W październiku 2011 r. Stanisław Janicki wracał z Archangielskiego Kraju, gdzie zaproszono go na odsłonięcie tablicy upamiętniającej śmierć Eugeniusza Bodo, znanego przedwojennego aktora. Tam dotarła do niego wiadomość o śmierci Hanny Goszczyńskiej. Wspomnienie o niej napisał w formie listu do niej: ?Droga Haniu...!? Tak się jego życie plotło, że dzięki tej koleżance ze studiów stał się postacią rozpoznawalną dla kilku pokoleń Polaków.

Telewizja na marginesie

Choć wtedy nikt takich sformułowań nie używał, śmiało można powiedzieć, że ?W starym kinie? stało się programem kultowym. I raczej w tym niewielka zasługa samych filmów, przede wszystkim polskiej przedwojennej produkcji. Czy jednak na pewno? Czy to, że o miłosnych historiach, naiwnych dramatach pań i panów, dla których liczą się tylko proste i jednocześnie intensywne uczucia, opowiadał akurat elegancki pan, znający tamten świat ludzi dobrze wychowanych z rodzinnego domu, nie miało w tym wypadku znaczenia? Dla telewidzów, którzy dzisiaj mają więcej, niż 35 lat, na zawsze Stanisław Janicki pozostanie synonimem znawcy przedwojennego kina.
?W starym kinie? po raz pierwszy zaprezentowano w telewizji 45 lat temu. Przez 32 lata, do 1999 r., zrealizowano prawie 1500 odcinków. To paradoks, bo choć cykl ?W starym kinie? uczynił go sławnym, to jednak z telewizją przez całe swoje zawodowe życie był związany bardzo luźno. Zaczęło się od telefonu Hanny Goszczyńskiej, która prosiła go o zastępstwo. Ktoś się rozchorował, telewizja potrzebowała osoby, która dokończy cykl ekranowych rozmów z polskimi reżyserami. Mimo tremy poradził sobie, a kierownictwo TV było zadowolone.
Trzydziestoparoletni wtedy Stanisław Janicki pomyślał, że było to niezłe zawodowe doświadczenie, ale o stałej współpracy nawet nie marzył. Nie na długo jednak telewizja kazała o sobie zapomnieć ? przyszła propozycja zrobienia nowego programu, razem z Hanną Goszczyńską. Zaproszono go do telewizji na rozmowę.
? Nasze spotkanie trwało zaledwie kwadrans. Wszystko w tym czasie wymyślono, łącznie z tytułem i muzyką czołówki ? wyjaśnia dzisiaj. Przez lata taśmy z czołówką cyklu zdzierały się, zastępowały je kolejne, a jego związek z telewizją był ciągle ten sam ? przychodził, nagrywał program i wychodził. Po każdym programie kierownik produkcji podsuwał mu umowę do podpisania, na podstawie których odbierał honorarium.
? Ja wtedy bardzo ciężko pracowałem, ale przede wszystkim jako dziennikarz prasowy. Do dzisiaj piszę teksty do gazet i felietony do radia ? wyjaśnia.

Z Podbeskidzia

To idealne określenie do wskazania korzeni Stanisława Janickiego. Dziadek Jan Janicki pochodził z małopolskich Kęt, osiadł w śląskim Skoczowie, oddalonym raptem o 40 kilometrów. Właśnie ze Skoczowa pochodzi jego ojciec, Edward, mama z Pszczyny.
? Trójkąt Bermudzki z Bielskiem-Białą pośrodku. Ale to dobrze, bo na cmentarze bliskich nie mam daleko ? dodaje.
Dziadek, jak większość rodziny, wywodzi się z kęckich ?rzemieślników od skóry?: kuśnierzy, garbarzy, szewców. Jan Janicki jako młody czeladnik poszedł z rodzinnego miasta szukać swego zawodowego szczęścia. Daleko, nawet na te XIX-wieczne miary, nie odszedł. W Skoczowie znalazł żonę, dobrą pracę, całe zawodowe życie ? oprócz kilkuletniego epizodu ze służbą w kawalerii cesarza Franciszka Józefa. Od przyjezdnego czeladnika doszedł do funkcji majstra w skoczowskich zakładach garbarskich.
Ojciec Edward Janicki to już postać nie tak... osiadła. Ciągnęło go do poznawania nowych miejsc, ludzi przede wszystkim. Uwielbiał spotkania i wielogodzinne debaty. Zajął się księgowością i z rodzinnego Skoczowa szybko trafił do zakładu swojego wujka Zajączka w Kętach. Fabrykant sukna wysyłał ambitnego chłopaka z towarem aż do Lwowa. Nie trwało to długo, bo zaczęła się wojna światowa i Edwarda powołano do austriackiego wojska.
Trafił na front włoski, a stąd dość szybko ? do niewoli.
? Ojciec tego okresu nie wspominał dobrze. Spali pod gołym niebem ? mówi Stanisław Janicki. ? Ale, że we Francji generał Józef Haller formował polskie wojsko, Włosi zaczęli zwalniać Polaków. I pod Hallerem długo nie powojował, bo nastał czas powstań śląskich i obytych z wojskiem Ślązaków wysyłano w rejon walk. Edward został komendantem powstańczego posterunku.
W wolnej już Polsce związał się z przemysłem naftowym. W Czechowicach, a więc wcale nie tak daleko, powstała rafineria nafty firmy ?Karpaty?. Edward Janicki prowadził w niej księgowość. Tam właśnie, w stojącym do dziś budynku przy samej dyrekcji zakładu, przyszedł na świat Stanisław. Na rok przed rozpoczęciem II wojny światowej cała rodzina przeniosła się do Warszawy ? rafineria została przejęta przez amerykański koncern, Edward awansował.

Bez mamy

Stanisław Janicki nie może sobie przypomnieć swojej matki Anny. Chorowała na gruźlicę i cały czas przebywała w sanatoriach. Zmarła, gdy przenieśli się do Warszawy, najpierw do Otwocka z leczniczym, uzdrowiskowym klimatem. Gdy więc wybuchła wojna i ojciec odszedł z wojskiem na front, Stanisławem i Adamem, trzy lata starszym bratem, zaopiekowała się ciotka. Firmową ciężarówką, oddaną rodzinom pracowników koncernu, wyjechali z bombardowanej Warszawy. Jadąc tylko nocami trafili na krótko do Lwowa.
Janicki dziś się zastanawia, jak wyglądałyby jego losy, gdyby nie Pakt Ribbentrop-Mołotow. ?Swoim? Polakom stalinowski Związek Radziecki zgotował straszliwy los. Ale mali Janiccy urodzili się w Czechowicach, wtedy włączonych do Rzeszy, więc na mocy tego porozumienia mogli wrócić.
? Ciotka, urodzona w Tarnowskich Górach, a więc też w granicach ówczesnej Rzeszy, ani chwili się nie wahała ? wspomina.
Czas wojny spędził w ? wydawałoby się ? bezpiecznych Kętach. Ojciec Stanisława wrócił ze stalagu, znów podjął pracę u Zajączka. Ale przez swoją gadatliwość popadł w kłopoty. Podczas jakiegoś towarzyskiego spotkania za dużo mówił o Hitlerze, ktoś na niego doniósł i zabrało go Gestapo. Po kilku miesiącach wrócił, ale musiał szybko wyjeżdżać.
? Ojciec nie chciał opowiadać, jak to się stało, że go wypuścili. Mogę się tylko domyślać ? mówi Stanisław Janicki. Może jego ?papiery? trafiły do jakiegoś wysoko postawionego esesmana, poznanego przed wojną w trakcie licznych zagranicznych podróży służbowych? Musiał jednak wynieść się do Generalnej Guberni. Po pewnym czasie przemycił jego i brata przez granicę Rzeszy i Generalnej Guberni. Chłopcy spędzili z nim rok w Krakowie. Gdy zbliżał się front, ?druga mama? postanowiła ciężki okres przeżyć razem z resztą rodziny. Radzieckie wojsko powitali w Skoczowie.

W pełni sił

Jeszcze w czasie wojny ojciec ponownie się ożenił. Młodzi Janiccy przyjęli to ze zgrozą i oburzeniem.
? Kiedy mówię o niej komuś, używam określenia ?druga mama?; normalnie do niej mówiłem po prostu ?mamo?. Stworzyła nam z bratem dom. Bardzo dobra, kochana kobieta. Przetrzymała nasze straszne zachowanie na początku ? wspomina dzisiaj.
Ojciec został głównym księgowym browaru w Bielsku. Dziś Stanisław Janicki ze smutkiem patrzy na swój zrujnowany, dawny dom. Na chwilę przenieśli się do browaru w Raciborzu, ale znów wrócili do Bielska.
? Zacząłem dojrzewać, z chorowitego malca stawałem się wysportowanym chłopakiem. Później nawet myślałem, czy nie specjalizować się w dziennikarstwie sportowym ? wspomina.
Razem z dojrzewaniem przyszedł okres buntu, przeciw dorosłym, rodzicom. Wykorzystał więc okazję, gdy w 1951 r. rodzina przeniosła się do Zabrza, gdzie ojciec ?uzdrawiał? finanse kolejnego browaru. Zdał maturę w bielskim ?Koperniku? i uciekł do Warszawy.
? Miałem 20 zł, po kupieniu biletu do Warszawy zostało mi 50 groszy. Przez kilka miesięcy klepałem straszliwą biedę, dopiero potem pojawiły się jakieś pieniądze ze studenckiego stypendium ? mówi.
Po wielu staraniach, głównie ze strony ojca, Stanisław dał się przekonać do rodziny.

Sen o Warszawie

Marzył o zostaniu filmowcem, ale sam uznał, że w tamtym czasie nie będzie to możliwe. Podjął studia dziennikarskie i zastanawiał się, co dalej. Ojciec wpajał mu od dzieciństwa, że mężczyzna musi być odpowiedzialnym za siebie i bliskich. Jeszcze na studiach podjął pracę. Najpierw w ?Żołnierzu Wolności?.
? Dzięki temu miałem etat w Warszawie, a potem nawet mieszkanie ? wyjaśnia Janicki.
Na Belwederskiej w przedwojennym apartamencie generalskim dostał dla siebie jeden pokój. Wkrótce w gazecie awansował. Redakcja dała mu do zagospodarowania rubrykę kulturalną, on wzbogacił ją o recenzje filmowe. Do dziś pamięta swój pierwszy poważny tekst, ?Czas walki, czas miłości?, recenzję z dyptyku Jerzego Kawalerowicza ?Celuloza? i ?Pod gwiazdą frygijską?.
Pisanie recenzji szło mu tak dobrze, że przyszła propozycja pracy dla branżowego ?Filmu?.
? Takiej okazji się nie przepuszcza ? mówi dzisiaj.
To z tym czasopismem był związany przez długie lata i najbardziej utożsamia swoją zawodową drogę. Był już dobrze zadomowiony w ?Filmie?, gdy zaproponowano mu telewizyjne ?W starym kinie?.
Z czasem zraził się do Warszawy, zaczął z niej uciekać przy każdej okazji. Tuż przed emeryturą w połowie lat 90. wrócił do Bielska-Białej na stałe. W 1999 r. telewizja publiczna nadała ostatni odcinek ?W starym kinie?.
? Proponowali mi zmianę formuły, w stylu teledysku. Nie zgodziłem się ? wyjaśnia. Przyzwyczajony do pracy, mimo emerytury ciągle podejmował się nowych projektów, pisał książki, realizował filmy, dał się też wciągnąć w pracę pedagogiczną, m.in. w katowickiej szkole filmowej. Nakręcił kilka filmów o swoim regionie, o dziadku, skoczowskim garbarzu, o Edmundzie Wojtyle, Jerzym Zitzmanie i Marii Koterbskiej.
Dziś już trochę przystopował. Ale ciągle na kanale Kino Polska i w radiu RMF Classic opowiada o coraz starszych filmach.