Juliusz Wątroba

 

Major Jan Wawrzyczek

– najprawdziwsza legenda, cz. 2

 

Ginęli w zasadzkach, zdradzani przez donosicieli, ze złośliwego przypadku… To już nie tylko żołnierze AK, ale straceńcy, dla których walka o wolność, o prawdę, o każdego człowieka uratowanego z piekła obozu była ważniejsza, niż instynkt samozachowawczy… Patan relacjonuje dramatyczne, udane i nieudane akcje, po których wyrastały kolejne brzozowe krzyże… Ale major Jan Wawrzyczek miał szczęście: przeżył, do końca wojny działając na tak niebezpiecznym terenie. Redaktor Kroniki opisał, jak tylko potrafił najlepiej, to co wprost nie do opisania. Zrobił to tak wiarygodnie, że sam Major zaakceptował przejmujący „serial”, który co siedem dni, na skrzydłach tygodnika, frunął do naszych domów, by nie dać pożreć zapomnieniu prawdziwych sytuacji, które wydają się wprost niewiarygodne.

Kiedy teraz, dzięki łaskawości prezesa Piotra Wysockiego, studiuję archiwalne, pożółkłe już stronice Kronik, ciśnie się na usta dręczące pytanie: czemu jeszcze tak przejmujący swoją tragedią, ale i piękną prawdą, tekst nie ukazał się w postaci książki? Książki, która winna się stać lekturą obowiązkową naszych dzieci i wnuków, bo to nie wydumany scenariusz filmu przygodowego, ale prawda pisana (jakkolwiek to patetycznie zabrzmi) krwią, brawurą, patriotyzmem, prawdziwym człowieczeństwem… Ale kto dzisiaj czyta lektury? Kto wydaje takie książki?

*

Chłopcy baczność! – tubalny głos Wawrzyczka powoduje, że nieruchomiejemy. – Spocznij, a teraz opowiem wam najnowszy kawał – tu Major barwnie interpretuje zasłyszany gdzieś dowcip, którego jednak przez wzgląd na nieletnich, nie powtórzę. Jak zwykle jest pogodny. Do szczupłego kolegi z długimi rękami mówi:

–  Jasiu, ty to się masz dobrze. Możesz się podrapać w piętę, a nie musisz się schylać!

–  A ty, Julek (zwraca się do mnie), musisz być bardzo złośliwy. A wiesz czemu?

–  Nie wiem, panie profesorze – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– To ci powiem. Mali ludzie są tak złośliwi, bo mają serce bliżej gówna! Cha, cha… Ale się chyba nie gniewasz, co? Bo Major mnie lubi. Pewnie za zadziorność i zaangażowanie we wszystkich moich sportowych poczynaniach.

– No chłopcy, to ćwiczymy. Teraz siad rozkroczny – ciulik wskazuje dwusieczną kąta…

*

Major Wawrzyczek ps. Danuta podsuwa skrawek bibuły pod lampę naftową. Czyta z bibuły: – Codziennie około dziesięciu osób przynoszono z miejsca pracy zmarłych… Ilu z nich zastrzelił własnoręcznie Otto Lischke? – zastanawia się Major. Otto Lischke – jeden z najbardziej bezwzględnych i bestialskich Niemców był komendantem podobozu Buna-Auschwitz III. Dalej z meldunku: – …zobaczył, jak jeden z więźniów ociera pot z czoła. Uderzył go. Więzień upadł. Obok leżała łopata. Lischke podniósł ją, przyłożył więźniowi trzonek na gardle i stanął na jednym końcu: – Ty, chodź tutaj – wrzasnął do przechodzącego heaftlinga z sześcioramienną, żółtą gwiazdą na piersi – wskakuj na drugi koniec!

– Udusił go – łkała Halina. – Udusił go w tak potworny sposób…

Otto Lischke został skazany na śmierć. Komenda Okręgu Armii Krajowej w Krakowie zatwierdziła wyrok. Śmiech postarał się o samochód. Wytworny mercedes z numerami rejestracyjnymi formacji został  „wypożyczony” sprzed siedziby… gestapo w Bielsku. Zajęli miejsca. Mieli na sobie autentyczne mundury SS. Wszyscy władali biegle językiem niemieckim. Bez przeszkód dostają się do budynku Komendantury. Trzech „esesmanów”, którzy przed chwilą przepłukali gardła spirytusem. Otwierają drzwi. Lagerkommandant  podnosi wzrok. Widzi esesmanów, wysokich rangą. Wskazuje przybyszom krzesła. Śmiech mówi mu coś do ucha. Śmieją się. Pewnie coś o kobietach, polowaniach czy zabawach.

– Idziemy, panowie – mówi Lischke. Szybko zbiegają ze schodów. Danuta, Lischke, Śmiech i Kirgiz. Wsiadają do mercedesa. Tuż za nimi łazik z obstawą. Lischke jest tu panem. Lischke jedzie na libację do leśniczówki. Samochody opuszczają Oświęcim. W Łękach skręcają na most nad Sołą i minąwszy Zasole wjeżdżają w las. Łaciaty wanderer pozostaje w tyle. Rozkaz Lagerkommandanta był wyraźny: eskorta do granic lasu. Uśmiech znika z twarzy Danuty i Śmiecha:

– Jest pan więźniem Polski Walczącej…

Czekają już drugi dzień. Major Danuta uparł się, że bez formalnej zgody Komendy Okręgu nie wykonają wyroku śmierci. Prowizoryczny bunkier nie chroni przed zimnem. Więc czekają. Skazaniec prosi o koniak. Dostaje.

– Pomogę wam – mówi.

– W czym?

– Pomogę wam wypełnić wasz obowiązek. Nie będę skomlał o litość. Chciałbym waszemu narodowi zapłacić za wszystko. Po prostu odpokutować. Jestem religijny…

– Żadna religia nie pochwala zabijania…

– Wykonywałem rozkazy. Uwolnimy was od żydowskiej zarazy…

Lischke zamilkł. A potem, wyciągając tylko od czasu do czasu rękę z pustym kieliszkiem, zaczął opowiadać. To z jego ust, poprzez partyzancką rozgłośnię i Radio BBC świat dowiedział się o planach totalnej zagłady Żydów węgierskich, o rozbudowie krematoriów, o selekcjach, o zbrodniczych eksperymentach… Lischke operował cyframi, wymieniał nazwiska i fakty. Podpisał wiele dokumentów i  przepustek, które w najbliższej przyszłości ułatwiły działalność wywiadu „Sosienek”. Któregoś dnia dotarł wreszcie do jawiszowickich lasów łącznik Komendy Okręgu AK w Krakowie, dostarczając formalną zgodę na wykonanie wyroku. Przygięto do ziemi brzozę grubości męskiego ramienia. Lischke wysłuchał spokojnie słów wyroku: – W imieniu Polski Walczącej… za zbrodnie na żywym ciele narodu polskiego… na karę śmierci przez powieszenie. Jawor przeciął linę. Brzoza powróciła do pierwotnej pozycji.

*

Jan Wawrzyczek w styczniu 1945 r. został ciężko ranny w trakcie nieudanej akcji przeciwko konfidentom. Po wyzwoleniu leczył się pod opieką żony, Janiny Mydlarz, swojej łączniczki z AK (ps. Starucha), którą poślubił w czasie okupacji. Ocaliła mu życie, gdy rannego i bez dokumentów chcieli zastrzelić żołnierze sowieccy. Następnie ukryła go w szpitalu w Wadowicach. Kiedy rannym partyzantem zainteresowali się funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, schronienia udzielił mu lekarz z tamtejszego szpitala dr Lech Kwiatkowski. Po kilku tygodniach żona umieściła go w szpitalu wojskowym w Krakowie, gdzie ukrywał się i dochodził do zdrowia przez trzy lata. Pozwoliło mu to uniknąć represji komunistycznych – uwięzienia, wywiezienia na Sybir czy rozstrzelania.

Później małżeństwo Wawrzyczków osiedliło się w Bielsku-Białej. Tam urodziło im się dwoje dzieci – Katarzyna i Maciej – dzisiaj uznani lekarze. Jan Wawrzyczek pracował do emerytury w Technikum Włókienniczym, ucząc wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego.

*         

Kiedy po naszych kiksach piłka wędrowała wysoko pod dach hali, Major stwierdzał z sarkazmem: – O, widzę grę na wysokim poziomie. Ale dość tego! Robimy dwie drużyny i gracie mecz pod hasłem: tunel podnosi poziom gry! Większej motywacji nie było trzeba! Gramy zatem zażarcie, z zaangażowaniem, jakby za wygraną miały być wręczane olimpijskie medale. Ale prawda była bardziej prozaiczna, za to nieco brutalna: wygrana drużyna tworzyła szpaler (tunel), przez który przebiegali przegrani chłopcy, bici niemiłosiernie przez zwycięzców po pośladkach. Wersja perfidniejsza polegała na tym, że „nagrodę” za przegrany mecz zwycięzcy wymierzali nie dłońmi a trampkami!!!

*

Major nie liczy tych, którzy przeżyli. Zna natomiast liczbę tych, którzy polegli w walce z okupantem. Było ich 277. Wyrwano 70 z brunatnej śmierci. Świadomość tego faktu podpowiadała Majorowi po raz kolejny dręczące pytanie: – Czy warto było poświęcać tyle istnień ludzkich, aby tamtych 70 wyrwać brunatnej śmierci? Odpowiedź brzmi: watro było walczyć. Oznaczało to bowiem nadzieję dla milionów.

*

Jan Wawrzyczek był zawsze człowiekiem wierzącym. Może właśnie wiara pozwoliła mu przetrwać wojenne lata? Na emeryturze częściej chodził do kościoła. Do różnych kościołów, bo miał zwyczaj wędrowania od kościoła do kościoła. Siadał najczęściej w pierwszych ławkach albo na chórze, skąd było słychać jego donośny, mocny głos wyśpiewujący bożą chwałę. Sam się tłumaczył z tych częstych wizyt do kościołów, mówiąc, że musi odpokutować za grzechy młodości. Był też, z czego nie mógł sobie zdawać najmniejszej sprawy, prekursorem nordic walkingu – chodzenia z kijkami, bo przyszedł taki czas, że dały o sobie znać rany postrzałowe w kręgosłupie i kula w biodrze. Major miał trudności z chodzeniem i korzystał ze swoich narciarskich kijków, i w lecie, i w zimie. Nikt, kto go nie znał wcześniej, nie przypuszczał, że ten stary, schorowany człowiek to legendarna postać, godna najwyższego szacunku i podziwu, a jego życie i czyny zasługują na to, aby przenieść je w następne pokolenia.

Major Jan Wawrzyczek zmarł 30 września 2000 r. w Bielsku-Białej. Był człowiekiem prawdziwym, wielowymiarowym, wybitnym dowódcą o niespotykanej odwadze graniczącej z szaleństwem, ale w słusznej sprawie… Choć gdy myślę o naszym Majorze, uśmiecham się, bo widzę jego pogodę ducha, słyszę, jak opowiada kawały, jak jest z nami… To niesamowite: najprawdziwsza legenda i taki swój chłop!