Podbeskidzie po letniej rewolucji przygotowanej przez byłych kapitanów miało być waleczne i charakterne. Po rozegraniu połowy sezonu nie potrafi zdobywać goli, na dobre zapomniało jak wygrywa się na wyjazdach i pogrąża się w chaosie, na co wpływ mają także decyzje podejmowane przez właścicieli spółki. Wypada mieć nadzieję, że Krzysztof Przeradzki, wzorem Wojciecha Boreckiego w 2012 roku, zacznie swoje rządy od zwolnienia niedawno zatrudnionego trenera. Wtedy klub był w równie beznadziejnym położeniu, ale kilka miesięcy później cudem utrzymał się w lidze.

463 minuty - tyle trwała seria bez zdobytego gola przerwana w sobotę przez Lionela Abate. Podbeskidzie nie zdołało jednak wygrać i od maja nie zdobyło trzech punktów na wyjeździe - pod koniec poprzedniego sezonu pokonało zdegradowaną Sandecję Nowy Sącz. By odnaleźć drugie, ostatnie wyjazdowe zwycięstwo musimy się cofnąć do września 2022 roku. W debiucie Dariusz Żuraw wygrał z Chojniczanką Chojnice.

Co jest przyczyną tej degrengolady klubu? Chaos jaki panuje w spółce od miesięcy. Wieczne bujanie się od ściany do ściany, tracenie czasu na projekt hiszpańskiej akademii, snute od dekady wizje budowy bazy treningowej (!!), notoryczne zmiany trenerów. Bogdan Kłys rządził klubem przez pięć lat. Gdy został prezesem w klubie był już Krzysztof Brede. Pod jego rządzami Podbeskidzie sześciokrotnie zmieniało trenera, zwolniony prezes zatrudniał Roberta Kasperczyka, Piotra Jawnego, Mirosława Smyłę, Dariusza Żurawia, Grzegorza Mokrego i Dariusza Marca. Średnio trenera zmieniał co ponad 9 miesięcy.

Latem klub miał przejść kolejną rewolucję, po części wymuszoną wprowadzonymi oszczędnościami w budżecie płacowym, który musiał zostać obniżony o ok. 20 proc. Nowym dyrektorem sportowym został Sławomir Cienciała, który miał blisko pół roku na przygotowanie się do okienka (Podbeskidzie już zimą chciało rozwiązać umowę z Łukaszem Piworowiczem i było jasne, że odejdzie po sezonie).

Cienciała zapowiadał latem, że Podbeskidzie w nowym sezonie będzie drużyną z charakterem i determinacją. - Jeden za drugiego musi walczyć na boisku. Chcemy sprowadzić piłkarzy dobranych charakterem, którzy w innym klubie zostali skreśleni lub odsunięci, a w Bielsku-Białej będą zdeterminowani, by pokazać swoje umiejętności - mówił Marek Sokołowski, który pomaga w pionie sportowym.

Klub latem pozyskał takich asów jak Antonio Perosević czy Haris Kadrić, którzy nie wyróżniają się w IV-ligowych rezerwach, a Chorwat gdy tylko słyszy, że jest przewidziany do gry, zgłasza uraz. Matvei Igonen został wymieniony na Patrika Lukaca, któremu poziomem bliżej do Ladislava Rybańsky'ego (Czesław Michniewicz żartował, że pośle kogoś dla niego po siatki na ryby, bo wpuszczał kuriozalne gole) niż Estończyka. A wzięty do rywalizacji Patryk Procek, który przez rok był bezrobotny, wcale nie jest bezbłędny.

Transfery obrońców najlepiej podsumowuje fakt, że Daniel Mikołajewski, który w kadrze skompletowanej przez Łukasza Piworowicza był ostatnim obrońcą w hierarchii, teraz wyrósł na lidera formacji.

Sprowadzeni latem wyróżniający się w III lidze bracia Stryjewscy uzbierali po niewiele ponad 100 minut, Mateusz w pewnym momencie stał się etatowym graczem rezerw. Latem deklarowano, że jak nie będą gotowi do gry w I lidze, to zostaną wypożyczeni. Dlaczego do tego nie doszło?

Latem postawiono zrobić lidera z Michała Janoty. Dostał najprawdopodobniej najwyższy kontrakt w zespole. Po nieco ponad połowie rundy na koncie miał tylko jednego gola po dobitce z rzutu karnego. Rozwiązał kontrakt w atmosferze małego skandalu, który utrzymywany jest w tajemnicy przed kibicami.

Najlepszy letni transfer Podbeskidzie to moim zdaniem Bartosz Bida. Pamiętać jednak trzeba, że dyrektor Cienciała widział w nim napastnika i następcę Kamila Bilińskiego, a nie skrzydłowego.

To, w jakim położeniu jest Podbeskidzie, najlepiej oddaje zmiana w przerwie meczu z Chrobrym. Wchodzi poczciwy Giorgi Merebashvili, któremu podziękowano po sezonie 2021/22, bo uznano że I liga to już nie jego poziom. Latem wrócił pomagać w IV-ligowych rezerwach. Końcem 2023 roku ma ratować klub.

Zwolniony kilka tygodni temu Grzegorz Mokry nie był największym problemem klubu, choć nie ustrzegł się błędów. Dlaczego nie zastąpił go Pavol Stano z którym rozmowy prowadzone były tygodniami, wszystko było przygotowanie i upadło na ostatniej prostej? Wszystko miało „wysypać się” przez przewlekłość związaną z procesem decyzyjnym, jakim jest ustalenie tego typu kwestii z władzami miasta.

W tej sytuacji szybko wdrożono plan B. Do klubu sprowadzono Dariusza Marca i klub pogrążył się w jeszcze większym chaosie. - Dariusz Marzec dokonuje rzeczy absolutnie niebywałej. Całkowicie rozregulowuje drużynę, w której i tak niewiele funkcjonowało. Piłkarze - dno dna, ale to co robi Marzec jest po prostu szkodliwe. Czekam aż w następnym meczu wystawi w ataku Procka, tego jeszcze nie próbował - tym słowami sobotni mecz z Wisłą Płock skomentował Dominik Wardzichowski. Trudno się nie zgodzić.

Bo decyzje personalne trenera Marca sprawiają wrażenie sabotażu, a nie próby ratowania sytuacji. Dający w ostatnich tygodniach najwięcej jakości z przodu Samuel Nnoshii nie wstaje z ławki, do gry w pierwszym meczu desygnowany został Haris Kadrić, a Daniel Mikołajewski - chyba tylko po to, by uwypuklić jego największe mankamenty - zostaje przesunięty na newralgiczną pozycję defensywnego pomocnika. Trener mówi o jego mobilności, a jego spóżniona interwencja skutkuje utratą drugiego gola i tylko pobłażliwość sędziego oraz aktorskie zdolności kapitana sprawiły, że nie zobaczył drugiej żółtej kartki.

W kadrze meczowej znajduje się Krystian Wieczorek, który nie jest nawet podstawowym bramkarzem w IV-ligowych rezerwach i popełnia tam proste błędy. Gdyby sędzia nie odwołał spotkania z Motorem Lublin, to 21-latek zadebiutowałby w I lidze (początkowo w składzie przewidziany do gry był Patryk Procek). Sytuacja zmroziła wszystkich w klubie i była wyjaśniania z trenerem w ostatnich dniach. Mija kilka dni i Dariusz Marzec znów bierze do kadry młodego piłkarza niegotowego do gry na tym poziomie. 

Na ławce posadzony został Bartosz Bida - jakkolwek to brzmi, najjaśniejsza postać drużyny.

Wspomniany już chaos potęguje zwolnienie Bogdana Kłysa. Nie zamierzam go bronić, jednoosobowo odpowiada za kolejny rok ze stratą, podpisał się pod każdą decyzją pionu sportowego. Jego dymisja na kilka dni przed walnym zgromadzeniem akcjonariuszy, w sytuacji gdy składany jest bilans, spółka ma ujemny kapitał (konieczne jest podjęcie uchwały o dalszym istnieniu spółki, bo w tej sytuacji spółka powinna zostać postawiona w stan upadłości), jest irracjonalna. Skoro odpowiada za ten stan, to powinien zamknąć rok obrachunkowy, złożyć bilans i odejść z końcem roku przekazując obowiązki następcy.

Jutro do klubu w końcu dotrzeć ma Krzysztof Przeradzki. Nowy prezes to postać szerzej nieznana, w trakcie krótkiej rozmowy w piątek prosił mnie o dwa, trzy dni na wdrożenie się, nim skontaktuje się z nim ponownie. Trudno powiedzieć, czego się po nim spodziewac, wiem tylko tyle, że w tym sezonie z trybun widział mecz z Wisłą Płock i prawdopodobnie GKS-em Katowice. Może rządy w klubie zacznie od zwolnienia trenera? Historia klubu zna już taki przypadek, gdy pod koniec 2012 roku prezesem został Wojciech Borecki.

Zaczął od zwolnienia Marcina Sasala i zatrudnienia Dariusza Kubickiego. Ten po kilku kolejkach uciekł do skutego lodem Nowosybirska, a Borecki postawił na Czesława Michniewicza. Podbeskidzie było wtedy w bardzo podobnej sytuacji w jakiej jest obecnie. Michniewicz - nie wiedząc jeszcze, że niebawem zostanie trenerem w Bielsku-Białej - mówił w wywiadzie, że klub potrzebuje księdza, a nie trenera. Tymczasem z nim na ławce trenerskiej dokonało rzeczy niemal niemożliwej i utrzymało się w ekstraklasie.

PS. Nie gwarantuję, że o czymś nie zapomniałem. Zapraszam do dyskusji.

Bartłomiej Kawalec