Juliusz Wątroba

 

Major Jan Wawrzyczek

– najprawdziwsza legenda

 

Majora poznałem przypadkowo, bo przypadkiem rozpoczynałem naukę w bielskim Technikum Włókienniczym (przedwojennej sławnej „przemysłówce”), gdyż w naszym mieście nie było technikum chemicznego, o którym marzyłem. W zamian była klasa o specjalizacji chemicznej obróbki włókna, w której wylądowałem. W technikum nauczycielem wychowania fizycznego był właśnie Jan Wawrzyczek. Średniego wzrostu, krępy, lekko przygarbiony, łysy, o przenikliwym spojrzeniu, z którego emanowała szczerość, prostolinijność i jakieś błyski optymizmu z poczuciem humoru – nieco rubasznym, jak się później okazało. I właściwie nikt z nas, wystraszonych pierwszoklasistów, nie wiedziałby, że Major jest majorem, gdyby w klapie nieco sfatygowanej marynarki nie dyndały miniaturki najwyższych odznaczeń wojskowych z dwoma krzyżami – Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Grunwaldzkim na czele. Nie było czasu przyglądać się profesorowi, bo już padła, wygłaszana mocnym, energicznym głosem, niemal wojskowa komenda:

– W dwuszeregu zbiórka!

– Całość baczność!!

– Saksofony spocznij!!!

Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z majorem Janem Wawrzyczkiem – człowiekiem bohaterem, człowiekiem legendą, ale i z człowiekiem prawdziwym: z krwi i kości, z wszystkimi zaletami i wadami. O tym nie mieliśmy jeszcze wtedy zielonego pojęcia, bo Major był dla nas tylko majorem, z którym mieliśmy zajęcia wychowania fizycznego, a były to zajęcia barwne i nietuzinkowe, tak jak wyjątkowy był człowiek, którego mieliśmy szczęście poznać. Bo była to chyba najbardziej wyrazista postać naszego technikum, ktoś kto zapada w pamięci na zawsze…

*

Jan Wawrzyczek urodził się 28 kwietnia 1912 r. w rodzinie chłopskiej w Jawiszowicach koło Oświęcimia. Syn Jana i Emilii z domu Jamróz. Miał rodzeństwo, Annę (ur.1909 r.) i Emilię (ur. 1916 r.). Po ukończeniu szkoły powszechnej w Jawiszowicach uczęszczał do gimnazjum im. Adama Asnyka w Białej Krakowskiej. Później wstąpił do Szkoły Oficerów Piechoty w Rembertowie. Po otrzymaniu w 1934 r. promocji na podporucznika, rozpoczął służbę w 73 pułku piechoty w Katowicach, skąd został przeniesiony do Oświęcimia, gdzie pełnił funkcję dowódcy 4 kompanii 4 batalionu tegoż pułku. Od 1937 r. służył w Mikołowie…

*

Pani Michalina Wątroba ma 93 lata i kulturę osobistą, której daremnie szukać w powojennych pokoleniach. Jest elokwentna, mówi niespiesznie piękną polszczyzną, zadziwiająco mocnym głosem, z piękną dykcją – prawie jak aktorka… Mówi zajmująco, roztaczając wokół dziwną aurę tak, że ściszam głos, by przypadkiem nie przepłoszyć tej chwili w mieszkaniu przy ul. Akademii Umiejętności, gdzie czas się na chwilę zatrzymał i zawrócił… Pani Michalina znała Jana Wawrzyczka jeszcze przed wojną, jeszcze nie majora, a już rzucającego się w oczy… panienkom.

– Wawrzyczek? Fajny facet. Miał narzeczoną Jadwigę Mydlarzówną. Prowadzili się za ręce, ale on – oficer – nie mógł się z nią ożenić, bo nie miała cenzusu, tzn. ani matury, ani nie pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Takie było niepisane, a przestrzegane prawo. Był dość rozrywkowy, że tak powiem. Mieszkaliśmy na zamku w Oświęcimiu. Siedzibę w zamku miała też organizacja „Strzelec”. Nauczycielem był tam Ignacy Sanak, który zmarł w sierpniu 2013 r., mając 106 lat. Młodzież męska, która chodziła do szkół, miała obowiązkowe przysposobienie wojskowe. Dziewczyny uczono tam pielęgniarstwa, co jak się później okazało, było bardzo przydatne. Co sobotę w „Strzelcu” była potańcówka! Myśmy mieszkali na drugim piętrze, a „Strzelec” miał pomieszczenie na pierwszym. Jak tylko usłyszałam skrzypki i akordeon, to zaraz w kapciach leciałam na dół. Bardzo często na tych potańcówkach bywał Jasio Wawrzyczek. Wesoły był bardzo, bezpośredni! Tańczył i śpiewał, szalał z młodzieżą. Lubił też zakrapiane kanapki – jak to wojskowy… Mój ojciec, też wojskowy, zawsze się o nim dobrze wyrażał. Ordynarnych słów nie słyszałam od niego nigdy. – Muszę uważać, bym nie splamił oficerskiego munduru – powtarzał.

*

– Koszykówka, w przeciwieństwie do siatkówki, jest grą kontaktową. Ale macie grać czysto, a nie przepychać się, ciągnąć za gacie czy szczypać po bąblach! Tak poinstruowani przez Majora graliśmy w koszykówkę jak szaleni, nie stosując się jednak zbytnio do słusznych, a obrazowo powiedzianych, wskazówek pedagoga z konieczności, który w tym czasie drzemał za biurkiem w kącie hali BBTS-u, gdzie mieliśmy wf. W pewnym momencie ciężka piłka do koszykówki, rzucona zbyt mocno, trafiła w sam środek łysiny Majora, który otworzył oczy, popatrzył na nas półprzytomnie i z politowaniem powiedział krótko: – Chłopcy, coroz gorżyj grocie! – po czym powrócił do tak brutalnie przerwanej drzemki.

*

Gdy rozpoczęła się II wojna światowa, był dowódcą artylerii ppanc. 4. batalionu 73. pp. Ranny w ramię i w głowę dostaje się do sowieckiej niewoli, z której udaje mu się uciec. Próbuje przedrzeć się przez granicę, ale bez powodzenia. Wraca do Oświęcimia. Jest  poszukiwany przez okupanta. Działa w podziemiu. Nawiązuje kontakt z oficerami rezerwy i tworzy na ziemi oświęcimskiej zalążek organizacji niepodległościowej Związek Walki Zbrojnej (ZWZ). Na wiosnę 1940 r. powstał Obwód Oświęcimski ZWZ, w którym zostaje oficerem taktycznym o pseudonimach Danuta i Marusza.

W 1942 r., po scaleniu, powstaje Armia Krajowa, w której jest nadal oficerem sztabowym. W październiku gestapo aresztuje większość członków organizacji, rozbijając komendę i sztab oraz część siatki konspiracyjnej. Janowi Wawrzyczkowi udaje się uniknąć aresztowania. Zostaje mianowany nowym komendantem obwodu. Równocześnie dowodzi oddziałem partyzanckim AK „Sosienki”. Prowadzi aktywną walkę zbrojną: potyczki z Niemcami, akcje sabotażowe, rekwizycje żywności u kolonistów i sklepikarzy niemieckich, likwidacje szpiclów i konfidentów…

Wyjątkowe były akcje niesienia pomocy więźniom KL Auschwitz. Osobiście kontaktował się z więźniami. Odbierał grypsy i dokumenty obrazujące zbrodnie nazistowskie, które przekazywał dowództwu Okręgu Śląskiego AK. Oddział „Sosienki” organizował ucieczki z obozu, przejmował zbiegłych, opiekował się nimi, przekazywał ich do Generalnej Guberni lub przyjmował do partyzantki. Byli to głównie Polacy, ale też jeńcy sowieccy, Serbowie, Żydzi. W 1944 r. walczyło w „Sosienkach” ponad dwudziestu zbiegów. Jan Wawrzyczek w latach 1943-1944 organizował wiele brawurowych ucieczek, gdy np. partyzanci przebrani za esesmanów wyprowadzili więźniów z terenu obozu. Współdziałał z innymi tajnymi organizacjami: grupą brzeszczańską Polskiej Partii Socjalistycznej i Batalionami Chłopskimi Obwodu Bialskiego…

*

Profesor Wawrzyczek organizował obozy letnie nad morzem i zimowe w górach. Nad morze całe bractwo jechało pociągiem, a Major swoim zdezelowanym samochodem, wlokącym się niemiłosiernie. By było mu raźniej i bezpieczniej, zabierał do samochodu któregoś z chłopaków, pełniącego rolę kronikarza. Po przeczytaniu wpisu do kroniki kazał zapiski uzupełnić: „W dniu dzisiejszym wyprzedziliśmy traktor”. Zimą obozy były najczęściej w Zwardoniu. Major nieźle jeździł na nartach. A jak zima to śnieg i mróz. A jak mróz to trzeba się rozgrzewać. Major rozgrzewał się czystym spirytusem pitym ze szklanek (to pewnie jeszcze nawyk z partyzantki). Chyba tym razem wypił nieco za dużo, bo gdy pojawił się na stoku, to zaraz zdrowo wyrżnął, nawiązując bliższy kontakt z ziemią – matką. Powstał jednak szybko, otrzepał się i zgorszony mówi: – Chłopcy, ten śnieg ma dzisiaj różną nośność!

*         

Kronika Beskidzka, a później Kronika gościła co tydzień w naszym domu, choć tak naprawdę nie tyle gościła, co zawsze była obecna. Najbardziej ceniłem i lubiłem czytać artykuły Tadeusza Patana, bo były pisane emocjonalnie, wprost czuło się, że redaktor daje z siebie wszystko, że żyje życiem ludzi i problemami, które opisuje. To nie były beznamiętne, rutynowe, bezpłciowe dziennikarskie „gnioty”, a tętniące życiem, wylewające się poza tygodnik artykuły, w których czuło się i „iskrę bożą”, i namiętność, i pasję, tak że Kronikę zaczynałem czytać od  Patana. A że czasem pachniało kiczem?  Linia między ramotą a arcydziełem bywa cieniutka…

Gdy w 1977 r. w Kronice pojawił się pierwszy odcinek cyklu pt. „Sosienki umierają walcząc”, zanurzyłem się po uszy w lekturze, która stała się dla mnie przez dwadzieścia tygodni najważniejszą w tygodniku. Tadeusz Patan z dokumentów, rozmów z uczestnikami wydarzeń napisał zbeletryzowane dzieje tego, co w latach wojny zdarzyło się w okolicach obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau. Major Jan Wawrzyczek, już wtedy na emeryturze, był głównym bohaterem tej przejmującej opowieści. Ogromniał w naszych oczach. Czytałem „Sosienki” z wypiekami na twarzy, czekałem niecierpliwie na kolejny odcinek. Byłem z Majorem w ziemiankach, brałem udział w ucieczkach, podejmowałem decyzje, od których zależały życie i śmierć ludzi z lasu i zza kolczastych drutów. W oświęcimskich lasach, tuż przy obozie i w samej „paszczy lwa” przeprowadzał akcje pełne brawury i nadludzkiej odwagi, że dopiero wtedy spojrzałem na „naszego” Majora zupełnie inaczej. Jak w tym człowieku – pogodnym, opowiadającym kawały, dowcipkującym, nie przebierającym zbytnio w słowach, było tyle męstwa. Jak on to wytrzymywał psychicznie? Jakie musiał mieć stalowe nerwy, gdy obok ginęli przełożeni i podwładni? To przerasta wyobraźnię…