W tym sezonie na stadionie Podbeskidzia padało dotychczas tak mało goli, jak na żadnym obiekcie w najwyższych ligach w Europie. Tym razem piłkarze strzelali jak szaleni.

Wszystkie wiosenne mecze przebiegały według znanego scenariusza, w którym bielszczanie dobrze ryglowali bramkę, ale mieli olbrzymie problemy ze stwarzaniem sytuacji. Gdy więc trenerzy Tadeusz Pawłowski i Leszek Ojrzyński zapowiadali ofensywną grę, brzmiało to raczej nierealnie. A jednak motywacja i ostatnie kolejki fazy zasadniczej zrobiły swoje i w Bielsku-Białej kibice obejrzeli mecz, jakiego... nie pamiętają najstarsi "Górale". Nie pamiętaj, bo nie było. Jeszcze nigdy w ekstraklasowym meczu przy Rychlińskiego nie padło aż sześć goli - podaje "PS".

Bielszczanie nie odrobili strat do Śląska Wrocław, ale po raz pierwszy tej wiosny pokazali ciekawy futbol. Co jednak dla nich najbardziej optymistyczne, wreszcie pojawił się napastnik, który zagrał dobry mecz. Wprowadzony na ostatnie pół godziny Jan Blażek potrafił przytrzymać i rozegrać piłkę. Wykazał się też wielkim spokojem przy drugim golu dla bielszczan, gdy wykorzystał bierną postawę Juana Calahorro, położył Mariana Kelemena i pewnie trafił do siatki. Choć bielszczanie mają w kadrze sześciu atakujących, był to pierwszy zdobyty w tym roku gol zdobyty przez napastnika.

red