W 1920 r. Emilia z d. Kołder wyszła za mąż za Józefa Kołdera, z którym nie miała nic wspólnego oprócz nazwiska. Notabene w tym samym mniej więcej czasie siostra Emilii poślubiła brata Józefa Kołdera! O życiu najbardziej znanej gospodyni domowej Śląska Cieszyńskiego pisze Władysława Magiera. W Zeszytach Kalendarza Beskidzkiego właśnie ukazał się wybór przepisów kulinarnych Emilii Kołder pod red. Heleny Dobranowicz. Znajdą tam Państwo m.in. mnóstwo przepisów potraw świątecznych!

Autorka Kuchni śląskiej Emilia Kołder z d. Kołder miesz­kała całe życie w Suchej Średniej, dzisiaj czę­ści Hawierzowa. Urodziła się w wielodziet­nej rodzinie w 1900 r. Wspominała, że rodzice mieli gospodarstwo, ale mimo to ojciec praco­wał jeszcze na kopalni, a każde z dzieci także musiało pracować od najmłodszych lat. Jej matka zmarła, gdy Emilia miała 13 lat. Zdolną uczennicę zauważył nauczyciel Paweł Rymorz i zasugerował, aby posłać ją dalej do szkoły. Rodzina nie pozwoliła sobie jednak na to; stu­diować mogli jedynie synowie.
W wieku 20 lat wyszła za mąż za górnika Józefa Kołdera. W dziewięć miesięcy po ślubie urodziła swoje jedyne dziecko, córkę Marię. Po śmierci ojca młodzi zamieszkali w rodzinnym domu, aby młodsze rodzeństwo mogło się uczyć. Później rodzeństwo przez wiele lat przyjeż­dżało do nich na rodzinne spotkania. Na święta zasiadało za stołem nawet 30 osób; oczywi­ście gotowała i piekła dla wszystkich.

Pociąg do gotowania

Komu jednak zawdzięczała te umiejętności, skoro matka nie zdążyła jej nauczyć? Trochę gotowała z ciocią, gdyż od młodości ?miała pociąg do gotowania?, a poza tym musiała od najwcześniejszych lat gotować dla licznej rodziny. Wiele wyniosła z rodzinnego domu, w któ­rym m.in. rodzice piekli chleb. Wcześnie też gotowała na weselach. Jak wyznała w 1972 r. red. Zwrotu Kazimierzowi Kaszperowi, najpierw gotowała na weselach rodzinnych, potem u obcych, a ponieważ trzeba było znać coraz więcej dań, chciała poznać sztukę kulinarną. Kupowała więc wszystkie książki, które się wówczas ukazywały.
? W 1933 r. poszłam do Orłowej na kurs gotowania. Mówię mężowi, że się muszę pod­uczyć i skończyłam półroczny kurs u pani Wójcikowej. To była droga szkoła ? wyznała na łamach Zwrotu.
Idąc śladami ojca, zaczęła udzielać się społecznie. ? Gdy córka zaczęła chodzić do szkoły w 1927 r., rozpoczęła się moja praca w Rodzinie Opiekuńczej, która zbierała dobrowolne datki, organizowała imprezy, aby zdobyć pieniądze na pomoc najbiedniejszym dzieciom szkolnym ? wspominała. Emilia Kołderowa należała również do Macierzy Szkolnej.? Byłam już wtedy w Zarządzie Rodziny Opiekuńczej i zostałam wydelegowana do wspólnego z Macierzą Komitetu Budowlanego, gdyż w 1929 r. we wsi postanowiono wybudować ochronkę. Zaczęły się zbiórki między naszymi obywatelami. Chociaż wtedy były ciężkie czasy, bo bezrobocie panowało coraz większe, ale zrozumienie dla sprawy było wielkie. Koło Macierzy ze Związkiem Gimnastycznycm ?Siła? urządzały różne imprezy ? festyny z bufe­tami, wieczorki, przedstawienia amatorskie, aby tylko grosza przysporzyć. Napisałam w ten czas dwie sztuki ?Wykryta zbrodnia? i ?Chłopska gospodarka?. Sztuki wystawiło miejscowe kółko samokształceniowe. Te sztuki miały wielkie powodzenie, sala była po brzegi wypeł­niona i korony się ciułało na ochronkę dla naszych dzieci ? twierdziła autorka Kuchni śląskiej. Emilia Kołder gotowała i prowadziła bufety na festynach i imprezach. Ponadto pisała wier­szyki na rodzinne okazje, które wygłaszały dzieci, a później wnuki. Pisanie zawsze przycho­dziło jej z łatwością.
Gotowanie ?po weselach? nie było jej jedynym zajęciem kulinarnym, gdyż pracowała jako kucharka na koloniach i obozach. Przed II wojną światową udzielała się również w Stowa­rzyszeniu Niewiast Ewangelickich. Wybrano ją też do Rady Parafialnej. Miała bardzo szerokie zainteresowania i aktywność przejawiała w różny sposób. Z rodzinnych wspomnień wyłania się kobieta obdarzona silnym charakterem, zdolnościami organizacyjnymi, umiejąca zarzą­dzać. W sprzyjających warunkach, w XXI w. zrobiłaby zapewne wielką karierę, ale przyszło jej żyć na początku XX w.
Najtrudniejszy dla rodziny był okres wojny. Pozostali Polakami, nie podpisali tzw. Volkslisty czyli niemieckiej listy narodowościowej i jeden z braci znalazł się w obozie. Rodzinie udało się doprowadzić do jego zwolnienia, a wielką w tym rolę odegrała Emilia.
? A po wojnie to była bieda o kucharki i o wiadomości kulinarne. Nie zostało nic. No i ja zaczęłam gotować już na fest ? wspominała na łamach Zwrotu.

Bez wolnego dnia

Jak kiedyś wyglądały przygotowania do wesela? Najczęściej zaczynano ?świniobiciem? czyli zabiciem ?babucia? ? utuczonego prosiaka. W poniedziałek ?szło się ku kołoczu?. Poma­gały sąsiadki, trzeba było bowiem kilku kobiet, aby zarobić ciasto i uformować ?kołoczyki?. Jest to drożdżowe ciasto z makiem, serem czy owocami posypane słodką kruszonką. Pie­kło się je na blasze jako jedno ciasto lub jako małe, okrągłe kołaczyki. Przed weselem rozno­siło się je do znajomych. Pieczone w chlebowym piecu, z bakaliami, zawsze były smaczniejsze od tych, które gospodynie piekły w domu na niedzielę. Na przyjęcia przygotowywano rów­nież małe ciasteczka, istne cudeńka. Niektóre gatunki były specjalnością pań domu, rodzinną tajemnicą. Przygotowania do wesela trwały przeważnie cały tydzień, a praca kucharki
kończyła się wieczorem w niedzielę, bo wtedy kończyło się przyjęcie. Wnuk Karol Krygiel wspomina, że czasem wracała w niedzielę o 23.00 , a w poniedziałek szła ?ku kołoczu? już na 4.00 rano! Miała nawet 12 wesel pod rząd, czyli 84 dni bez jednego wolnego dnia. Na brak zamówień nie narzekała, niekiedy wiedziała rok czy nawet wcześniej o imprezie.
Zawód kucharki do łatwych nie należał; w każdym domu trzeba było ?dyrygować? innymi pomocnicami, które często nie miały zdolności kulinarnych. Pomagały najczęściej osoby przy­padkowe, kobiety z rodziny i sąsiadki. Wymagało to od kucharki umiejętności zarządzania ?zespołami ludzkimi?. Do tego dochodziła ogromna odpowiedzialność. Produkty nie mogły się zniszczyć, nie byłoby ich czym zastąpić, nie można było kupić wtedy wszystkiego od razu w sklepach.

Sława świetnej kucharki

Emilia została mistrzynią, której sława kucharki rozciągała się daleko poza Suchą! Rodzina wspomina, że do wielkiej wprawy doszła drogą prób i błędów. Przepisy w jej książce obli­czone są najczęściej na 4?5 osób. Wszystkie były wypróbowywane w domu, a rodzina liczyła właśnie tyle osób, gdyż po śmierci męża mieszkała u córki, która miała dwóch synów. Jak twierdzi wnuk ? zawsze na niedzielę w domu upieczone były ?zawijoki? z makiem czy jabł­kami albo przynajmniej dwa ?plechy?(blachy) kołoczy z różnym nadzieniem.
Najważniejsze dla niej i najbardziej przez nią lubiane były jednak kursy gotowania, które prowadziła do końca. Kobiety, z którymi pracowała na weselach, chciały mieć jej przepisy. Wspominała, że dziewczyny mówiły: ? Pani Kołdrowa, żeby my to mieli kaj napisane. Wtedy zaczęła prowadzić kursy, które zawsze kończyły się wspaniałą wystawą ozdobnych wypie­ków, ciasteczek, tortów. Smakowicie wyglądające wypieki pamiętają wszyscy, którzy je widzieli. Głos Ludu w 1958 r. donosił: ? Kurs gotowania prowadziła i wystawę przygotowała znana instruktorka ob. Kołdrowa. Jej niewyczerpana energia i bogate doświadczenia świę­ciły triumfy. Świadczą o tym liczne wpisy w księdze pamiątkowej. Sukces, jakim wystawa była, został osiągnięty rzetelną pracą i ogromnym wysiłkiem.
Redaktorowi Kaszperowi wyznała, iż zorganizowała 60 kursów, a wystaw bodaj 48. ? Jak robiłam kursy, to wszystkie panie chciały mieć przepisy. Pisałam ręcznie; oduczyłam się wtedy spać, bo przecież w dzień była robota, gospodarstwo, w nocy pisałam. Cały czas słyszałam: ? Mało, mało. Panie chciały, żeby to było w książce.

Spisane recepty

Emilia Kołder dostała z województwa pozwolenie na wydanie książki, którą wydruko­wano ?na rotaprincie? w trzynieckiej hucie. Był to właściwie podręcznik dla kursantek, aby nie musiały przepisywać ?recept?, bo tak gwarowo nazywają się przepisy. Książka zawierała 1101 przepisów, dla lepszej orientacji ułożonych w działy, jak zupy, sosy, mięsa, desery, cia­sta, napoje itd. Została wydana w 1956 r. w nakładzie 3,5 tys. egzemplarzy. Bardzo ładnie oprawił ją pan Kaleta w Bystrzycy, okładka miała nawet złotą ramkę. Później ukazał się jesz­cze dodruk. Nakład rozszedł się błyskawicznie. ? Minęły czasy, kiedy na książki kucharskie patrzono okiem politowania, jako na literaturę kuchenną, godną jedynie rąk i oczu mało piśmiennej kucharki ? pisała we wstępie Emilia Kołder. ? W czasach dzisiejszych, kiedy kobieta ? żona i matka ? przy swej pracy zawodowej powinna dbać także o całą swą rodzinę, nabiera ogromnego znaczenia racjonalne, zdrowe, a przy tym oszczędne żywie­nie człowieka. Sztukę kulinarną należy zatem określić jako umiejętność przyrządzania zdro­wych, smacznych, tanich i estetycznie na stół podanych potraw. Aby cel ten osiągnąć, nie trzeba dziś w przyrządzaniu potraw stosować materiałów kosztownych i rzadkich do naby­cia. Przeciwnie ? przyznać należy, iż cała sztuka kulinarna polega właśnie na tym, ażeby z materiałów łatwych do nabycia lub będących w danej chwili do dyspozycji umieć przy­rządzić zdrowy i łatwy posiłek. (...) Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że żadna książka kucharska nie jest w stanie zastąpić dobrej kucharki i dobrej gospodyni, ale w każdym razie jest pomocą w nabyciu własnej praktyki. Zakończyła zaś prośbą: autorka prosi o przesyłanie uwag dotyczących zawartych w niej przepisów kucharskich oraz wyrażenie życzeń, do któ­rych mogłabym się dostosować w dalszej pracy.
Emilia Kołder cieszyła się bardzo z wydania. Radowało ją zwłaszcza, że zrobiła coś dobrego dla Polaków, których na Zaolziu ubywa. Ponieważ ciągle napływały prośby o książkę, postanowiła ją wznowić. Walka o nią ? mimo że z polityką nie miała nic wspólnego i cen­zura pewnie by nie interweniowała ? trwała ponad siedem lat! O tym, że książka była bar­dzo potrzebna, świadczy fakt, że jej nakład był jednym z największych na Zaolziu. W sumie ukazało się prawie 100 tys. egzemplarzy. Mimo to ówczesny sekretarz ZG Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego mówił: ? Jeśli chodzi o wydanie książki kucharskiej na naszym tere­nie, to osobiście wydaje mi się, że Związek ma dużo ważniejszych rzeczy do załatwienia, niż wydawanie książek kucharskich. Niemniej wydawało mi się, że trzeba i tę sprawę dla naszych kobiet uwzględnić. Jest popularna ta książka, bo inaczej nasze kobiety nie włączy­łyby się do akcji i nie spowodowałyby, że ZG PZKO zaczął w ogóle tym się interesować.
Sprawa ciągnęła się latami, autorka wszędzie natrafiała na ?szklany sufit?.
? Każdy obiecywał; wszyscy mówili: ? A to wyjdzie, wyjdzie ? a nikt się o to nie staroł. Tak przechodziła od jednego do drugiego. Rękopis leżał, po tym stracił się, później zrobili kontrolę i znaleźli.(...) Wszyscy chwalili (...), ale nikomu nie zależało, by wydać ? wyznała Emilia Koł­der dziennikarzowi Zwrotu.
W końcu jednak Kuchnia śląska w pięknej, płóciennej oprawie ukazała się po raz pierw­szy w 1972 r. w nakładzie 35 tys. egzemplarzy, a w 1975 r. jeszcze był dodruk. We wstępie Jan Korzenny napisał, że redakcja publikacji uważała za właściwe dostosowanie słownictwa do potrzeb odbiorcy spoza Śląska Cieszyńskiego. W wielu wypadkach podano odpowiedniki ogólnopolskie tych wyrazów, które mogłyby stwarzać trudności odbiorcy spoza regionu.
Kuchnia śląska miała charakter regionalny, ale jej wartość była nie do przecenienia. Mimo że Śląsk Cieszyński z racji swego położenia znajdował się w przeszłości pod wpływami kuchni wielu narodów, to jednak ma swoją własną specyfikę kulinarną, wywodzącą się z długiej
tradycji. Upowszechnienie Kuchni śląskiej nie tylko na terenie Śląska, ale również poza nim, było przyczyną wydania jej po raz kolejny. Takie zdania znajdujemy we wstępie do wyda­nia, które ukazało się już po śmierci autorki, w roku 1978 w Ostrawie. I tym razem wielo­tysięczny nakład rozszedł się szybko, znowu trzeba było dodrukować. We wspomnianym wstępie zaznaczono: ? Podane przepisy przeznaczone są na różne uroczyste okazje i na co dzień. Ponieważ autorką Kuchni jest śląska gospodyni, mieszkająca od urodzenia w Cieszyń­skiem, będąca od lat kucharką wesel śląskich, różnych uroczystości, znająca bardzo dobrze sprawy kulinarne tego terenu.(...) K siążka z pewnością oddaje specyfikę kuchni Śląska Cieszyńskiego.

Śląska gospodyni

Napisano o autorce, że była śląską gospo­dynią i rzeczywiście do późnej starości decy­dowała prawie o wszystkim w rodzinie. Znała swoją wartość; jej zdolności podziwiano od Bogumina po Jabłonków, a sława po wyda­niu Kuchni przekroczyła granicę Śląska i Czechosłowacji.
Zmarła w 1974 r., a pogrzeb w był wielką manifestacją. Ilość uczestników zaskoczyła nawet księży, którzy nie pamiętali tylu żałob­ników. Spoczęła w rodzinnym grobie, na cmentarzu ewangelickim w Suchej Średniej. Kościelny pogrzeb spowodował, że nie było na nim oficjalnych przemówień przedstawi­cieli organizacji, w których tak aktywnie dzia­łała. Nie ukazał się też nekrolog w Głosie Ludu. W Czechosłowacji były to bowiem czasy głę­bokiego komunizmu.
Ta śląska gospodyni spisała regionalne przepisy, upowszechniła cieszyńską kuchnię. Jej wkład w rozwój kultury naszej ?małej ojczyzny? jest ogromny, a nazwisko na stałe wpisało się do grona lokalnych działaczy, od wieków tworzących dobra materialne i niematerialne na Śląsku Cieszyńskim. Nawyki kulinarne stają się jednym z elementów identyfikacji regional­nej, świadczą o niepowtarzalnej kulturze, ciągle tworzonej i rozwijanej, a książka jest jednym z jej elementów. Przepisy nie zostały zapomniane, nadal piecze się kołocze i poleśniki; wysiłek śląskiej gospodyni okazał się bardzo potrzebny.