Lubię wspominać tamte czasy, mych niedościgłych nauczycieli, ludzi, od których czerpałem wzory. - W podróż sentymentalną ze
Sławomirem Wojtulewskim, cenionym bielskim lekarzem i znanym miłośnikiem sportu zabiera nas Jan Picheta.

Przygoda Sławomira Wojtulewskiego z Bielskiem-Białą rozpoczęła się przed 45 laty. Wówczas to wyprawił się z rodzinnego Białegostoku za żoną Krystyną. Stolica Beskidów kojarzyła mu się tylko z dwoma osobami ? Zbyszkiem Pietrzykowskim i Marianem Kasprzykiem. Z dworca kolejowego trafił na drugą stronę ulicy do hotelu Beskid. Mieścił się w budynku, w którym w różnych okresach dziejowych znajdowały siedzibę Służba Bezpieczeństwa, ?Solidarność Podbeskidzia?, bar dla ubogich, a obecnie salon mody ślubnej.  

Rodowa siedziba na miedzi

Była to pierwsza wyprawa 23-letniego Sławomira, świeżo upieczonego lekarza, który ? jeśli wychylił nos poza rodzinne opłotki, to tylko po to, żeby zaraz wrócić do rodzinnego Białegostoku, a właściwie nawet Białostoczka, gdzie ? przy ul. Kozłowej 10 ? gniazdo, szczelnie otulone przez malwy, uwili Wojtulewscy, pradziadowie doktora. O nich to kilka lat temu napisał piękny tekst w białostockim Kurierze Porannym dyrektor Muzeum Podlaskiego Andrzej Lechowski. Pierwsze wzmianki w gazetach o Wojtulewskich pojawiły się w połowie XIX w. W 1852 r. Białystok obiegła wieść, że przez miniaturową dzielnicę prowincjonalnego miasta zaczną niebawem pędzić maszyny parowe na wielkich kołach.

? Budową kolei zajęło się Towarzystwo Rosyjskich Dróg Żelaznych, które dysponowało francuskim kapitałem ? pisał dyr. muzeum. ? Zanim jednak pierwszy pociąg na trasie warszawsko-petersburskiej przejechał przez Białostoczek, trzeba było wytyczyć ziemię pod torowisko. Teren był podmokły, a trudność stanowiła wijąca się w tej okolicy Białka. Budowę poprzedziły więc badania geologiczne, które prowadzili francuscy inżynierowie. W pracach pomagała miejscowa ludność, m.in. Wincenty Wojtulewski z Białostoczka. Pewnego dnia odkryto tam złoże rudy miedzi. Francuscy geolodzy poprosili rząd rosyjski o wydanie koncesji na wydobycie złóż. Urzędnicy żyli jednak wówczas w świecie Gogola i nie spieszyli się z wydaniem pozwolenia. O sprawie zapomniano. Pamiętał tylko Wincenty Wojtulewski, który opowiadał synowi Józefowi o skarbach białostockiej ziemi. Józef robił jednak karierę w samym Białymstoku jako pracownik VI kategorii w prestiżowej, nowoczesnej instytucji ? Kantorze Pocztowo-Telegraficznym Pierwszej Klasy! ?Nie chodziły mu po głowie mrzonki? ojca, jeśli oczywiście mrzonki mogą się poruszać w rytmie chodzonego. O wiele większe wrażenie zrobiły one na wnuku Antonim Wojtulewskim, który widział już, jak w 1917 r. inżynierowie ? tym razem niemieccy ? natrafili na zapomniane pokłady rud miedzi. Niemcy jednak nie potrzebowali rudy, lecz gotowe już wyroby, z których mogli produkować amunicję przydatną do zabijania. Jak pisał kronikarz, zamiast złóż na Białostoczku, mieli przecież gotowe ?złoża? w białostockich kuchniach. Wydali zarządzenie, aby mieszkańcy miasta oddali całą miedź. Gdy nie przyniosło skutku, rozpoczęli domowe rewizje i rekwizycje. Główny front wojny przebiegał więc przez białostockie kuchnie i łazienki. Zaciekle walczono o rondle, patelnie, kotły, misy, samowary, a nawet o platerowane sztućce. Gospodynie zaczęły zakopywać w przydomowych ogródkach strategiczne gary i zastawy. ? Dzięki ich sprytowi osłabł potencjał zbrojeniowy Niemiec i ocalało wiele żołnierskich istnień. Okupacja minęła, garnki wykopano. Na mapach Europy zmieniły się granice. Sam diabeł nie wiedział, co się tam wyrabiało i co to za państwo powstało ? raptem takie nowe ? Polska. Któż by w takiej chwili pamiętał o miedziowej rudzie w Białostoczku!? Musiała znów przegrać z dziejowymi namiętnościami. Przypomniał o niej Antoni Wojtulewski, po wojnie działacz białostockiego Stowarzyszenia Mieszkańców Przedmieść. W 1937 r. ? wraz z kolegami ze stowarzyszenia ? przedstawił prezydentowi Białegostoku Sewerynowi Nowakowskiemu memoriał w sprawie odkrycia, przebadania i eksploatacji złóż rudy miedzi na Białostoczku. Prezydent bardzo się ucieszył, wietrząc już ogromne korzyści i ?niewyobrażalny dobrobyt? białostockich mieszczan. Niebawem jednak na polskie ziemie wtargnęli raz jeszcze barbarzyńcy. Ani w czasie wojny, ani później nikt już nie interesował się ziemią, po której stąpali mieszkańcy Białostoczka. Idee fixe kilku pokoleń Wojtulewskich odkrył dopiero dyrektor Muzeum Podlaskiego, który nadal wzdycha: ? A gdyby tak już nie francuscy czy niemieccy inżynierowie, ale nasi polscy, białostoccy się tym zainteresowali, gdyby okazało się, że Wincenty Wojtulewski miał rację. Matko Boska, będziemy bogaczami!

Wychowanie w ponurych czasach

O tradycjach społecznych i patriotycznych rodu Wojtulewskich napisano także ? piórem Janusza Pełkowskiego ? w innym tekście Kuriera Porannego. Autor zaświadcza, że rodzina Wojtulewskich opiekowała się partyzantami z AK. Atmosferę rodzinnego domu Sławomira Wojtulewskiego tworzyli przede wszystkim jego dziadkowie ? babcia Paulina i opisany powyżej, urodzony w 1874 r. dziadek Antoni. To oni właśnie mieli znaczący udział w patriotycznym wychowaniu Sławomira. ? Dziadek opowiadał mi o wojnie z sowietami w 1920 r., napaści hitlerowców i bolszewików na Białystok w 1939 r., o życiu pod sowieckim zaborem, łapankach Polaków i wywózkach na Syberię, które okupanci urządzali w czasie II wojny światowej ? twierdzi Sławomir Wojtulewski. ? Bardzo dobrze pamiętam wydarzenia 1956 r. Krajowe środki przekazu nic oczywiście nie przekazywały i babcia tłumaczyła mi, co się stało w czerwcu w Poznaniu, gdyż słuchała ze mną Radia Wolna Europa. W Białymstoku też wiele się działo. Przez ul. Lipową przeszedł wielotysięczny tłum. Studenci przenieśli biało-czerwony sztandar do kościoła św. Rocha na znak solidarności białostoczan z poznaniakami. Było to pierwsze patriotyczne wychowanie, które kontynuowali rodzice, ojciec ? nauczyciel w białostockim ?Mechaniaku? i mama ? urzędniczka. ? Od nich otrzymałem wiedzę o świecie. Wiedziałem, jakie są moje korzenie i historia ojczyzny, mimo że dorastałem w najbardziej ponurym okresie czasów stalinowskich ? powiada Sławomir Wojtulewski.   

Pierwsze kroki w chmurach

Wychowany w patriotycznej atmosferze 23-letni absolwent białostockiej Akademii Medycznej trafił nagle do zupełnie obcego miasta. Powodem przenosin była koleżanka ze studiów, lekarz ginekolog Krystyna Wojtulewska z d. Kotlińska, pochodząca ze znanego rodu Legierskich, którego korzenie sięgają od Cieszyna przez Świetoszówkę, Grodziec aż do Wapienicy. Pierwszą noc w Bielsku-Białej spędził Sławomir Wojtulewski w hotelu Beskid w pokoju wieloosobowym; wszyscy chrapali. Niewyspany poszedł rankiem do wydziału zdrowia. Od razu skierowano go do oddziału wewnętrznego szpitala nr 2 przy ul. Wyzwolenia. Mieszkanie dostał z Merilany przy ul. Skośnej 2. 40 m kw. na parterze. Zgodnie z dobrobytem zaproponowanym przez tow. Gomułkę ? kuchnia i łazienka nie miały okien. Przeniesiony z familijnego niemal wiejskiego domku przeżył szok. Przyzwyczajony do surowych zasad ? nadal jednak poszukiwał wartości. Teraz twierdzi, że znalazł je u wielu swych starszych kolegów ? nauczycieli zawodu, wspaniałych medyków, którzy nie bacząc na ogólną biedę, dawali dobry przykład i poświęcali się dla pacjentów bez względu na warunki i okoliczności. Jego życie w latach 60-70 minionego wieku jawi się ? jakby powiedział Bogusław Kierc ? jako długi łańcuch ?zawdzięczeń?.

Sławomir Wojtulewski, obecnie bardzo ceniony lekarz ? zielarz zaczął pracę u ordynatora I oddziału wewnętrznego, znanego lekarza Stanisława Swadźby. Oprócz niego pracowały tam inne wielkie sławy bielskiej medycyny, które wymienia jednym tchem ? Józef Giczala, Alicja Pawlusiak ? ze znanej rodziny wilkowickiej ? później działaczka ?Solidarności? czy Halina Sysak-Wróbel. ? Atmosferę szpitala tworzył dyrektor i ordynator oddziału chirurgicznego Maksymilian Żurek ? białowłosy pan słusznej wagi z białym wąsikiem. Fantastyczny człowiek, który lubił i szanował lekarzy, zwłaszcza młodych. W tym samym czasie zaczynali karierę tacy znakomici lekarze jak Jolanta Dobrzańska-Firlej, Edward Mika, Andrzej Korpiela czy Tadeusz Libera; dwaj ostatni byli później lekarzami wojewódzkimi ? wspomina dr Wojtulewski. ? Niewyobrażalną osobowością i jednocześnie moim przyjacielem był starszy o pokolenie chirurg Marian Dybczak, którego syn Marek jest bardzo cenionym obecnie radiologiem. Był bardzo lubiany, zarówno przez pacjentów, jak i środowisko. Wybitną osobowością, świetnym chirurgiem był Stanisław Orszulak ? wysoki, przystojny, elegancki mężczyzna, zdystansowany wobec kłopotów. Na chirurgii pracował Maciej Łazica, który później wyemigrował z żoną Basią do Niemiec. Gwiazdą II oddziału wewnętrznego był ordynator Stanisław Ujwary. Pracował u niego znany lekarz Andrzej Krawczyk ? później m.in. wieloletni ordynator w ?Stalowniku? i szpitalu wojewódzkim ? oraz Anna Błaszczyk i Krystyna Habla, zwane pieszczotliwie Aniołkami Ujwarego.

Kiedyś do dyżurki wpadła salowa i mówi, że przyjechał jakiś gość. Nie wie kto. Mówi, że nazywa się Gierek. Dr Wojtulewski wyszedł z dyżurki. Rzeczywiście Edward Gierek i Maciej Szczepański. Chcą się widzieć z drem Swadźbą, którego akurat nie było. Okazało się, że po drodze do Szczyrku wpadli na konsultacje do ordynatora, który cieszył się dobrą sławą i był znajomym M. Szczepańskiego. Nie chcieli nawet, żeby dr Wojtulewski dzwonił do dra Swadźby. Zapytali, jak tam w szpitalu i poszli. Było to tuż po wydarzeniach grudnia 70, więc Edward Gierek pozostawał jeszcze osobą bliżej nieznaną, przynajmniej dla salowej.  

Medyczne osobowości

Sławomir Wojtulewski powiada, że w ?dwójce? znalazł się wówczas niesamowity gwiazdozbiór ginekologów. Ich szefem był Henryk Małecki. Pochodził z Kujaw, ale od lat mieszkał w Bielsku-Białej, gdzie miał piękny dom w pobliżu ul. Piastowskiej. Wprowadził wiele nowości do pracy ginekologów. Inni fantastyczni ludzie to Jacek Widomski, Zbigniew Jedynak, Józef Pieczka. ? Muszę wspomnieć moją pierwszą żonę, wspaniałego lekarza Krystynę Wojtulewską oraz Krystynę Rostocką. Z jej mężem Andrzejem Rostockim pracowałem na oddziale wewnętrznym. W oddziale noworodków brylował późniejszy wieloletni radny i ordynator, świetny lekarz Andrzej Poraniewski. Trzeba wspomnieć także osobę niezwykle pogodną, życzliwą ? bielską radną pierwszej kadencji w III Rzeczypospolitej Irenę Siennicką, która lubiła jeździć na nartach. Jej zięciem był nieodżałowanej pamięci wspaniały himalaista Jerzy Kukuczka. Niestety wielu z tych lekarzy przedwcześnie zmarło ? wspomina Sławomir Wojtulewski, który rano pracował w szpitalu, po południu biegł do przychodni ?Merilany?, a wieczory i noce spędzał w pogotowiu ratunkowym lub izbie wytrzeźwień przy ul. Staszica. Bywały miesiące, w czasie których przepracował ponad 20 dni w ekipie pogotowia ? zwłaszcza wówczas, gdy starsi lekarze szli na urlopy.

Jego zdaniem ? przed czterema, pięcioma dekadami w pogotowiu też pracowały fantastyczne postacie, np. pielęgniarka Irena Świerk ? wesoła, miła, sympatyczna niewiasta, która podchodziła do pacjentów ?na luzie?. ? Niezwykłą osobą była dr Janina Kazimierczak. W wolnych chwilach wysiadywała w dyspozytorni i haftowała lub wyszywała... A co za kierowcy, np. Marek Jędrusik. Pracowali tam lekarz Henryk Kolarz i Feliks Mikulski, który jeździł syrenką, choć ciągle ją naprawiał. Dyżurował dzień i noc. Dyrektorem był dr Tadeusz Czyrnek. Szczyrkowskim pogotowiem zarządzał Józef Szczotka. Atmosfera w pogotowiu była bardzo familijna. Gdy nie było co robić, opowiadaliśmy kawały, graliśmy w karty. Duszą towarzystwa był dyspozytor Władek Waśka. Mniej pracy było w Szczyrku, bo górale nie mieli telefonów i nie dzwonili. Tam się odpoczywało! Dr Żurek miał takie powiedzenie ? Doktór, weź ten dyżur na pogotowiu, to wreszcie odpoczniesz... Wiedział, że nie prowadziliśmy higienicznego trybu życia. Gdy już jednak ktoś zadzwonił, szło się w góry po dwie godziny w jedną stronę!

Szczyty luksusu

Dr Wojtulewski wspomina, że lekarze bielscy mieli wówczas w sumie trzy ? cztery samochody. ? Sławomir Gabryś, z którym pracowałem później ? oddelegowany do oddziału obserwacyjno-zakaźnego, miał już volkswagena golfa! Sławek od wielu lat przebywa w Ameryce. Golf to ewenement, bo ?Kanciok? to był szczyt luksusu. Ciekawą osobowością był Adam Mirski ze szpitala nr 1. Przez wiele lat pracował na statkach. Pozwolił sobie na przywiezienie do Bielska-Białej forda mustanga! Przy fiatach, wartburgach, skodach to było auto kosmiczne.

? W środowisku ortopedów znakomitością był Bronisław Kazimierowicz, słynny lekarz sportowców. U niego pracowała wielka postać bielskiej medycyny, Jan Lasota, zapomniany, niedoceniony, ale świetny lekarz. Był pierwszym człowiekiem, który na serio zajął się bokserami BBTS i leczył ich urazy! Przy siatkarzach BBTS rozwijał m.in. swoją osobowość obecny dyr. szpitala wojewódzkiego i przewodniczący Rady Miejskiej Ryszard Batycki, a przy piłkarzach wybitny neurolog Roman Balcer ? wspomina Sławomir Wojtulewski, który sam był kiedyś lekarzem pięściarzy BBTS, a obecnie jest związany wieloma różnymi nićmi ze sportem, jako autor książek o tej tematyce, działacz i sponsor.

? Znakomitym człowiekiem, dyrektorem szpitala, w którym pracowałem na początku lat 70., był Zygmunt Wodecki, radiolog, lotnik dywizjonów brytyjskich w bitwie o Anglię! Niewyobrażalna postać. Człowiek bardzo przychylny ludziom. Niezwykłą, charyzmatyczną osobą był zmarły już dr Olgierd Kossowski ? słynny bokser, świetny narciarz i neurolog. Był bardzo wesołym człowiekiem, lubił śpiewać. Bardzo dobrym pediatrą była Zofia Maczyńska. Mieszkała przy stadionie BKS Stal przy Rychlińskiego. Pamiętam, że organizowaliśmy obozy narciarskie i ona bardzo dobrze jeździła. Co roku bowiem lekarze jeździli na nartach ? na Rysiance, Pilsku, Lipowskiej ? wspomina dr Wojtulewski. Jego zdaniem lekarzy było wtedy w Bielsku-Białej około 50-60. Dlatego wszyscy się znali i odnosili z wzajemną życzliwością. Bawili się wspólnie na imieninach, urodzinach, przyjęciach, ogniskach, pieczonkach, pieczeniu barana w Straconce czy Wapienicy. Nie było zawiści, bo wszyscy byli biedni. Przeliczając na ceny czarnorynkowe, w szpitalu młody lekarz zarabiał... 10 dolarów na miesiąc! Sławomir Wojtulewski w mieszkaniu nie miał mebli; dopiero mama pomogła mu kupić telewizor, wersalkę, garderobę...

? Moim sąsiadem był Albin Drobisz. Mieszkałem wtedy już na pierwszym piętrze przy ul. Szopena, a dr Albin ? na parterze. Jego żona Aniela dbała o niego w sposób niezwykły. Zawsze szedł z fartuchem wykrochmalonym i wyprasowanym przez żonę. Był dzięki temu dyktatorem mody szpitalnej. Żona gotowała mu obiady, a dom utrzymywała na bardzo wysokim poziomie ? powiada lekarz. ? Zarabiało się mało, mimo iż braliśmy ciągle dyżury w szpitalu, izbie i pogotowiu. Wystarczało tylko na dobry humor i chęci do pracy. Lubię wspominać tamte czasy, mych niedościgłych nauczycieli ? ludzi, od których czerpałem wzory. Sądzę, że m.in. dzięki nim lekarze byli w latach 60. i 70. jedną wielką rodziną. Myślę, że jesteśmy ludźmi przełomu między siermiężnym PRL-em, a PRL-em Bis i dopiero nasi następcy stworzą IV Rzeczypospolitą ? uważa Sławomir Wojtulewski. Mówiąc o następcach, ma na myśli m.in. syna Romualda Wojtulewskiego, obecnie studenta psychologii i piłkarskiego arbitra, oraz córkę Aleksandrę Wojtulewską, dra nauk medycznych, która wykłada psychiatrię dla obcokrajowców ? studentów Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku ? w języku Szekspira i Cervantesa.