Dobrosław Barwicki-Picheta

 

Dżentelmen ringu

 

Zbigniew Pietrzykowski (ur. 4 października 1934 w Bestwince, zm. 19 maja 2014 r. w Bielsku-Białej) był jednym z najwybitniejszych bielszczan. Tutaj rozpoczął – wzorując się na starszym bracie Wiktorze Pietrzykowskim – treningi pięściarskie w 1950 r. w zapomnianym już klubie Ogniwo. Chciał być tak wysportowany jak brat, ale szybko okazało się, że w tej dyscyplinie był bardziej utalentowany od niego. Zresztą nie tylko od brata. Wielu znawców uważa, że był najlepszym polskim bokserem w historii, a na pewno – obok mistrza olimpijskiego Mariana Kasprzyka – jednym z dwóch najlepszych w Bielsku-Białej.

 

Najwięksi na drodze

 

Zbigniew Pietrzykowski był zawodnikiem niezwykle utytułowanym. Jeżeli już startował w turnieju mistrzowskim, to zawsze przywoził z niego medal. Czterokrotnie zostawał mistrzem Starego Kontynentu, a raz zdobył brązowy medalu kontynentalnego czempionatu. Trzykrotnie startował w najważniejszej imprezie dla bokserów-amatorów – igrzyskach olimpijskich, dwukrotnie przegrywając w półfinale, a raz w finale. I ten przegrany finałowy pojedynek w Rzymie w 1960 r. przeszedł do annałów polskiego sportu. Wprawdzie Zbigniew Pietrzykowski przeważał w pierwszej rundzie, jednak druga, a zwłaszcza trzecia należały do mało wówczas znanego Amerykanina – Cassiusa Claya. Amerykański młokos przeważył w nich szalę całego pojedynku, torując sobie drogę do dalszej kariery, która na dobre rozwinęła się, gdy zmienił nazwisko na Muhammada Alego. A to nazwisko boksera uważanego za najwybitniejszego w dziejach tej dyscypliny. Bielszczaninowi przyszło się też mierzyć, już znacznie częściej, z innym wybitnym bokserem, trzykrotnym mistrzem olimpijskim, Laszlo Pappem, którego jako jedyny potrafił znokautować. Zbigniew Pietrzykowski wygrał 334 z 350 stoczonych pojedynków i jedenastokrotnie zdobywał tytuł mistrza Polski.

 

Szlachetna szermierka

 

Urodzony w Bestwince mistrz pięści cieszył się zawsze opinią „dżentelmena ringu”. Na jego przykładzie widać było, iż określenie boksu jako szlachetnej szermierki na pięści jest jak najbardziej zasadne. Tak o nim pisał w 1963 r. Tadeusz Olszański: – Zawsze wyróżniał się dżentelmeńską postawą na ringu i nienagannym zachowaniem poza ringiem. A przecież jakże trudno o to w takim twardym sporcie jak właśnie boks! W tym samym artykule sam Zbigniew Pietrzykowski opowiadał: – Gdy zostaję z przeciwnikiem na małym zamkniętym linami kwadracie, walczę z nim, zadaję i otrzymuję ciosy – wówczas wszystkie siły i umiejętności koncentruję na pokonaniu rywala. Być fair w takiej walce jest niesłychanie trudno. Niejednokrotnie dla zwycięstwa, punktów dla drużyny, medalu byłem o krok od złamania wpojonych mi zasad, podeptania przyjętych reguł. Szczególnie wtedy, gdy czułem, jak wygrana wymyka mi się z rąk, gdy przeciwnik uderzał mocniej niż ja… A jednak udało mi się powstrzymać. Przyznam, że nie bardzo potrafię to wytłumaczyć. Często zadaję sobie pytanie: gdyby moja klasa sportowa była niższa, forma słabsza, czy wówczas też byłbym fair? Nie wiem!

W innym miejscu Zbigniew Pietrzykowski opowiadał o tym, jak wielkim szacunkiem darzył swoich rywali i, zdając sobie sprawę z własnej wartości, obawiał się przede wszystkim o to, by nie narażać ich na niepotrzebne niebezpieczeństwo. – Przypominam sobie jedną z wielu takich historii. Dwa, trzy lata temu podczas ligowego meczu BBTS z Gdańską Gwardią spotkałem się z młodym, utalentowanym bokserem Janem Fabichem. Pojedynek ze mną był dla niego ogromnym przeżyciem, walczył ambitnie, ale oczywiście nie mógł tym nadrobić ogromnej różnicy klasy. Dziś Fabich jest jednym z naszych czołowych bokserów, być może zastąpi mnie w przyszłości. Gdybym go wówczas znokautował, nie wiadomo, jak potoczyłaby się jego kariera. Z tego względu nie mogę zgodzić się z sędziami ringowymi, którzy, gdy widzą, że oszczędzam przeciwnika, przerywają walkę, udzielają napomnienie, każą boksować. Kiedyś w czasie meczu w Kaliszu uzyskałem wysoką przewagę nad swoim rywalem, zwolniłem tempo, markowałem ciosy. Sędzia przerwał pojedynek, ni stąd, ni zowąd udzielił mi upomnienia za unikanie walki. Zdenerwowany bezwiednie uderzyłem silniej, przeciwnik akurat poszedł do przodu, odsłonił się. To był, niestety, nokautujący cios. Po walce podszedłem do sędziego i zapytałem, po co i komu to było potrzebne!?

 

Celebryta

 

Były lekarz pięściarzy BBTS Bielsko-Biała dr Sławomir Wojtulewski podziwiał go nie tylko w ringu, ale także w życiu – za jego niezłomność i prawość. – Imponował odpornością na pokusy życia! Zbyszek był w latach 50-60 – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – celebrytą – na równi z aktorami czy innymi wybitnymi sportowcami w rodzaju Ireneusza Sidły, Mariana Kasprzyka, Gerarda Cieślika czy później Włodzimierza Lubańskiego. Każdy chciał zrobić z nim zdjęcie, pogadać, napić się wódki,  a on oparł się wszystkim pokusom – alkoholowi, zdradom, szemranemu towarzystwu. Mógł być „królem życia”. Nie wyjechał z Bielska-Białej, choć był gwiazdą – powiada Sławomir Wojtulewski. Jak wspomina Halina Pietrzykowska, jej małżonek w Bielsku-Białej czuł się bardzo dobrze. – Wpływ na to miało środowisko, znani powszechnie koledzy: optyk i działacz sportowy Jan Kulka, lekarz Staś Swadźba czy alpejczyk Witold Stańco (ojciec znanego rajdowca Macieja) – powiada Halina Pietrzykowska. – W Legii Warszawa miałby większe apanaże, ale wolał zostać z rodziną i przyjaciółmi w Bielsku-Białej. Czerpałem niewyobrażalną satysfakcję z jego zwycięskich walk. Czułem się, jakbym to ja odnosił te sukcesy, bo przecież on reprezentował Polskę, Polaków, a nawet klub, w którym pracowałem. W minionym wieku uznano go za Człowieka Stulecia Bielska-Białej! – dodaje Sławomir Wojtulewski.   

 

Arena Zbyszka Pietrzykowskiego

 

Jak widać, nie bez kozery dr Sławomir Wojtulewski zaproponował ostatnio, żeby imię Zbigniewa Pietrzykowskiego nosił gruntownie przebudowywany Stadion Miejski, na terenie którego powinien również stanąć pomnik bielskiego mistrza pięści. Na jego arenie w latach 50. stawiano ring, na którym toczył on zwycięskie walki. Miejsce jest bardzo stosowne dla uhonorowania „człowieka XX wieku Bielska-Białej” także dlatego, iż w sąsiadującym ze stadionem osiedlu u zbiegu PCK i Żywieckiej przez wiele lat mieszkał, w pobliskim kościele Opatrzności Bożej wziął ślub i wreszcie spoczął na bialskim cmentarzu kilkaset metrów dalej. Wokół Stadionu Miejskiego w Bielsku-Białej splatało się wiele głównych nitek jego życia!