Opowieść o małżeństwie artystycznym: o Halinie i Tadeuszu Kocybach, bez których życie kulturalne Bielska-Białej byłoby zdecydowanie uboższe.

Nie było w Bielsku-Białej bardziej artystycznego... małżeństwa. Oboje byli bowiem znakomitościami w swoich dziedzinach. Różnili się językiem czy temperamentem, ale łączył ich pogodny dowcip i dystans do świata. Brylowali w towarzystwie. Tworzyli zupełnie inaczej. Ona niezwykłe, liryczne gobeliny potrafiła tkać nawet przez rok. On siadał i pisał gotowe przeboje czy bardziej skomplikowane kompozycje w kilka godzin lub minut!    

Życie rodzinne

Halina Gocyła urodziła się 15 października 1933 r. w Woli Sernickiej w powiecie lubartowskim. W latach 50. minionego wieku poddała się intelektualno-artystycznemu exodusowi. Z lubelskiej wioski dotarła do ówczesnej stolicy polskiej sztuki ? Krakowa. Studiowała na Wydziale Tkactwa Artystycznego ASP. Dyplom uzyskała w 1957 r. w pracowni prof. Stefana Gałkowskiego. W tymże roku trafiła do Nysy, aby uczyć tkactwa artystycznego w tamtejszym Ognisku Plastycznym. Los chciał, że w sąsiednim Społecznym Ognisku Muzycznym w tym samym roku rozpoczął pracę świeżo upieczony dyrygent, absolwent katowickiej PWSM o zawadiackim wyglądzie i wesołym usposobieniu, Tadeusz Kocyba. Urodzony 13 lipca 1933 r., a więc starszy od niej o trzy miesiące młodzian przybył na ?ziemie odzyskane? ze śląskiego Wirka. Młody muzyk miał już za sobą niefortunny związek miłosny. Prawdopodobnie postanowił o nim zapomnieć u mieszkającego w Nysie brata. Tadeusz pochodził z bardzo szlachetnej rodziny śląskiej. Ojciec Alojzy walczył w trzech powstaniach, a głęboko wierząca matka Adela była wzorem cnót domowego śląskiego ogniska. Oboje nie stronili od muzyki. Ojciec był skrzypkiem, mama śpiewała, ponadto ciotki i wujowie występowali w polskich chórach. 

Młodzi intelektualiści szybko przypadli sobie do gustu. Pobrali się w 1958 r. Najpierw zamieszkali na strychu ogniska muzycznego, a później we własnym dwupokojowym mieszkanku, po ścianie którego zimą spływał lód. Tam przyszły na świat dwie córki. Heroiczny okres życia Haliny i Tadeusza Kocybów zakończyła przeprowadzka do Bielska-Białej. W 1962 r. zamieszkali wraz z dziećmi w internacie bielskich szkół artystycznych przy ul. Dąbrowskiego. Pod Szyndzielnią Tadeusz Kocyba rzucił się w wir pracy. Uczył w szkole muzycznej, prowadził zespoły śpiewacze, orkiestry, był wychowawcą w internacie, komponował dla Banialuki, a w końcu dla Studia Filmów Rysunkowych (ma w dorobku 160 kompozycji do filmów animowanych). Halina uczyła w bielskim ?Plastyku? i tworzyła gobeliny. Życie zmieniło się na lepsze zwłaszcza po 1965 r., kiedy to gen. Jerzy Ziętek przyznał im mieszkanie na os. Piastowskim ? po wracającym do Katowic kierowniku literackim bielskich scen Bolesławie Luboszu. W 1983 r. para oryginalnych, choć skromnych, artystów doczekała się własnej willi przy ul. ? nomen omen ? Skromnej w Straconce. 

Skrzynecki w spódnicy

Lubiłem słuchać Haliny podczas wernisaży, bo mówiła wówczas o sztuce, którą oglądała, co w środowiskach artystycznych nie zdarza się zbyt często. Posługiwała się zresztą przepiękną i ? jeśli można użyć kategorii termalnych do określania językowych niuansów ? ciepłą polszczyzną. Ujawniała ją zwłaszcza podczas otwarcia jej wystaw. Była Skrzyneckim w spódnicy. Wykazywała się sporą wrażliwością na słowa. Drażniła ją nazwa informatora ?Pełna Kultura?, sugerująca, iż może istnieć jakaś inna kultura ? niepełna, połowiczna, cząstkowa, wątpliwa. Obchodziło ją to, co dzieje się z miastem. Dlatego nie mógł się jej podobać przebudowany Rynek. Korzystnie natomiast przyjęła zmiany na pl. Bolesława Chrobrego. Za ciekawy pomysł uznawała długie, asymetryczne schody obok fontanny z rzeźbami Mieczysława Hańderka. Nie przerażała jej nawet wycinka drzew rosnących przedtem w tym miejscu. Na parę lat przed jej śmiercią spotkaliśmy się przypadkiem w Czechowicach-Dziedzicach. Poszliśmy na kawę do cukierni koło targowiska i przegadaliśmy kilka godzin o najpiękniejszej sztuce świata, o sztuce Toskanii. O ile bowiem w Italii znajduje się 80 procent zabytków kultury światowej, o tyle Toskania mieści połowę zabytków włoskich. Chyba mi trochę zazdrościła, że mogłem sobie tam jeździć i napawać się blaskiem wiecznej sztuki. Nie bez kozery osiedlił się w Pietrasancie najbardziej znany uczeń Haliny Igor Mitoraj, który chciał korzystać z tych samych kamieniołomów, co sam Michał Anioł. Co ciekawe, zarówno słynny uczeń, jak i jego znakomita nauczycielka nawet po pół wieku pamiętali, że Halina powiedziała o młodym wówczas Jerzym Mitoraju, iż albo zostanie nikim, albo kimś? wielkim. Ze szczególnym sentymentem wspominała także innych wspaniałych wychowanków bielskiego ?Plastyka?. Do tej samej klasy uczęszczali bowiem obok Jerzego Mitoraja m.in. znana cieszyńska graficzka Jadwiga Smykowska oraz późniejszy profesor i pierwszy rektor katowickiej ASP Michał Kliś. Co może wydać się paradoksalne ? dopiero praca w bielskim liceum plastycznym zakorzeniła w niej miłość do tworzenia. Wspominała, że ona uczyła uczniów, a oni uczyli ją. W ten sposób nauczyła się tworzyć. Mówiła, że stara się to czynić w sposób niepowtarzalny, bo niepowtarzalne jest życie.

Jak stwierdzili w poświęconym jej nekrologu przyjaciele z Galerii Bielskiej BWA ? Halina realizowała swoją pasję z wielkim rozmachem. Wykorzystywała nowatorskie rozwiązania i techniki, łączyła materie z pozoru nieprzystające, uzyskując niezwykłe efekty fakturalne, upodabniające jej tkaniny do rzeźb. W swojej pracowni miesiącami budowała trójwymiarowe, piętrowe formy, dla których nieraz trudno było znaleźć odpowiednią przestrzeń ekspozycyjną. Jedną z ostatnich prezentacji tych prac była wystawa w 2009 r. w holu Poczty Głównej w Bielsku-Białej wg projektu Heleny Dobranowicz ?Bakcyle?, gdzie na kilku piętrach klatki schodowej wielkie tkaniny uzyskały odpowiednią aranżację. Nie stroniła także od miniatury; jednym z najpiękniejszych był cykl Stajnia Dominiki, skończony w 2000 r., a zainspirowany rysunkami koni jej kilkuletniej wnuczki.

Halina zawsze twierdziła, że twórczość musi godzić z pozoru zupełnie sprzeczne cechy ? dyscyplinę i swobodę. Dzieło sztuki powstaje wówczas, gdy artysta potrafi je połączyć.

Niepowtarzalność starała się osiągnąć stosując m.in. sznurek sizalowy ? materiał trudny w obróbce. Wykorzystywała też tworzywo, które z pozoru nie nadawało się na tkaninę ozdobną. Pomocne były jej każde nici, wstążki czy taśmy, wiszące nawet na krzakach ? rozrzucone przez wiatr lub dzieci. Twierdziła, że owija nimi sizalowe sznurki, gdyż tak zwinięty kawałek interesująco odbija światło. Nie stroniła nawet od jarmarcznych świecidełek ? złotek czy sreberek. Takie tworzywo miało w sobie kolor i było bliższe rzeźbie. Tworzyła do ostatnich chwil. Zmarła w przededniu wernisażu swej wystawy w galerii Aksamit. Myślę, że była pierwszą damą bielskiej sztuki.

Mistrz improwizacji

Tadka po raz pierwszy poznałem w hotelu ?Pod Orłem?, gdzie 30 lat temu miał swoją siedzibę Dom Muzyki. Zrobiłem z nim wywiad do Informatora Kulturalnego Województwa Bielskiego. Prowadził wtedy od kilku miesięcy swoją bielską orkiestrę. Sprawiał wrażenie człowieka niezwykle szybko myślącego, łaknącego życia. Mówił piękną śląską gwarą. Ponieważ ja również byłem wychowany na Śląsku, ucinaliśmy sobie czasem pogawędki po naszymu. Pamiętam taki dialog. Tadek przyszedł do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych, w którym uczyłem języka polskiego. Wizytował z kilkoma jeszcze osobami placówkę jako członek Wojewódzkiej Rady Narodowej. Na korytarzu pyta mnie, co bych zmiynił w szkole? ? Dejcie nom wiyncyj kasy... ? Ja, ty mosz recht! A skąd ta kasa? ? Odbiercie wojokom i policmajstrom, a dejcie na oświata i kultura! ? Ty mosz wizja! Jerzynie, ty mosz wizja!!! ? to powiedziawszy, odszedł szybkim krokiem. Niestety historia przyznała rację Tadkowi! Od czasów komuny szkolnictwo polskie zmieniło się tylko na gorsze. Wojsku czy policji nadal wiedzie się dużo lepiej w porównaniu z nauczycielami, którzy obecnie są przez różne władze ? notabene niemal z lubością ? pauperyzowani.

Tadek zasłynął przede wszystkim komponowaniem muzyki do seriali z Bolkiem i Lolkiem, które były emitowane w większości krajów świata. Z tego powodu można o nim powiedzieć, że jest jednym z najbardziej znanych polskich kompozytorów. Przyjaźnił się z wieloma ludźmi ze środowiska muzycznego i ? co należy do rzadkości ? nawet z kompozytorami, m.in. Zenonem Kowalowskim, z którym pisał muzykę do Porwania w Tiutiurlistanie wg Wojciecha Żukrowskiego, w reżyserii Zdzisława Kudły i Franciszka Pytera. ? Zenon pisał muzykę do filmów z Reksiem, a Tadeusz do Bolków i Lolków. Zenek był po uczelni muzycznej krakowskiej, a Tadek katowickiej, pierwszego korzenie tkwią na Zaolziu, a drugi pochodził z Górnego Śląska, ale polubili się bardzo ? powiada były dyrektor SFR Zdzisław Kudła. ? Pisać muzykę do filmów dla dzieci wcale nie jest łatwo. Komponowali ją wybitni twórcy, ale tylko nielicznym udało się uzyskać odpowiedni styl, tak jak Tadeuszowi. Pisać oryginalnie, z przerysowaniem, groteskowo, w sposób rozpoznawalny, jak czołówki filmowe Tadeusza, to naprawdę specyficzna sztuka. Tadeusz miał jednak duszę artysty. Podchodził do instrumentu bez strachu! ? wyznaje Zdzisław Kudła. Gdy współpracował z SFR, miał często tylko parę dni lub nawet dzień na napisanie muzyki. Wściekał się, że inni twórcy mają dużo więcej czasu, ale siadał i pisał. Zdzisław Kudła twierdzi, że nie zastanawiał się długo nad kompozycją, lecz potrafił wtedy wykorzystać to, co w nim drzemało, co tkwiło w jego naturze. Jego przyjaciel, dyr. teatru płockiego Marek Mokrowiecki uważa, iż Tadek był mistrzem improwizacji. ? Wystarczyło, że powiedziałem, Tadziu, zrób mi taką (np. zimną) muzykę i za parę chwil otrzymywałem gotową kompozycję! Również jego współpracownik z Bielskiej Orkiestry Kameralnej Witold Szulakowski podkreśla, że potrafił na bibułce w towarzystwie nakreślić pięciolinię i naszkicować fragment kompozycji. Tadeusz czuł teatr, ?słyszał? materię dramatu. Jego muzyka współtworzyła inscenizacje i dodawała im znaczeń. Był twórcą wszechstronnym i potrafił komponować do każdego utworu scenicznego ? od Dziadów i Pana Tadeusza Adama Mickiewicza poczynając, przez Naszą małą stabilizację Tadeusza Różewicza po songi Władysława Broniewskiego i Jana Twardowskiego.

Walka na słowa

W 1974 r. Tadeusz zaczął pracę w nowej Filii UŚl. w Cieszynie, gdzie był przez około 20 lat m.in. kierownikiem sekcji czytania partytur w Zakładzie Wychowania Muzycznego. Zenon Kowalowski zaświadcza, że był on wspaniałym pedagogiem. ? Tadeusz był kompozytorem, który potrafił przekazać studentom twórcze arkana, tzw. knifidła zawodowe. Ujawniał syntezę problemu. Ktoś, kto jest teoretykiem, potrafi powiedzieć o tym studentom w 20 zdaniach. Tadeusz był zawodowcem. Problemy określał jednym zdaniem. Do historii uczelni przeszły jego pojedynki na słowa z prof. Adolfem Dygaczem. Były to polemiki o folklorze. Jeden drugiemu przygadywał., już to po śląsku, już to po góralsku. Trzeba powiedzieć, że Tadek nie ustępował profesorowi pod względem erudycji. Miał także ogromny talent językowy i mieszał niezwykle dowcipnie słówka francuskie z angielskimi i niemieckimi. Opowiadali w formie anegdotycznej o folklorze, jak opowiada się kawały. Mówili językiem gwarowym, a dysponowali przecież wspaniałą umiejętnością opowiadania. Do tego dochodziła vis comica i rubaszność. To była prawdziwa uczta duchowa ? wspomina Zenon Kowalowski.

W 1982 r. Tadek założył Bielską Orkiestrę Kameralną, którą prowadził przez dziesięć lat. Nie szczędził energii i zdrowia. Jego podopieczni grali z najlepszymi polskimi solistami dziesięć koncertów rocznie. Dyrygował z takim zaangażowaniem, że tracił w czasie koncertu kilka kilogramów. Braki cielesne były na tyle widoczne, że z czasem musiał przed występem zakładać szelki, żeby w czasie koncertu nie podciągać spodni.

? Mimo afirmatywnego stosunku do świata, życie nie szczędziło Tadeuszowi ciosów. Takim ciosem było pozbawienie go kierownictwa Bielskiej Orkiestry Kameralnej, którą stworzył ?powiada Marek Mokrowiecki. Po rozstaniu ze swą orkiestrą aktywność życiowa Tadeusza zmalała. Z roku na rok coraz bardziej odchodził z tego świata. Zdarzało się, że w gronie przyjaciół w kawiarni Murzynek pytał poetę Stasia Golę: ? Co dziś momy? ? Dziś czwartek. ? A jutro? ? Jutro będzie piątek. Gdy zimą 2006 r. nie mógł się już podnieść z łóżka, władze miasta zorganizowały galę z okazji wręczania Ikarów ? corocznych nagród prezydenta Bielska-Białej za działalność kulturalną. Tadeusz otrzymał nominację za całokształt działalności. Żona Halina nie odebrała jej. Wyszła z sali na znak protestu. Uznała, że mąż zasłużył nie tylko na nominację. Tadeusz Kocyba zmarł 27 marca 2007 r. Halina Gocyła Kocybowa także powoli gasła po śmierci małżonka. W końcu podążyła jego śladem 28 stycznia 2011 roku.