Szymon Broda

 

Stracona sprawa

 

(w 95 rocznicę agresji czeskiej na Zaolzie)

 

Za pięć lat minie wiek, od kiedy wojska czeskie wkroczyły na Zaolzie. Dystans stulecia od trudnych dla cieszyniaków i Polaków wydarzeń powinien stworzyć perspektywę dojrzałej refleksji. Pierwsze wspólne dziesięciolecie środkowoeuropejskich sąsiadów w Unii Europejskiej spotyka się często z zagrożeniami dwóch skrajnych dróg interpretacji historii. Z jednej strony w imię nowoczesności usiłujemy zapominać bądź przemilczać dziedzictwo czasów, z drugiej zaś nasilają się spory związane z zagadnieniami tak zwanej polityki historycznej. Właściwym wyjściem wobec trudnych rocznic wydaje się jedynie szczery dialog sąsiadów bez unikania, ale też bez przeceniania trudnych tematów. Dla konstruktywnego dialogu niezbędna jest nie tylko szczera motywacja jego uczestników, ale również gotowość do zmian paradygmatów recepcji dziejowej.

Sprawa Zaolzia pojawia się prawie od stulecia w pewnych tradycyjnych ujęciach pomijających wiele nieuświadamianych kontekstów historycznych, politycznych i kulturowych. Powinno się je dostrzegać szczególnie w szerszym, europejskim wymiarze. Nie jestem zawodowym historykiem, ale jako etnolog staram się również wyciągać wnioski z wydarzeń historycznych. Problem utraty Zaolzia w zatargu polsko-czeskim 1918-1921 wydaje się dobrze udokumentowany w skali stulecia, brakuje jednak bogatych w treść intelektualną konkluzji. Wydaje się, że należę już do pokolenia, które może sobie pozwolić na dojrzały dystans jako alternatywę zarówno wobec pokoleń bezpośrednio zaangażowanych, jak i wobec lekceważących sprawę w imię przyszłości. Prawda i fakty pozostają niezmienne, jednak proces ich kontekstualnego uświadamiania staje się również dziełem czasu, na co zwracał już uwagę Hegel.

Wspólnocie międzynarodowej trzeba przypominać o polskim charakterze etniczno-kulturowym Zaolzia od pradawnych czasów. Polska tożsamość przeważającej większości mieszkańców Zaolzia od stuleci nie została odzwierciedlona poprzez istnienie polskich struktur państwowych, a sytuacja ta nie była narzucona zewnętrzną przemocą. Odwołując się do aksjologicznych podstaw europejskości, trzeba potępiać formy zorganizowanej przez państwo przemocy w rozwiązywaniu konfliktów międzynarodowych, niestety nie żyjemy jednak w królestwie imperatywów moralnych, w królestwie prawdy i sprawiedliwości. Rzeczywistość państwa ziemskiego (w terminologii św. Augustyna) oznacza stałą konieczność dbania o interes narodowy. Nie wystarczy tu prawo moralne odwołujące się do tożsamości etno-kulturowej. W zakresie omawianej sfery warto przypomnieć sobie maksymę św. Ignacego Loyoli: – Ufaj Bogu tak, jakby wszystko od Niego zależało i pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie.

Warto przypomnieć, że wejście Czechów wpisywało się w „wielkoczeski” kontekst strategii premiera Kramarza. 5 listopada 1918 r. Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego i Narodni Vybor pro Slezsko doszły do porozumienia w sprawie tymczasowego podziału ziem Zaolzia, ostatecznie kwestia ta miała zostać rozstrzygnięta przez rządy obydwu nowopowstałych państw. 28 listopada marszałek Józef Piłsudski podpisał Dekret o Wyborach do Sejmu Ustawodawczego na dzień 26 stycznia 1919 r. z uwzględnieniem kandydatur z okręgu nr 35 obejmującego miasto Bielsko, powiat bielski, Cieszyn i Frysztat. Czesi nie uznali dekretu i wkroczyli na ziemie znajdujące się pod tymczasową administracją Rzeczypospolitej. W 1920 r. premier Władysław Grabski zgodził się na wytyczenie granicy bez przeprowadzenia plebiscytu wśród ludności Zaolzia. Niestety polskim elitom rządzącym zabrakło zainteresowania, kompetencji, uporu i konsekwencji w sprawie Zaolzia. Pozostawiły one bez należnego wsparcia mieszkańców ogarniętych falą patriotyzmu i ponoszących także najwyższą ofiarę.   

Sprawa Zaolzia w dobitny sposób pokazuje brak zrozumienia dla problemów Śląska widzianych z perspektywy ówczesnej Warszawy zaangażowanej na Kresach i skutki lansowania opcji jagiellońskiej w polskiej polityce zagranicznej. Przyjmując nawet, że Piłsudski i jego współpracownicy nie byli w stanie poważniej zaangażować się na Zaolziu, trudno zrozumieć bezkrytyczną apoteozę legionowej legendy wyrażoną przez cieszyński pomnik słynnej Ślązaczki. To właśnie wskutek sławionych bojów Zaolzie znalazło się na marginesie narodowej strategii w rezultacie świadomego bądź nieświadomego wyboru.

Problem ten zaistniał w burzliwej epoce upadku wielkich rodów panujących i powstawania państw narodowych w Europie. Nowonarodzona wspólnota międzynarodowa nie wypracowała jeszcze systemu instytucji i praktyki rozwiązywania podobnych sporów, doktryna praw narodów nie była wystarczająco rozwinięta. Proczeskie proweniencje utrwalały się dzięki obyciu na zachodnich salonach prezydenta Masaryka i ministra Benesza. Trudno było stawiać na pogrążoną w walkach ze wszystkimi sąsiadami Polskę, której los jawił się jako wyjątkowo niepewny.  

Porażka na Śląsku Cieszyńskim uświadamia kolejną tradycyjną wadę polskiej strategii międzynarodowej – to znaczy ostateczne stawianie na argument militarny. Na nic zdała się bitwa pod Skoczowem i wojenna kampania wobec braku konsekwentnej akcji dyplomatycznej, niepodjęcia odpowiednich działań organizacyjnych i formalno-prawnych. Czesi potrafili wykazać się skoordynowanym przez elity narodu i państwa działaniem na rzecz formalnej bohemizacji i przekonania opinii międzynarodowej. Mimo wspaniałych przykładów w literaturze przedstawiających tradycje pracy organicznej pozostały one w Polsce domeną jednostek. Znalazły mało miejsca w myśli państwowej. Dyplomacja nie powróciła także do kwestii Zaolzia podczas międzynarodowych konferencji ustalających ład w Europie po drugiej wojnie światowej. Strategiczny transfer Rusi Zakarpackiej do ZSRR uczynił pozycję Czechów niezachwianą.

Przegraliśmy sprawę Zaolzia także ze względu na międzynarodowy PR. To Polska kampania w 1938 r. nosiła formalne znamiona agresji. Działania te podejmowane w kontekście agresywnej polityki Hitlera przysporzyły Polsce negatywnego wizerunku i konotacji Zaolzia w opinii międzynarodowej. Biorąc pod uwagę skomplikowaną sytuację polityczno-prawną w 1918 i polskie działania w 1938 r., nazywanie agresją czeskiej kampanii na Zaolziu po upadku Austro-Węgier wydaje się w światowym odbiorze niezrozumiałe. Z wielu względów wynikających z koniunktury międzynarodowej i z własnych zaniedbań straciliśmy Zaolzie. Historii nie da się zmienić, trzeba walczyć jednak o swoje prawa w granicach możliwości. Zamiast wyrzucać Czechom historyczne zaszłości i użalać się nad własnym losem, powinniśmy przypominać światu o polskim dziedzictwie kulturowym, wspierać polski język i gwarę, szkolnictwo w tym regionie, pilnować praw należnych mniejszościom narodowym zapisanych w ustawodawstwie czeskim i europejskim, a także starać się o ich poszerzanie. Na Zaolziu powinniśmy zawsze czuć się u siebie! Nie można fałszować historii, ale nie można także historii zmienić.

Spacerującego po Cieszynie, niezależnego i wnikliwego obserwatora zadziwić może pomnik Ślązaczki sławiącej kresowe boje legionistów, chociaż wizualizuje on przedwojenne paradygmaty. Uważam, że – po wielu dziesięcioleciach nieobecności słynnej dziewczyny z mieczem w przestrzeni miasta – w czasach zjednoczonej Europy miejsce dla niej powinno znaleźć się w muzeum. Nic nie da licytowanie się na pomniki, kiedy za Olzą stają pomniki generała Sznejdarka.

Czas w końcu powrócić do racjonalnej opcji piastowskiej w odniesieniu do wciąż niedostrzeganej Europy Środkowej. W naszych czasach nie widać już konkretnych interesów we wszczynaniu z pasją sporów historycznych z Czechami, które zawsze mogą niekorzystnie rozprzestrzenić się na inne sfery życia. Czesi mają swoje miejsce w Europie i nie musimy obawiać się jakiejś ich dominacji zagrażającej Polsce jak w przypadku innych, silniejszych sąsiadów. Nasze czasy nie przesądzają o kształcie i miejscu Czech w taki sposób, jak współczesne dyskusje o zbrodni wołyńskiej w stosunku do obecnego państwa ukraińskiego. Trzeba pamiętać w sporze historycznym o prawdzie, przypominając zarówno podstawowe fakty, jak i determinujące konteksty. Należę do pokolenia, które pozostaje w pełni szacunku dla patriotycznych ofiar, ale jednocześnie w pełni sympatii do swoich czeskich sąsiadów na Zaolziu. Myślę, iż nie ma innej drogi.