Piotr Miodoński

 

Sławek – zapomniany chłopak z Rudzy

                                                                                          

Miałem 11 lat. Był czerwcowy, słoneczny dzień, gdy ojciec Bronisław Miodoński po raz pierwszy zabrał mnie na – jak zwykł mawiać – „trening nożny”. Był rok 1986. Wiedziałem, że idziemy na boisko KS Soła, gdzie tata zajmował się szkoleniem piłkarzy. Ze szkoły do boiska u zbiegu Soły i Koszarawy było zaledwie 20 min. W czasie spaceru opowiadał o wydarzeniach, które wywoływały we mnie poczucie wiedzy i dumy. Był to szczególnie ważny okres w moim życiu, ponieważ już wtedy rozumiałem, co działo się w Polsce i jakie były konsekwencje stanu wojennego. To od ojca mogłem dowiedzieć się o tym, co wtedy oficjalnie przemilczano – np. o klęsce głodu w Etiopii, rozpoczęciu pieriestrojki w ZSRR czy chociażby prawdy o Katyniu. W tamtych czasach w świadomości nastolatków nie było wielu autorytetów. Polscy piłkarze byli natomiast synonimem kariery i sławy. Któż wtedy nie chciał być taki jak Kazimierz Dejna, Zbigniew Boniek czy Włodzimierz Smolarek. Na treningach uczyłem się od ojca podejścia do sztuki sportowej. Byłem dumny z tego, jak wielką wagę przywiązywał do tężyzny fizycznej i techniki gry, i w jak aktywny sposób przekazywał wiedzę i umiejętności podopiecznym.

 

Kolebka sportu

 

Bronisław Miodoński urodził się 9 maja 1927 r. w Rudzy, w domu przy tzw. Gęsim Placu. Swoją potoczną nazwę miejsce to zawdzięczało rodzinie Studenckich, która zwykła sprzedawać w tym miejscu drób, a w szczególności gęsi. Jego ojciec był w cechu rzeźników nazywany potocznie żandarmem. Matka wywodziła się z Jeziorskich. Bronisław mieszkał w małej izbie z rodzicami, siostrą Stanisławą i braćmi Kazimierzem i Adamem.

Na początku XX w. najpopularniejszym sportem w Żywcu była piłka nożna. Dzielnica Rudza jest w Żywcu kolebką sportu, ponieważ cała młodzież skupiała się wokół założonego w 1883 r. żywieckiego gniazda Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, a potem utworzonego w 1910 r. Klubu Sportowego Koszarawa. W okresie okupacji sportu nie wolno było uprawiać. Za grę w piłkę nożną groziła kara śmierci. Stadion Koszarawy był zamknięty. Tworzyły się jednak nielegalne drużyny uliczne z takich dzielnic jak Rudza, Podgórze, Hauptstadt (czyli Kościuszka), Zabłocie, Szpitalna i Isep. Rozgrywały mecze między sobą w wielkiej tajemnicy na boisku nad Sołą. Mimo ryzyka Bronisław kibicował i grał. Działo się tak do czasu, gdy po donosie Niemcy dokonali łapanki na zawodników i kibiców.

W rodzinie Miodońskich i wśród kolegów Bronisław zyskał przydomek „Sławek”. Z czasem był rozpoznawany wyłącznie dzięki niemu, ponieważ szybko awansował w hierarchii towarzyskiej jako jeden z najlepszych graczy wśród amatorskich drużyn z Rudzy.

W 1939 r. Sławek musiał stawiać czoło wydarzeniom, które spowodowały, iż z młodego beztroskiego chłopca stał się odpowiedzialnym i dojrzałym mężczyzną. Dzięki swej sprawności i odwadze jako jedyny w domu zaopatrywał rodzinę w mleko i chleb, choć za każdą formę przemytu żywności groziło rozstrzelanie. W 1941 r. jako 14-letni chłopiec został skierowany do przymusowej pracy w Fabryce Śrub w Sporyszu. Przy gorących piecach, w których nagrzewano i tłoczono materiał na śruby do torów kolejowych, pracował prawie 12 godzin dziennie przez cały tydzień. Tam wstawił się w obronie jednego z nieletnich przymusowych pracowników, za co o mały włos zostałby rozstrzelany przez esesmana, który do jego skroni przyłożył pistolet. Wydarzenie to wspomniał tylko raz, gdy przy wieczerzy wigilijnej powiedział: – Nawet wśród tych złych zdarzają się dobrzy ludzie. Esesman nie strzelił. Bronisława zaprowadzono do dyrektora zakładu Keserlinga, który zagroził mu wywózką do KL Auschwitz. Wstrzymał się jednak od tego i kazał mu wrócić na stanowisko. Pracował tam do 1945 r.

 

Najlepsi w historii

 

W 1945 r. Bronisław Miodoński wraz z braćmi Kazimierzem i Adamem zapisał się do KS Soła. To było spełnienie ich marzeń. O jego piłkarskich wyczynach pisała jedna z ówczesnych gazet: – Klub sportowy Soła rozegrał pierwsze spotkanie towarzyskie w Bielsku z Klubem Sportowym Leszczyński. Wynik spotkania był 3-3. Pierwszą po wojnie bramkę strzelił najlepszy rozgrywający Miodoński Sławek, drugą Rybarski Eugeniusz, a trzecią z pozycji karnego Skowron Czesław.

W 1948 r. musiał zrezygnować z gry w Sole powołany do służby wojskowej.  Grał w wojskowych klubach, m.in. w Gwardii Kielce, CWKS Kielce i  KS Starachowice. W 1949 r. władze partyjne zleciły fuzję Koszarawy i Soły. Utworzono klub pn. „Związkowiec”. W tym czasie Bronisław chodził do szkoły w Bielsku i zaczął grać w klubie  Włókniarz-Lenko. Podczas meczu z Żyliną na Słowacji strzelił pierwszą bramkę dla drużyny gości. Inne kluby zaczęły zabiegać o grę Sławka w ich barwach. Mimo wielu próśb i nalegań przywiązanie do miasta, sentyment i patriotyzm lokalny sprawiły, że nie opuścił Żywca. W jego zapiskach czytamy: – Cieszyłem się, kiedy po wyjściu z wojska mogłem grać w połączonym klubie Soły i Koszarawy. Już wtedy doceniano moją szybkość i umiejętność współpracy na boisku oraz technikę gry, jaką się wykazywałem. Tę szybkość wykształconą podczas II wojny światowej, gdy wszystko zależało od mojej kondycji i sprytu, doceniono już w wojsku. Mogłem dzięki temu być najlepszym strzelcem drużyny…

W tym okresie wszyscy mieszkańcy Żywca spotykali się na zawodach sportowych. – Na mecze przychodziły całe rodziny. Grali moi bracia Miodońscy. Wszyscy skandowali imię Sławka, gdy do bramki przeciwnika strzelał gole mój brat – mówi 91-letnia siostra Bronisława Stanisława Wojtyła.

Na początku lat 50. w Koszarawie powstała drużyna uznawana do dziś za jedną z najlepszych w historii klubu. Tak Bronisław o tym pisał: – Zbudowaliśmy silny zespół, który funkcjonował w oparciu przede wszystkim o koleżeństwo. Dostaliśmy się do III ligi krakowskiej, a moi koledzy, m.in. Czub, Droba, Pawluszkiewicz, Obtulowicz, Staszkiewicz, Musiał, Barański pod szkoleniowcem Muskalą byli nie tylko drużyną na boisku, ale także w życiu prywatnym. (…) Wówczas zawodnicy znali siebie nawzajem, rozumieli i lubili ze sobą grać, byli zaangażowani w rywalizację na boisku, mieli pasję i ogromną wolę walki, grając dla sportu i kibiców – nie dla pieniędzy. Piłkarze i trenerzy wspólnie działali i nie rywalizowali ze sobą.

Bronisław Miodoński był czołowym graczem Koszarawy. Przez siedem lat pełnił funkcję kapitana drużyny. Gazeta Krakowska pisała wówczas: – Drugi rok występów w krakowskiej III lidze drużyny Koszarawy (1954 r.) skończył się zdobyciem II miejsca za Kolejarzem Prokocim, który wyprzedził żywiecką drużynę o 1 punkt. Decydującym momentem w rywalizacji między tymi właśnie drużynami był mecz, w którym długo prowadziła Koszarawa 1:0, ale celny strzał byłego zawodnika Cracovii Bobuli doprowadził do remisu, premiującego drużynę Kolejarza Prokocim zdobyciem I-go miejsca. Mecz ten oglądało 4.5 tys. widzów. Najwięcej z 42 bramek zdobytych w tych rozgrywkach strzelił Bronisław Miodoński 10, dystansując Jana Waligórę i Edwarda Wiktora po 7 bramek i byłego króla strzelców Michała Staszkiewicza 4 bramki.

 

Z piłkarza trener

 

Po kursach na AWF w Warszawie i Krakowie w 1961 r. Bronisław Miodoński został trenerem. Był także członkiem zarządu klubu, brał udział w wojewódzkich weryfikacjach instruktorów, szkoleniach trenerów terenowych itd. Od r. 1962 Koszarawa miała trudności ze skompletowaniem drużyny na wyjazdy. Niejednokrotnie zawodników zabierano z ulicy, aby skompletować skład. Zła organizacja, fatalna gospodarka finansowa i kadrowa musiały przynieść skutki w postaci wielu przykrych porażek, długów finansowych i ogólnego bałaganu. W 1962 r. Bronisław Miodoński odszedł z Koszarawy i zaczął trenować Sołę. Później szkolił inne drużyny powiatu. Wrócił do Koszarawy za kadencji prezesa Włodzimierza Droby – jego wieloletniego najlepszego przyjaciela. Skompletował świetnych graczy. Rozgrywki klasy A w sezonie 1967/68 r. przebiegały pod znakiem rywalizacji Górnika Wieliczka i Koszarawy Żywiec. Wygrała ją drużyna z Żywca, awansując po dziewięciu latach nieobecności do ligi okręgowej (ówczesna III liga). W zespole Bronisława Miodońskiego grali tacy piłkarze jak Roman Wika i Henryk Byrdy (bramkarze) oraz Tomasz Ostrowski, Henryk Biel, Władysław Sołtysek, Jan Wojciechowski, Mieczysław Matlakiewicz, Andrzej Przybylski, Czesław Rypień, Antoni Kruczyński, Wiktor Duniewicz, Andrzej Matras, Jan Satława, Adam Romowicz, Andrzej Widuch, Emil Solarek, Jerzy Wirth, Marian Cieślik i in. Niestety po zmianach kadrowych w zarządzie sezon 1969/70 r. był nieudany. Koszarawa zajęła przedostatnie miejsce i musiała opuścić III ligę. Później Bronisław Miodoński szkolił jeszcze inne zespoły – Śrubiarnię i Czarnych Żywiec, drużyny z Pietrzykowic, Radziechów i Metal Węgierska Górka. W tym ostatnim klubie przez pięć lat trenował drużynę, która awansowała do ligi wojewódzkiej. Z zespołami powiatu był związany aż do 1992 r. Już na emeryturze – symbolicznie, ale z wielką pasją trenował drużynę juniorów KS Soła.

 

W Złotej Księdze Żywca

 

Największą satysfakcję przynosiło  mu aktywne szkolenie grup młodzieżowych. Swoim zapałem zarażał młodych amatorów piłki. Zawsze kierował się swoją złotą maksymą: – Trener musi rozumieć swoich zawodników, a zawodnicy muszą traktować trenera jako swojego przyjaciela. Podczas treningów stawiał na wytrzymałość i opracowywaną indywidualnie dla każdego zawodnika „strategię”. Mówił: – Zawodnik musi być gotowy do akcji w każdym momencie, ale wszystko zależy od spójności całej drużyny. Podstawą jego treningów były ćwiczenia wytrzymałościowe, takie jak bieg zimowy z Żywca na Baranią, z czego był znany w środowisku piłkarskim. Jego aktywność skupiała się wokół najbardziej potrzebujących. Z determinacją starał się o wsparcie finansowe dla klubów, przydziały ubrań, butów, piłek. Nie było to zawsze zgodne z założeniami zarządów, ale zwykł twierdzić, iż to nie zarząd tworzy klub, lecz drużyna, która jest silna i zorganizowana. Najważniejszym zaszczytem było dlań to, iż doceniono jego pracę dla dobra Żywca. W 2011 r. został wpisany do Złotej Księgi Miasta Żywca za szczególną działalność na rzecz rozwoju  i promocji miasta.

Dla mnie był energicznym sportowcem, który cenił bardzo rozmowę z ludźmi, spotkania towarzyskie, częste kontakty z dziećmi i rodziną. Jawił się jako człowiek o silnym przywiązaniu do tradycji, pielęgnujący zwyczaje przodków. Nie dbał o sławę i popularność. Dbał o innych. Sport był dla niego nie tylko sposobem rywalizacji, ale metodą na nudę i chuligaństwo. Dlatego przez całe życie był gotów wiele poświęcić dla młodzieży.

 

Autorytet

 

„Mój Tatuś”, bo tak nazywałem go do jego śmierci, był dla mnie autorytetem. W stosunku do ojca słowo to oznacza dziś dla mnie człowieka operatywnego, ale owa operatywność to przede wszystkim pracowitość i poświęcenie rodzinie, idei i społeczności lokalnej. Był zawsze energiczny, aktywny i jednocześnie uporządkowany, co pozwalało mu dzielić czas pomiędzy pracę w zakładzie wtryskarek „Ponar”, trenowanie w kilku klubach sportowych i dbanie o rodzinę. Gdy przychodziłem pomagać mu w treningach młodzieży KS Soła, między nami istniała taka sama więź jak wtedy, gdy miałem lat kilkanaście. Miał już blisko 80 lat, ale biegał i ćwiczył razem ze swoją drużyną. Był to wyraz integracji i poczucia odpowiedzialności za zespół. Bronisław Miodoński był zawsze uśmiechnięty i pełen optymizmu nawet wówczas, gdy chorował – po wielu zawałach, udarach i ciężkich operacjach. Nigdy się nie poddawał. Siła i wiara, że jeszcze tyle jest do zrobienia, nie pozwalały mu myśleć o śmierci. Umarł 7 czerwca 2013 r. – Takich ludzi już nie ma – powiedziano podczas ceremonii pogrzebowej.

Tak pamiętam „Mojego Tatusia”. Byłem przy nim, gdy odchodzili jego przyjaciele, gdy pamięć o nim stawała się bledsza i niknęła jak budynki we mgle. Nie było mu tego żal. Był dumny, że osiągnął to, co zrobił. I to całkowicie mu wystarczało. Podczas ceremonii pogrzebowej nie było wielu, którzy pamiętaliby jego zasługi. Być może historia chłopaka o imieniu Sławek, chłopaka z boiska, chłopaka z Rudzy została już zapomniana.