Wedle pierwszych wiarygodnych zapisów tajny radca cesarstwa Franciszek Karol Kotuliński podniesiony na wysoki urząd hrabiego Królestwa Czeskiego powziął myśl zbudowania ? w miejscu drewnianej rezydencji niedaleko kościoła ? pałacu w modnym wówczas stylu rokoko. Był rok 1729. Wiele lat później, gdy przepiękny pałac zamienił się w ruinę, Wiesław Zych powziął podobnie ryzykowną decyzję: ? Uratujemy ten pałac. To był rok 2007.

 

Lew ze srebrną łapą

Kotulińscy należeli do znaczniejszych rodów na Śląsku już od początków XIV w. Fryderyk Aleksander Kottulinsky był kolejnym nabywcą Czechowic. Swoje rozległe włości przekazał synowi Janowi Fryderykowi, który od czasu do czasu pokazywał się w pałacu tętniącym pełnią życia i radości. W dokumentach kościelnych wytrwały tropiciel dawnych dziejów znajdzie kolejne nazwiska, wśród nich Franciszka Karola Kottulinskiego ? męża wybitnego, za wierną służbę cesarzowi wielokrotnie wynagradzanego, w tym godnością hrabiego z własnym nowym herbem. Na portalu  kościoła pw. św. Katarzyny widnieje po dziś herb rodu, a na nim kotwica na czerwonym polu, lew i jego srebrna łapa.

 

Własność przechodnia?

Bogata architektura wnętrz pałacu wiernie odbijała rokokowe upodobania właścicieli. Rokokowy pałac budził podziw licznych gości, którzy tam przyjeżdżali na uczty, wesela, chrzciny i pogrzeby. W pałacu często rozbrzmiewała muzyka, do świtu trwały uroczyste spotkania, huczne bale. Nade wszystko przyjeżdżano na polowania. Malownicza okolica pełna była zwierzyny łownej. Nieprzypadkowo dostaliśmy w spadku od rodu Kotulińskich nazwę dzielnicy ? Bażaniec. Tam była pierwsza racjonalnie prowadzona hodowla bażantów. Do dziś ostała się ta nazwa na mapie Czechowic-Dziedzic. Kotulińscy byli bogaczami ziemskimi, jakich mało w okolicy. Prawdziwa sielanka wysokich sfer?

Po Kotulińskich pojawili się w Czechowicach członkowie rodu wywodzącego się z patrycjatu  gdańskiego ? Renardowie. Jeden z nich hrabia Andrzej Renard kupił majętności czechowickie od Franciszka Karola Kotulińskiego w 1765 r. Nowy właściciel nie zmuszał miejscowych chłopów do wykonywania wygórowanych świadczeń ? zanotowali kronikarze. Zachował się także urbarz z tamtego okresu. Można więc przyjąć, że spis powinności obowiązujących poddanych chłopów, nie był rażąco dokuczliwy.

Zmieniały się czasy, a wraz z nimi mieszkający w pałacu ludzie. Rokokowa budowla często była celem wizyt cesarskich urzędników. Zachęcała do przyjazdu piękna okolica, w zasięgu ręki beskidzkie szczyty, a w parku przepiękny drzewostan sprzyjał romantyce tamtych dni.

Po gospodarskich rządach hrabiego Andrzeja II Renarda czechowicki majątek ziemski przejmowali różni kupcy. Wtedy jeszcze dobrze radzono sobie z pałacem i jego otoczeniem.

Ten ogromny majątek ziemski z pałacem hrabiowskim kupił w 1874 r. bielski magnat Aleksander Zipser ? właściciel wielu tamtejszych fabryk. W rękach Zipserów majątek uległ podziałowi. Czego nie zdążył dokonać Aleksander, uczynił jego syn Leon, któremu zapisał cały majątek. Ziemia, woda, lasy ? to były naonczas niewyobrażalne przestrzenie od granicy z  Komorowicami, aż po Goczałkowice. Na początku ostatniego dziesięciolecia XIX w. Zipserowie  posiadali czechowicki majątek ziemski w postaci: 347 ha ziemi ornej, 98 ha łąk, prawie 12 ha ogrodów. Magnacka rodzina posiadała także 345 ha lasów i 449 ha stawów. Największy z nich Sokół miał aż 46 ha powierzchni, a zatem było gdzie polować i łowić ryby.

Ale to jeszcze nie wszystko. Prawie 18 ha przypadało na prowadzone prace budowlane. A co budowano? Drogi bite i koleje żelazne, przygotowywano nowe tereny przemysłowe, rozwijano handel i rzemiosło. Rodzina Zipserów wychodziła naprzeciw każdej kulturotwórczej inicjatywie.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że prawdziwym majątkiem były wówczas konie ?
a dokładniej ich siła pociągowa i możliwości transportowe, tak bardzo potrzebne przy budowie m.in. stacji i dworca Cesarsko Królewskiej Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda.

W końcu XIX w. znikały kurne chaty, wyraźnie poprawiał się stan zamożności tutejszych siedlaków i robotników zatrudnionych przy budowie dwóch rafinerii ? amerykańskiej Vacuum Oil Company i austriackiej Schodnicy, a także walcowni ? zwanej wówczas cynkownią ? i kopalni Silesia.

 

Ruina rokoka

Wszystko co piękne kiedyś, musi się skończyć... Wędrując jeszcze nie tak dawno temu wokół pałacu, nie trzeba  było wysilać wzroku, aby dostrzec niszczejącą ornamentykę, powybijane szyby, odpadające tynki. To ?zasługa? kolejnych właścicieli.

Po Zipserach o dobrych gospodarzy było już coraz trudniej. Rozpływały się blaski rokoka przysłaniane cieniami nieróbstwa. Ostatnia wojna światowa nie wyrządziła tylu szkód 
w posiadłościach sławnego rodu Kotulińskich, ile wyrządzili tej pięknej rokokowej bryle późniejsi gospodarze.

Póki pieczę nad pałacem, zabytkowymi spichlerzami i stylowymi stodołami sprawowała administracja państwowa, wydawało się, że można było uratować ten zabytkowy kompleks.

Po II wojnie światowej, władze zamieniły pałac na Technikum Rolnicze. Niedługo potem szkoła została przeniesiona do Białej. Pałac opustoszał. Z upływem lat coraz bardziej popadał w ruinę. Litowali się nad tym rokokowym kaleką różni kupcy i przedsiębiorcy, a nawet władze samorządowe Czechowic-Dziedzic. Razem wzięci ? nie dali rady.

 

SOS

Save Our Souls! Ratujcie nasze dusze! Ten skrót wszyscy dobrze znamy, bo te rozpaczliwe sygnały rozlegają się w przypadkach szczególnie dramatycznych. W naszym to po prostu wołanie o ratunek ?tonącego? zabytku. W ostatnich latach pałacu jednego z najznakomitszych rodów na Śląsku nikt nie chciał kupić. Bezskutecznie rozsyłano informacje na wszystkie możliwe strony świata. Jednak nie było chętnych. Znamy takie wypadki, że proces niszczenia zamieniał zamki w ruiny tylko dlatego, żeby je nabyć za pół darmo. W tej bardzo trudnej sytuacji pojawił się prezes Spółki Jawnej Polplast ? Wiesław Zych. Kupił zrujnowany obiekt i śmiało wystąpił z hasłem Uratujemy pałac Kotulińskich!

Często, może nawet za często słyszę i czytam, że w Czechowicach-Dziedzicach i najbliższych okolicach brakuje czegoś, szwankuje coś i źle funkcjonuje to i owo? No i pewnie słusznie, bo to jedno z głównych zadań medialnych. Brakuje mi jednak w tych wszystkich pejoratywnych ocenach choćby jednego promienia radości. Jakby nie dość wyraźnie dostrzegamy harcujące dzieci koło fontanny przed ratuszem.

Również nigdy wcześniej nie mieliśmy takich atrakcji i pożytku, jakie daje nam odrestaurowana przez Henryka Borowskiego Stara Cynkownia. A przecież była to ruina,  prawie zgliszcza po dobrze prosperującej dawnej świetlicy i Domu Kultury Walcowni Metali Dziedzice. Moją filozofią życia jest niepoprawny optymizm. Wierzę także w nadchodzący koniec? szpetnej dziury w centrum Czechowic-Dziedzic. Czekam jak kania wody na? kolejnych Odnowicieli, pisanych z wielkiej litery. Wiesław I Odnowiciel dał mieszkańcom oraz gościom z kraju i ze świata obiekt, w którym bardzo dobrze będą się czuły nawet książęce pary.

 

Autor zdjęć: Tadeusz Janik