"To niesamowite, kiedy baba dostanie chęć na dziecko, złapie pierwszego lepszego faceta, który jej się nawinie". Obcesowa propozycja "proszę, zrób mi dziecko" złożona nieznajomemu przez kobietę, brzmi jak realizacja najśmielszych marzeń radykalnych feministek o świecie, w którym mężczyzna - w odwecie za lata męskiej dominacji - jest zredukowany wyłącznie do roli "reproduktora", niezbędnego - jak dotąd - w procesie podtrzymania gatunku. Brzmi jak wezwanie do realizacji tego najważniejszego biologicznego popędu lub zamówienie swego rodzaju usługi, dzięki której kobieta będzie mogła zaspokoić instynkt macierzyński. Brzmi jak odrzucenie tego wszystkiego, co wokół owych naturalnych instynktów zbudowała ludzka kultura: miłości, nawet w jej wymiarze czysto erotycznym, obudowujących jej realizację obyczajów, takich jak małżeństwo, tudzież instytucji, takich jak rodzina.


Biologia. Kiedy jednak propozycję taką składa Grube Szkło (czyli osoba poznająca świat przez okulary jak denka od butelek, prawie ślepa, telefonistka Maria Vrchlicka), pijanemu mężczyźnie (Antoni Błaha, kasjer dworcowy, któremu noga nie chce się zginać w kolanie), zaczynamy podejrzewać, że mamy do czynienia z próbą dowartościowania się. Próbą obrzydliwą, bo środkiem do jej realizacji ma być trzeci człowiek - dziecko, upragnione nie samo dla siebie, ale właśnie jako przedmiot, jeden z atrybutów powodzenia życiowego, takich jak majątek czy stanowisko. Nie powiodło się w życiu, więc zróbmy dziecko, żeby mieć cos swojego - zdaje się przekonywać Błahe Maria, która zaprojektowała to tak, jak inni budowę domu lub zakup samochodu - z zimnym racjonalizmem, z dbałością o szczegóły, aby wszystko było zgodnie z planem, a efekt godny pozazdroszczenia: "chłopak, waga 4 kilogramy, długość 65 centymetrów, i na olimpiadzie wygra konkurs skoków narciarskich". Motywacja skrajnie egoistyczna. A że materiał genetyczny nienajlepszy, patrzy-my z uśmiechem politowania, a nawet z rodzajem pogardy na usiłowania tych życiowych niedorajdów...


Miłość. W trakcie kolejnych prób między tymi ludźmi wykluwa się uczucie. Cos niezwykłego... Uczucie prawdziwe, głębokie, może dlatego że powstawało "od końca" - z reguły przecież miłość poprzedza prokreację, taki przynajmniej jest wzorzec naszej kultury. Przez odwrócenie tradycyjnej kolejności Stieber uzyskuje efekt niezwykły: w sposób niesłychanie sugestywny odsłania prawdę, że w każdym z nas drzemie zdolność do miłości prawdziwej. l prawdę drugą, może w szczególny sposób adresowaną do Polaków, których kultura, w odróżnieniu od czeskiej, bardzo chętnie zapomina, że człowiek jest psychofizyczną jednością, duszo-ciałem, i jego biologiczne popędy to fundament uczuć, są z nimi nierozerwalne. Lubimy w Polsce nie pamiętać o tej właściwości ludzkiej natury, pruderyjnie zafałszowując myślenie o sobie samych. Uczmy się więc od Czechów.

Gdzie i kiedy?

W dniu dzisiejszym spektakl nie jest grany w bielskich teatrach.