Katowice, realizowanemu pod koniec lat osiemdziesiątych przez Beatę Sabath.

Jej duch, który na pewno krąży w wyższych sferach, powinien również nawiedzać często pamięć cieszyniaków.