W 15. rocznicę śmierci bielskiego poety, Mieczysława Stanclika, o przyjacielu pisze inny poeta - Juliusz Wątroba.

Jeśli miałbym jednym słowem określić najważniejszą cechę Mieczysława Stanclika (1941-1998), byłaby to wrażliwość. To musiał dostrzec każdy ? już na pierwszy rzut oka i na pierwszy dźwięk Słowa. Pięknego Słowa, bo Mietek był estetą, mistrzem formy, nie szukającym nowinek, ale zawsze wierny sobie, do samego końca. A jakie byłoby drugie słowo? To dobroć. Bez wahania? Mieczysław Stanclik jak Wrażliwość i Dobroć?

                          *

Od Mieczysława Stanclika zaczęła się po wojnie poezja w Bielsku-Białej. Jego pierwsze sukcesy, konkursy, nagrody i debiutancki tomik ?Kula kryształowa? (Instytut Wydawniczy PAX 1966) i zachwyty nad ?słonecznym chłopcem?. To robiło wrażenie. Nie dziwi więc, że czekałem z niecierpliwością, aż się zjawi w naszym klubie, na spotkaniu autorskim. I oto jest. Niepozorny, łysiejący, z aktówką pod pachą. Przedstawiam się niepewnie, ale on taki bezpośredni, że od razu przechodzimy na ?ty? i do... ?Baru pod Zamkiem? (nieoficjalnie nazywanym ?Pod pałką? ? na ?cześć? interweniujących tu często milicjantów), gdzie piwo smakuje wyśmienicie, a ta pierwsza rozmowa z Poetą jeszcze bardziej.

Później widywaliśmy się już często, a najczęściej przy piwie, którego Mietek był smakoszem. Wachlarz rozmów szeroki i nieprzewidywalny. Ja piszący żółtodziób i on ? tak już znany, mający świadomość, że to, co pisze, jest ponadczasowe. Pamiętam, jak się zdziwił (piwkowaliśmy wtedy ?Pod Orłem?, a przy sąsiednim stoliku znany zespół ?Maanam?), gdy chciałem iść po autograf Kory i reszty: ? A po co ci to? Oni są tu tylko  n a   c h w i l ę ?

                                  *

Mieczysław Stanclik, ?najbardziej bielski z bielskich poetów? (jak go kiedyś określiłem) spacerował codziennie po uliczkach i zakątkach naszego miasta. Za dnia i w nocy. Kiedyś, lekko ?zawiany?, już po 24.00 kontemplował piękno bielskiej Starówki, gdy jak spod ziemi wyrośli groźni milicjanci: ? Co pan tu robi, i to w takim stanie! Mietek popatrzył na nich z politowaniem i niewinnie odrzekł: ? Pracuję? ? To się jeszcze żarty pana trzymają?! Milicjantów nie trzymały się żarty, a zaczęli trzymać się za ?pały! Mietek w mig wytrzeźwiał, a widząc, że to nie przelewki, wydostał z kieszeni legitymację Związku Literatów Polskich, którą pokazał stróżom władzy ludowej. Poskutkowało. Milicjanci zasalutowali z podziwem i rozpłynęli się we mgle tak szybko, jak się zjawili. A Mietek mógł już w spokoju ?pracować? nad kolejnymi metaforami?

                                                                *

Jeździliśmy często pociągami na podsumowania konkursów literackich. Była taka Łódzka Wiosna Poetów, gdy laureatami zostało aż czterech poetów z naszego regionu: Mietek Stanclik, Mirek Bochenek, Kazek Węgrzyn z Istebnej i ja. Klimat tamtych wydarzeń odczuć można w zapisie z mojego dziennika:

11 czerwca 1984. Pociąg B-B ? Łódź. Jadę z Mietkiem Stanclikiem. Tłok. Korytarz. Przesiadka. Koluszki. Łódź. Kazek Węgrzyn na dworcu. Poczekalnia. Rozmowy. Marsz Łodzią. Mietek na ?rozgrzewkę? ? wódkę z ryżu (sake?). Deszcz. Błądzenie. Lokal PAX-u. Nowe twarze. Wręczenie nagród. Odczytanie wierszy. W drzwiach spóźniony Mirek. Referat. Obiad. Pół litra wyborowej spod stołu. Dyskusja. Turniej Jednego Wiersza ? mój ?Vincent van Gogh? otrzymuje pierwsze miejsce. Mirek jest drugi. Koniec. Ulewa. Jakaś podrzędna knajpa. Żarcie i wóda. Głównie piją Bochenek ze Zdanowiczem. Mietek i ja umiarkowanie. Pociąg do Koluszek. Potem do Częstochowy. Mamy I klasę w? korytarzu! Mirek płaci mandat za palenie. Tłok. Źle. Pociąg do Katowic. Koniec imprezy. Bielsko. Mietek pędzi wyprowadzić psa. Czekam na autobus, jak na budę pies?

                                                             *

Mietek, o czym może nie wszyscy wiedzą, służył w wojsku. I to w Marynarce Wojennej ? w okrętach podwodnych. Chyba ze względu na parametry i małe zużycie tlenu, bo do olbrzymów to on nie należał (bynajmniej nie żartuję, bo sam byłem od niego niższy o 3 cm!). Widziałem jego zdjęcie w marynarskim mundurze i wiersze opublikowane w jakiejś wojskowej gazecie. Marynarz i poeta ? paradoks, a dowodzi, że Mietek musiał się tam nauczyć twardego stąpania po ziemi (i wodzie, i pod wodą!), bo bujać w obłokach już umiał. Aż nadto?

                                                              *

Alkohol to wdzięczny temat. Nie tylko dla literatów. Pamiętam, że w stanie wojennym czułem się prawie jak bohater przemycający granaty przez granicę, bo ? prócz duszy na ramieniu ? miałem w teczce butelkę bimbru (upędzonego gdzieś w Rybarzowicach), i to w biały dzień, w centrum miasta, pod bystrym spojrzeniem spacerujących patroli wojskowych. Szczęśliwie dotarłem do Klubu Pracy Twórczej przy ul. Kosmonautów 14 (rzeczywiście ? po ?twórczej pracy? można było stamtąd oglądać kosmos z mrugającymi gwiazdami), gdzie już czekał usychający z pragnienia Mietek. Tu godzi się przypomnieć młodym, że za takie straszne przestępstwo ? przemyt bimbru ? groził najdosłowniej pobyt za? kratkami! I to długi. Jeśli już jesteśmy w ?rejonach? używek, to Mieczysław przyznał mi się kiedyś, że cały tomik ?Wysoki kasztel? (PAX 1971) napisał przy jednym stoliku w ?Parkowej? i to będąc pod wpływem? środków psychotropowych! Jakich? Tego już nie powiedział. Zarzekał się jednak, że to tylko ten jeden raz. I w to mu uwierzyłem, bo znając jego wyobraźnię, wiem, że nie musiał się uciekać do takiego ?wspomagania?. Może tylko chciał ? wzorem Witkacego ? doświadczyć na własnym... piórze, jak to jest?

                                                           *

Mietek myślał chwilami zupełnie abstrakcyjnie. Niech przykładem tego będzie to nieistotne zdarzonko. Szliśmy kiedyś ul. Dzierżyńskiego. W pewnym momencie zobaczyłem moją koleżankę ze studiów, która mogła być spokojnie koszykarką (a była w dziewiątym miesiącu ciąży), więc sięgałem jej gdzieś w okolice? sutek. Po czułym przywitaniu i wymianie kilku zdań wróciłem do Mietka, który się najpoważniej w świecie zapytał: ? To twoja żona? ? Nie, kochanka ? odparłem dławiąc się ze śmiechu. A po jakimś czasie, gdy się naprawdę ożeniłem, Mietek nie mógł w to uwierzyć i podejrzliwie patrzył na mój palec z obrączką, czy przypadkiem to nie mistyfikacja.

                                                            *

Mieczysław Stanclik, Stanisław Gola i Bogusław Kierc założyli w prywatnym mieszkaniu Elżbiety Smoleniowej (pani Lali) grupę ?Skarabeusz? (1958-1961). Prowadzili tam twórcze rozmowy i zażarte dyskusje. Już wtedy rozpoczęła się rywalizacja pomiędzy Mietkiem a Staszkiem. Mietek debiutował ?Kulą kryształową? już w 1966 r., Staszek dopiero w 1974 r. tomikiem ?Aż po rękojeść?. Dwóch tak znaczących poetów w jednym mieście to o jednego za dużo. Niemal jak Mickiewicz ze Słowackim! Ta rywalizacja o palmę pierwszeństwa przerodziła się z czasem ? co było tajemnicą poliszynela ? w jawną niechęć. Bywały jednak sytuacje, gdy musieli się zjawiać równocześnie (na różnych imprezach i ? co ważniejsze ?jeszcze po oficjalnych spotkaniach). Wtedy najczęściej siedziałem między nimi, będąc rodzajem odgromnika czy mediatora, aby zbytnio nie ?iskrzyło? (?bo Julek jest taki prostolinijny? ? jak określił mnie kiedyś pejoratywnie Mietek). Ale zwykle nie dotrwałem do końca owych spotkań przy wódeczce, bo pędziłem na pekaes, zostawiając zwaśnionych poetów na? własną pastwę. Dopiero później dowiadywałem się, jaki był efekt finalny.

Poeci czasem robili sobie drobne złośliwości. Opowiadał mi Mietek, jak to zrobił kiedyś Staszka w konia. Spotkali się przypadkowo na mieście w dniu, w którym ogłaszano laureata literackiej Nagrody Nobla. Mietek do Staszka: ? Ty, Stachu, słyszałeś już? ? A co? ? No, dostałeś Nobla! ? Tak? Nie słyszałem jeszcze, a gdzie mówili? ? dopytywał się, najpoważniej, absolutnie nie węsząc podstępu, Staszek, a Mietek miał ubaw przez kilka lat.

                                                           *

Jest w życiu Mietka tajemnica. To cygański tabor, z którym wędrował kilka lat, ucząc się od Natury w naturalny sposób pisania wierszy. Wiele razy pytałem: ? Powiedz, jak tam było? Ale milczał uparcie ? do samego końca. Napisze jedynie: ? Ej, Cygany, Cygany. Na wozach półkoszkach? No i ja: na doczepkę ? ej, na piąte koło! A com przeżył, to moje. A com widział i słyszał ? nikomu nie opowiem, bom poprzysiągł. Twardo? Tej przysięgi, niestety, dotrzymał?

                                                            *

W tej właśnie chwili, przy przepisywaniu tego co powyżej na komputer, jak błysk pioruna pojawiła się myśl o rozmowie z Mietkiem, gdy wspominał, jak ? jako kilkunastoletni chłopak ? był tak bezczelny, że postanowił porozmawiać z samym? Jarosławem Iwaszkiewiczem! I pojechał do Stawiska na spotkanie z tym prawdziwym Gigantem Pióra. I o dziwo ? Iwaszkiewicz Go wpuścił, zaprosił i porozmawiał serdecznie. Może wnikliwą intuicją mistrz Jarosław dostrzegł w tym niepozornym chłopaku przyszłego oryginalnego Poetę? Po wielu latach Mieczysław zrewanżował się za tamtą rozmowę pięknym poematem dedykowanym Jarosławowi Iwaszkiewiczowi pt. ?Stary Poeta?, w którym m. in. napisał (strofę cytuję z pamięci, więc przepraszam za ewentualne błędy): ?Przecież się stary poeta nie łudzi,/ ręce przeprasza za to, że nie wiedzą./ O, jeszcze trzeba napar z ziół wystudzić,/ tych ziół pachnących cmentarzem i miedzą?

                                                                  *

Jeszcze jedna tajemnica Mietka to jego wiara. Głęboka. Bezdyskusyjnie. Każdy, kto choć raz zanurzył się w jego poezji, gdzie jest wszechobecny Bóg ? Stwórca wszystkiego, nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Jeszcze widzę Mietka rozpromienionego, z fotografią Jana Pawła II... W podniesionej do góry ręce? Modlitwy Mietka ? to Jego wiersze? Wyznanie wiary ? to całe jego życie? Mieczysław nie szukał jednak pośredników w swoich relacjach między Ziemią a Niebem ? wolał bezpośredni kontakt. W tym miejscu przywołam barwną postać śp. ks. Zygmunta Dudy, który chodził do jednej klasy średniej szkoły z premierem Jerzym Buzkiem, ks. Jana Twardowskiego znał osobiście i interesował się poezją tak, jak żaden z dotychczas znanych mi księży. A ponieważ miał potrzebę porozmawiania z kimś, więc zjawiał się czasami u mnie, by wymieniać górnolotne i przyziemne słowa. Kiedyś, gdy się z nim spierałem ? już nawet nie wiem o co ? powiedział te znamienne słowa: ? Wy, artyści, to macie własne drogi do nieba... Jestem pewien, że Mieczysław taką drogę znalazł i doszedł już do miejsca, w którym ? za wiersze napisane na Ziemi ? otrzymuje honorarium w postaci wiecznej szczęśliwości?

                                                                 *

To dziwne ? w czasie gdy kraj wyzwalał się z  powojennego zniewolenia, gdy hasła solidarności, prawdziwej wolności i autentycznej euforii ogarniały wszystkich (choć temat kultury zupełnie pominięto przy ?Okrągłym stole?), Mietek zaczął popadać w niewolę biedy i bezradności. W nowej, kapitalistycznej, krwiożerczej rzeczywistości był zupełnie bezbronny ? jak jeż bez kolców. Bo cóż miał na swoją obronę? ?Tylko? talent, tylko wiersze: wyciszone, mądre, refleksyjne, wzruszające; wiersze o tym pięknym świecie, choć nie z tego już świata, bo z jego wyobraźni, która była Mietka światem osobnym? Nikt już nie chciał spotkań z Poetą i jego dobrym Słowem, skończył się mecenat nad kulturą (wprawdzie ułomny, ale zawsze), honoraria za publikacje wierszy i wydawane tomiki, nagrody w konkursach literackich? A przecież nie samym słowem nawet poeta żyje! Co miał jeszcze na swoją obronę? Tarczę chwilowego zapomnienia w winno-piwnym niby niebie? Jakby tego było mało, przyplątały się choroby: sepsa, z którą w ciężkim stanie znalazł się w szpitalu, gdzie z Ignacym Bieńkiem (autorem słynnej mozaiki) razem cierpieli  t w ó r c z o? A zaraz po tym ujawniła się cukrzyca. Mietek, kiedyś bywający na salonach, przyjmowany z honorami, odbierający zaszczyty, które mobilizowały do twórczej pracy, nagle, z dnia na dzień, staje się cieniem samego siebie, snuje się ulicami miasta, żyjąc już tylko wspomnieniami: Oto wręczają mu nagrodę ?Peleryny? za najlepszy debiut 1967 r. (peleryna okazała się zdecydowanie za wielka na niewielkiego Poetę); wręczają mu po kolejnym spotkaniu autorskim (oprócz honorarium) wspaniałe, szyte na miarę, skórzane buty w zakładach obuwniczych w Chełmku, z których jest taki dumny; deszcz nagród spada manną wprost z nieba; radość z kolejnych tomików, publikacji, recenzji?

Samymi wspomnieniami jednak nie da się żyć, więc Mietek przestał 25 października 1998 r., gdy halny hulał nad jego Beskidami? W ostatnim poemacie pt. ?Autoportret z Talentem?, dedykowanym Kazimierzowi Namysłowskiemu (który był w ostatnich latach życia jego wiernym przyjacielem i od którego otrzymałem ten utwór) Mieczysław Stanclik rozlicza się z życiem? On ? taki łagodny i dobrotliwy ? jest dla siebie aż nazbyt surowy:

Bóg dał mi garść talentu/ (za co Mu wielkie Bóg zapłać)/ i miałem go pomnożyć/ jak ów biblijny Talent./ Alem się zawieruszył/ pośród życia zamętu/ i jeślim nie uronił,/ tom nie pomnożył go wcale./ Chodziłem kocimi ścieżkami,/ swąd węsząc na prawo i lewo;/ gdy obok mnie salamandry/ światło dźwigały w kawałkach./ Ćwiczyłem resztki głosu/ w sztuce winnego zaśpiewu, / i serce mi tak gorzało/ niby gasnąca zapałka?

                                                              *

Choć zmarł nagle i niespodziewanie, ostatnią wolą Mietka, którą przekazał Kazimierzowi Namysłowskiemu, było to, żeby wszystkie rękopisy i pamiątki po nim zniszczyć po Jego śmierci. I Kazek spełnił ostatnie życzenie Poety ? wywiózł na wózeczku, na śmietnik wszystko, co po Mietku zostało (a szkoda). Zrobił wielkie ognisko, w którym spłonęły kartki pisane ręką Mistrza? I jak na ironię zapłacił jeszcze mandat za nielegalne ognisko, bo w tej ostatecznie dramatycznej chwili zjawiła się Straż Miejska?

                                                              *

Od śmierci Mieczysława Stanclika minęło niemal 15 lat, a ja czuję jego obecność do dzisiaj. Szczególnie, gdy spaceruję zakamarkami miasta, to zdaje mi się, że zza najbliższej kamieniczki wyłoni się Mietek, jak zwykle w wytartym niebieskim swetrze, i jakby nigdy nic, swoim charakterystycznym głosem powie jak zwykle: ? Jak się masz, inżynierze? ? lekko ironicznie i przewrotnie akcentując słowo ?inżynier?? To tylko garść wspomnień, a tu jeszcze tyle do powiedzenia, do przemilczenia?