- Mirosława Smyłę zostawiono w klubie na zasadzie: a może mu się uda. Stracono letnią przerwą i kilka tygodni, a Dariusz Żuraw będzie budował zespół po swojemu dopiero zimą - mówi Marek Sokołowski, były kapitan Podbeskidzia.

Jak oceniasz rundę jesienną w wykonaniu piłkarzy Podbeskidzia?
Marek Sokołowski: - Początek był niezły. Po kilku wygranych spotkaniach zespół był w czubie tabeli i zdaje się miał najlepszy początek sezonu w ostatnich latach. Pytanie czy to była kwestia dobrej gry czy dzięki szczęściu udało się ruszyć z tego przysłowiowego "kopyta"? Po chwili przyszły zawirowania, wysoka porażka 0:5 w Rzeszowie, odpadnięcie z Pucharu Polski i trzeba było zwalniać trenera.

Popełniono błąd zostawiając latem Mirosława Smyłę?
- Zostawiono go jako trenera i potem czekano na jego potknięcie. 0:5 było pierwszym dużym blamażem, potem oczywiście doszedł ten mecz z III-ligowcem w Pucharze Polski. Tylko czy po dwóch niepowodzeniach pozbywasz się trenera? Jeśli mielibyśmy do niego od początku zaufanie, popisali dłuższy kontrakt i wiązali z nim przyszłość, to nikt po pierwszym czy drugim niepowodzeniu na początku sezonu by go nie zwolnił.

Smyłę latem zostawiono w klubie na zasadzie: a może mu się uda. Jak się nie wierzy w kogoś, to nie zostawia się go w klubie. Był czas latem, gdy trzeba było podjąć dobrą decyzję i już okienko transferowe między sezonami powinno być czasem przygotowań zespołu przez nowego szkoleniowca. A tak stracono letnią przerwą i kilka tygodni, a Dariusz Żuraw będzie budował zespół po swojemu dopiero zimą. Na szczęście cierpliwość do niego będzie znacznie większa niż do Smyły, bo klub podpisał z nim dłuższą umowę.

Zgodzisz się, że zmiana trenera tchnęła w zespół nowego ducha?
- Kiedy przyszedł trener Żuraw, to wszyscy na boisku zaczęli inaczej reagować. Kamil Biliński zaczął biegać i walczyć, automatycznie zespół funkcjonował jako całość. Wcześniej wygrywaliśmy umiejętnościami poszczególnych piłkarzy, po przyjściu trenera Żurawia ten zespół się scalił, wszyscy nagle zaczęli walczyć. Mówiło się, że zespół jest słabo przygotowany motorycznie do sezonu, a gdy zmienił się trener, to Podbeskidzie wyglądało momentami świeżej niż przeciwnik, bo nagle piłkarze mieli w sobie więcej determinacji. Jesienią zespół grał całkiem dobrze, ale swój potencjał pokazywał przebłyskami. W drugiej części rundy udało się poprawić grę w defensywie, ale cały czas naszym problemem są stałe fragmenty.

Na co będzie stać „Górali” w tym sezonie?
- Ósme miejsce na koniec jesieni oddaje zawirowania z trenerem, ale to całkiem dobre miejsce do ataku w górne rejony tabeli. Jeżeli zespół będzie grał tak konsekwentnie, jak to wyglądało w drugiej części rundy, to jest duża szansa, może nie na dwa pierwsze miejsca dające awans do ekstraklasy, ale baraże na pewno są w zasięgu Podbeskidzia. Oczywiście trzeba dobrze uzupełnić kadrę.

Na jakich pozycjach?
- Dariusz Żuraw wie gdzie ma najsłabsze punkty. Na pewno brakuje stopera, wydaje mi się, że klub potrzebuje drugiego napastnika do rywalizacji z Kamilem Bilińskim albo żeby czasami mieć tę możliwość, by zagrać z przodu dwójką napastników. Przydałby się także wahadłowy i środkowy pomocnik, bo Tomek Jodłowiec musi mieć solidnego zmiennika (klub wypożyczył Tomasza Neugebauera - red.). To sprawia, że rywalizacja w zespole jest jeszcze większa i determinuje w zawodnikach dodatkowe pokłady energii.

bak

Foto: Jakub Ziemianin/TS Podbeskidzie