Władysława Magiera

 

Sumienie Zaolzia: Wanda Cejnar

 

Już jako nastolatka zwracała na siebie powszechną uwagę: wysoka, smagłej cery brunetka, o długich, czarnych warkoczach i ujmującym uśmiechu; cieszyła się ogólną sympatią, szczególnie płci przeciwnej. Z wyglądu zapowiadała się bardziej na aktorkę niż na teoretyka teatralnego. A jednak wybrała to drugie.

 

Beztroskie dzieciństwo jedynaczki

 

Wanda Konieczna urodziła się w 1931 r. w Orłowej. Beztroskie dzieciństwo jedynaczki przerwał wybuch drugiej wojny światowej. Ojciec, ewakuowany do Rumunii, przebywał tam do końca wojny i wrócił schorowany. Wanda z matką i babcią musiały opuścić swój dom w Orłowej i do końca wojny mieszkać w sąsiedztwie, w małym pokoiku z kuchnią. Babcia otrzymywała emeryturę, mama pracowała jako pomoc kuchenna, bo tylko taką pracę, jako Polka, mogła dostać. Pracowała wiele godzin, więc wychowaniem Wandy zajęła się babcia – Joanna Waltoś. Tym pseudonimem podpisywała później Wanda swoje artykuły. Jak wspominała na łamach albumu z okazji 100-lecia Polskiego Gimnazjum w Orłowej – niezapomniane były te wieczory, gdy siadała na zydelku w kuchni przy babci, kładła głowę na jej kolanach i prosiła, aby opowiadała, jak się żyło na dworze w Grębowie. – Babcia snuła swą opowieść, a ja powoli zasypiałam. Były to najpiękniejsze chwile mojego przedwojennego dzieciństwa – twierdziła Wanda Cejnar. 

 

„Szkody górnicze” na Obrokach

 

Naukę rozpoczęła w 1937 r. w polskiej szkole powszechnej w Orłowej. Podczas wojny uczęszczała do szkoły niemieckiej, gdyż innej nie było, zaś po wojnie do Polskiego Gimnazjum Realnego w Orłowej na Obrokach. Szkoła stała tuż obok jej domu, który – splądrowany i zniszczony od pocisku – rodzina odzyskała w pierwszym dniu wolności w 1945 r. W gimnazjum nie tylko uczyła się, ale i pracowała społecznie. Grała w szkolnych przedstawieniach, które słynęły z wysokiego poziomu artystycznego. Tam też ujawnił się jej talent dramatyczny. O jednym z tych najpiękniejszych powojennych przedstawień tak pisała: – Trzech najmłodszych profesorów objęło kierownictwo artystyczne przedstawienia „Zabobon, czyli Krakowiacy i Górale” J.N. Kamińskiego. Nad całością czuwał dyrektor A. Drózd, pełen obaw, by sprawa przedstawienia nie zdominowała zajęć szkolnych i nie spowodowała pewnego rozluźnienia dyscypliny. Na to pierwsze po wojnie przedstawienie gimnazjum waliły tłumy, zabrakło biletów, ludzie stali na parapetach okien. Odegraliśmy siedem przedstawień. W poniedziałki zjawialiśmy się w szkole zaspani i nieprzygotowani – wspominała na łamach Kalendarza Śląskiego w 1990 r. 

Gdy władze czeskie w 1964 r. pod pozorem „szkód górniczych” odebrały polskiej szkole budynek, bardzo to przeżywała. Ta ostoja polskości najwyraźniej władzom przeszkadzała, bo zanim budynek wysadzono w powietrze, służył jeszcze innym przez dwadzieścia lat. – Na ziemi pozostała tylko kupa gruzu i żelastwa! – mówiła na łamach Głosu Ludu w czerwcu 2005 r. Wanda Cejnar. – Całe Obroki pokryły się dymem i kurzem. Taki był koniec orłowskiego gniazda. Niektórzy nie posiadali się z radości, że wreszcie zrównano je z ziemią. Nas zaś ogarnął wielki smutek, i żal, i ...złość, że tak oto, po wielu latach uporczywej pracy, zniszczony został monolit społeczeństwa polskiego na Obrokach.

Po zdanej z wyróżnieniem maturze w r. 1950 r. podjęła studia na Wydziale Wiedzy o Teatrze Janackovej Akademii Musickych Umeni (JAMU) w Brnie. Tam od razu włączyła się do kulturalnej działalności Polskiego Związku Akademickiego „Jedność”. Śpiewała w chórze, tańczyła w zespole, organizowała ciekawe dyskusje. Była lubiana, a z jej zdaniem liczyli się wszyscy.

 

Janosik zamiast Pana Tadeusza

 

Po skończeniu studiów 1954 w r. wyszła za mąż za Władysława Cejnara, scenografa Teatru Cieszyńskiego. Tym, co najbardziej ich łączyło, był teatr – zawód, pasja i hobby. Początkowo znalazła zatrudnienie w ZG PZKO, w Głosie Ludu, w księgarni. Jednak najdłużej, bo 25 lat, była kierownikiem literackim Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Z domu i z gimnazjum wyniosła gorący patriotyzm, dbałość o język ojczysty, poczucie służenia prawdzie i społeczeństwu. Może właśnie dlatego pracę w teatrze pojmowała jako misję uszlachetniania ludzi poprzez sztukę. Pracowała tam w najtrudniejszym okresie politycznym – w czasach komunizmu, gdy trzeba było zręcznie lawirować między podejrzliwą władzą a społeczeństwem, oczekującym godziwej rozrywki i gdy nawet polska klasyka spotykała się z zakazem wystawienia.

16 października 1981 r., w przeddzień jubileuszu 30-lecia Sceny Polskiej, na polecenie władz partyjnych zdjęta została z afisza premiera „Pana Tadeusza” w reż. Karola Suszki i scenografii W. Cejnara. Bilety na premierę były już sprzedane, teatr pełen gości, którzy zjechali na jubileusz z Pragi i Warszawy. – W tej dramatycznej sytuacji podjęliśmy decyzję, żeby ponownie zagrać „Janosika, czyli na szkle malowane”. W garderobach, na lustrach przy stolikach aktorskich pojawiły się napisy: „Jeszcze będzie słońce i pogoda” i rysunki słoneczka wychodzącego spoza chmur. Jubileusz odbył się przy pełnej sali i ogromnym aplauzie publiczności – opowiadała Wanda Cejnar.

W czasie Praskiej Wiosny, podobnie jak wielu innych Zaolziaków, nie tylko opowiedziała się po jej stronie, ale broniła słowem w wielu artykułach. Po stłumieniu wolnościowego zrywu i nastaniu tak zwanej „normalizacji” doznała wielu upokorzeń, zarówno ze strony czeskiej, jak i polskiej. Odebrano jej służbową przepustkę do Polski, była też dość brutalnie przesłuchiwana na moście granicznym. Nigdy jednak nie odwołała przekonań, które uważała za słuszne. Te represje poważnie odbiły się na jej zdrowiu fizycznym i psychicznym. Zdecydowała się przedwcześnie przejść na emeryturę. Władze czeskie po zwycięstwie „aksamitnej rewolucji” przeprosiły ją, ale ze strony polskiej żadnego słownego zadośćuczynienia nie doczekała się, o czym wspominała nieraz z rozżaleniem.

 

Krnąbrne dziecko

 

Dużo pisała, a jej ciekawe teksty dotyczące teatru, Sceny Polskiej, wybitnych osobistości, rozważań o życiu i polityce pojawiały się w Głosie Ludu, Ogniwie i Zwrocie, którego była członkiem Rady Redakcyjnej. Dopóki mogła chodzić, uczestniczyła we wszystkich premierach Sceny Polskiej, chętnie dyskutowała na ich temat z reżyserami i wykonawcami. Nawet pod koniec życia, w najtrudniejszych chwilach, ożywiała się przy rozmowie o teatrze i Scenie Polskiej, obsadzie sztuk, recenzjach, nowościach z Polski. Swoją wypowiedź z okazji jubileuszu 55-lecia Sceny Polskiej, którą zatytułowała symbolicznie „Spowiedź ostatniej szansy”, zakończyła słowami: – Scena Polska dojrzała i zaczęła odnosić z trudem wypracowane sukcesy. Razem ze Sceną dojrzewała też publiczność. Stała się bardziej wymagająca i krytyczna. Wówczas dochodziło już do wymiany generacyjnej w teatrze i na widowni. Byliśmy z mężem dosyć zmęczeni teatrem, zbliżała się emerytura. Mieliśmy jednak satysfakcję z tego, że nawet mały teatr można wywindować na przyzwoity poziom, co było uwarunkowane pracą zespołową. I tak bym mogła w nieskończoność ciągnąć łańcuch tych, to ciemniejszych, to jaśniejszych wspomnień. O Scenie Polskiej myślę jednak wciąż jako o swoim jedynym dziecku, czasami krnąbrnym i nieznośnym, ale zawsze bardzo kochanym...

 

Ironia życia

 

– Wanda Cejnar była intelektualistką w moim typie. Miałem z nią kontakt jednorazowy, niezwykle przelotny, ale zapamiętam ją do końca życia (o ile naturalnie Alzheimer pozwoli). To było w połowie lat 90. Redagowałem wtedy gazetę „Na kolanie” Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Na Granicy”. Redakcja mieściła się po raz pierwszy i bodaj jedyny w jakimś nowym gościńcu obok ul. Szerokiej w Cieszynie. Nie wiem już, jak to się stało, że pani Wanda znalazła się w redakcji. Nie pomnę, czy coś pisywała do gazety. Na pewno tam była i olśniewała. Dopowiadała, podpowiadała, ironizowała. Najwięcej dowcipkowaliśmy o wspólnych znajomych z obu stron Olzy. Dowcip miała cięty, ale nie wulgarny, raczej wysublimowany. Po kilku chwilach zaczęliśmy się rozumieć bez słów. Wydawało mi się, że jesteśmy z tego samego pokolenia ironicznego, które ironię uważa nie tylko za istotę poezji, ale nawet życia. Bardzo wtedy żałowałem, że nie była 30 lat młodsza – wspomina Jan Picheta

 

Moc porządkująca

 

Janina Kowalska przyjaźniła się z Wandą Cejnar kilkadziesiąt lat. Razem chodziły do gimnazjum i mieszkały na studiach w Brnie, a później obie pracowały w Czeskim Cieszynie. – Wanda nie miała własnych dzieci, ale zawsze świetnie dogadywała się z młodzieżą – jako wychowawczyni na koloniach, a później doradca literacki i współpracowniczka Zespołu Pieśni i Tańca „Olza” – wspomina Janina Kowalska. – Pracując w dziale teatralnym ZG PZKO oraz jako juror konkursów recytatorskich i przedstawień szkolnych, wyławiała talenty dramatyczne i typowała młodych ludzi na studia teatralne. Jedna z uczestniczek tak wspomina udział w konkursie: – Wyglądała dostojnie, sprawiała wrażenie intelektualistki; gdy zasiadała w jury, była zawsze spokojna, łagodna. Pamiętam, że miała duże okulary. Była bardzo opiekuńcza i pilnowała, żeby wszystko dobrze wypadło. Przedtem prowadziła z nami kurs żywego słowa, który przygotowywał do konkursu. Wśród laureatów byli znani dziś aktorzy Jan Monczka i Przemysław Branny. Najbardziej zżyła się z rodziną kuzyna, malarza, Tadeusza Wratnego. Po śmierci Tadeusza, jego żona, Jagienka i syn Przemek troskliwie opiekowali się nią do końca. Była pedantką i perfekcjonistką, nie znosiła bylejakości, co nie zawsze wzbudzało akceptację otoczenia. Dumna, ale nie wyniosła, życzliwa ludziom, chociaż z tym się nie afiszowała. Nie znosiła krętactwa i intryganctwa, zawsze mówiła każdemu prosto w oczy to, co uważała za słuszne. Była prawym człowiekiem. Nigdy nie można było z nią się nudzić. Potrafiła uważnie słuchać, a także ciekawie i dowcipnie opowiadać. Na temat teatru posiadała głęboką wiedzę, sypała anegdotami... Była kimś, kto zasługiwał na głęboki szacunek. Po jej śmierci trafnie napisano na łamach Zwrotu, że była pierwszoplanową osobowością całej powojennej kultury i historii Zaolzia – jego sumieniem, siłą napędową i mocą porządkującą. Zmarła w 2011 r. Pochowano ją na cmentarzu w Czeskim Cieszynie.