- Nie zapomnę do końca życia radości trenera Kasperczyka. Kibice wychodząc ze stadionu krzyczeli, machali szalikami, całe miasto trąbiło - mówi Janusz Okrzesik, b. prezes TSP.

25 maja 2011 roku Podbeskidzie pokonując na własnym stadionie Sandecje Nowy Sącz (2:0) zapewniło sobie awans do ekstraklasy. Jutro po niemal sześciu latach od tamtego historycznego wydarzenia do Bielska-Białej przyjeżdża pewny awansu lider I ligi... z Nowego Sącza. - Nie zapomnę do końca życia tej radości trenera Kasperczyka. Kibice wychodząc ze stadionu krzyczeli, powiewali szalikami, całe miasto trąbiło. To był moment pięknej, spontanicznej radości. Późniejsza feta na placu Ratuszowym i mecz z Górnikiem Zabrze, to była już zaplanowana impreza - wspomina historyczne chwile Janusz Okrzesik.

Ale tamto zwycięstwo wcale nie musiało dać "Góralom" awansu. - Potrzebowaliśmy do tego dobrego wyniku w Świnoujściu [Flota nie mogła wygrać - przyp. red.]. Do 89. minuty przegrywała 0:1, ale wtedy doprowadziła do remisu. Kilkanaście sekund później strzeliła na 2:1 i mieliśmy huśtawkę nastrojów. Ostatecznie Termalika doprowadziła do remisu, a praktycznie w tym samym czasie przy Rychlińskiego rzut karny gości obronił Richard Zajac [po faulu Marka Sokołowskiego w 3. minucie strzelał Marcin Chmiest - red.]. Od tego momentu wiedzieliśmy, że gramy o awans. Byliśmy na to gotowi. Mieliśmy przygotowane szampany, sztuczne ognie. Zadbał o to ówczesny szef marketingu, czyli Tomek Mikołajko - wspomina b. prezes Podbeskidzia.

Wielki sukces, jakim był awans do ekstraklasy był prawdziwą próbą charakteru dla ówczesnego zarządu klubu. - Piłkarze rozjechali się na zasłużone wczasy, ale my dopiero rozpoczęliśmy walkę o awans do ekstraklasy. Sportowo stał się faktem, ale organizacyjnie, pod względem bazy i stadionu, kompletnie nie spełnialiśmy kryteriów. Nie stworzyliśmy wcześniej spółki akcyjnej, bo mieliśmy opór ze strony niektórych sponsorów, głównie spółek miejskich, ale udało się wszystko zarejestrować po awansie. W tym miejscu muszę oddać miastu i prezydentowi Krywultowi to, co należne. Bez jego zaangażowania i osobistego wsparcia stadion nie byłby gotowy na ekstraklasę. Mieliśmy zgłoszony rezerwowy stadion w Wodzisławiu Śląskim, ale tej opcji nikt poważnie nie brał pod uwagę. Debiut w ekstraklasie musiał mieć miejsce przy Rychlińskiego.

Janusz Okrzesik w trakcie naszej rozmowy przypomina sobie jedną zabawną sytuację, gdy klub odwiedziła ekipa telewizyjna Canal Plus. - Przyjechali zrealizować materiał o beniaminku. Gdy zobaczyli, że w administracji klubu pracuje dziesięć osób na krzyż, jak zobaczyli, a raczej nie zobaczyli, naszej bazy treningowej, gabinety, to... nie mogli uwierzyć  w nasz awans.

B. prezes Podbeskidzia bardzo ciepło wspomina trenera Roberta Kasperczyka, ale przyznaje, że dziś łączy go z nim jedynie "sporadyczny, grzecznościowy kontakt". - Wspominam go bardzo dobrze zarówno jako trenera, jak i człowieka. Dziwię się, że nie odnalazł się gdzieś indziej, ale czasem jest tak, że trzeba znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, by odnieść sukces. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dostanie szansę w klubie, który będzie na podobnym poziomie jak wtedy Podbeskidzie.

Paradoksalnie awans do ekstraklasy był początkiem końca Okrzesika jako prezesa klubu. - To początek moich kłopotów w relacjach z miastem. Awans świętowaliśmy na murawie, a Pan Prezydent nie został tam zaproszony i miał o to pretensję. Kilkanaście tygodni później Okrzesik złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska szefa spółki akcyjnej TS Podbeskidzie, w której gmina miała 1 proc. akcji. - Decyzję podjąłem sam, ale w takich warunkach, jakie wtedy się wytworzyły, myślę, że był to słuszny wybór. Nie raz, nie dwa żałowałem, że nie ma mnie już w klubie. Ale swojej decyzji bym nie zmienił.

- Tworząc spółkę chciałem, by gmina miała w nią wgląd. Powinna mieć możliwość kontroli jej finansów, bo znajdowały się tam środki publiczne. Ale nie wyobrażałem sobie sytuacji, że urzędnicy będą klubem zarządzać. Spółka miała być kontrolowana, ale działać jak podmiot prywatny, a nie miejski. Nie nadaję się do wykonywania poleceń wydawanych przez kogoś przez telefon - opisuje okoliczności swojej rezygnacji były bielski radny i rywal Jacka Krywulta w wyborach prezydenckich w 2014 roku.

Fotogalerię z fety zorganizowanej z okazji awansu na placu Ratuszowym można zobaczyć tutaj.

Wysłuchał: Bartłomiej Kawalec